10.06.2017 Warszawa Obchody 86. miesiecznicy smolenskiej w Warszawie. Uczestnicy obchodow N/z fot.Witold Rozbicki
Bicie bezbronnych manifestantów objawia zwykle charakter państwa, a reakcja na to – charakter obywateli. U nas pobicie przez policję człowieka manifestującego swój sprzeciw pod Sejmem nie ma na razie żadnego dalszego ciągu politycznego, ani nawet specjalnie medialnego. Policja w wielu krajach kojarzy się zresztą z biciem, a polskie filmowe pytanie pozostaje ciągle uzasadnione, wziąwszy pod uwagę różne ciemne sprawy, które ujrzały światło dzienne. Może to kwestia przyzwyczajenia.
Tak się składa, że aferę z biciem manifestantów, przeżywa właśnie Francja. Zaczęło się od rewelacji Le Monde: filmu, na którym widać jak zastępca szefa gabinetu prezydenta Emmanuela Macrona, wcześniej nieznany publiczności Alexandre Benalla – lat 26, bije i kopie leżącego na ziemi „lewaka”, jak brutalnie pomiata „lewaczką” podczas manifestacji 1 maja. Z początku wydawało się, że Benalla, wraz kilkoma innymi osobami, związanymi z policją i partią Marcona, lubił po prostu w przebraniu policjanta „lać komuchów”, jak to robią czasem skrajnie prawicowe ugrupowania. Tymczasem dziś wygląda na to, że jest jeszcze grubsza sprawa: Macron postanowił mieć do dyspozycji własną, polityczną policję „równoległą”.
Benalla to mniej więcej odpowiednik polskiej historii Misiewicza, tyle, że sprawy zaszły dużo dalej. Młody, wysoki, misiowaty mężczyzna zrobił u boku Macrona tak niebywałą karierę, że jedyne precedensy, jakie można znaleźć, sytuują się w przedwiecznych czasach monarchii. Okazuje się, że Macron rozważał w zeszłym roku mianowanie go nawet na prefekta, jednak prefekt musi mieć co najmniej 35 lat, a miś miał tylko 25. Zaczynał jako 24-latek przy Macronie, jako kierowca i ochroniarz w czasie jego kampanii prezydenckiej. A jeszcze trzy dni temu należał do najściślejszego kręgu najwyższej władzy we Francji. Z kaprala rezerwy awansował od razu na pułkownika, stał się najbliższym faworytem prezydenta, obsypywanym niebywałymi łaskami.
Po 1-maja kancelaria prezydenta Macrona doskonale wiedziała, że Benalla to przestępca, ale nie powiadomiła prokuratury, tylko go na wszelki wypadek zawiesiła na dwa tygodnie, by mu w końcu zaoferować luksusowe mieszkanie i dalsze profity. Choć, podobnie jak w Polsce, francuski internet tłumaczy wyjątkową pozycję młodzieńca „historią miłości”, dostępne dziś elementy sprawy wskazują, że Benalla był wykonawcą politycznych zadań specjalnych. Przywódca francuskiej lewicy Jean-Luc Mélenchon rozpoznał jednego z jego ludzi jako wspólnika LDJ (Betar) – skrajnie prawicowej bojówki syjonistycznej terroryzującej lewicowców. LDJ, przy pomocy „policji” Benalli w marcu tego roku wyrzuciła delegację lewicowych parlamentarzystów z manifestacji przeciw antysemityzmowi…
Dziś Benalla siedzi w areszcie, a Macron uparcie milczy. Sprawę, oprócz prokuratury, ma wyjaśniać komisja parlamentarna, pewnie poleci minister spraw wewnętrznych. Niektórzy jednak przyrównują tę aferę do rozmiaru „Watergate” i domagają się dymisji samego Macrona. Mają do niego dużo więcej pytań, niż to nasze filmowe, i tym razem bicie manifestantów nie będzie mogło służyć za odpowiedź. W końcu dopiero wtedy można mówić o demokracji.