wikimedia.org
Adam Michnik. Ikona opozycji demokratycznej, ortopeda nastawiający całej inteligencji kręgosłup moralny, redaktor, który był kreatorem postaw politycznych, definiował współczesny patriotyzm i wyznaczał granice dobra i zła, wzór niezłomności w obronie zasad i praw człowieka, nieugięty bojownik o prawdę w życiu publicznym, gość, który za tę prawdę przesiedział swoje w więzieniu, ale nawet stamtąd, w stanie wojennym, odważył się odrzucić gen. Kiszczakowi w twarz propozycję emigracji. Był zdeklarowanym i jednoznacznym wrogiem stanu wojennego, a więc i jego autorów.
Dla swych wyznawców miał zawsze dobre gesty i słowa, dla takich jak ja wyłącznie pogardę. Zawsze miał wrogów, na ogół głupich, ale teraz ma i głupich, i groźnych. Ani się obejrzał, jak zdarli z niego etos niezłomnego, szlachetnego wojownika. Nie tylko ci, którzy kiedyś grzali się w jego blasku, a dziś uznali, że on nie godzien jest grzać się w ich. Także ci, którzy niewiele wówczas ze wszystkiego rozumieli, bo wystarczyło im, że Michnik dowala „komunie”. Dziś sam stał się dla nich komuną, a faszyzujące pisemka, „narodowe” druki, a zwłaszcza plotka stugębna dopowiada prostakom jakiego rodzaju to „komuna”.
On nie lubi tego słuchać, ale powiem to: sam sobie ich wyhodował. Walcząc zajadle na wszystkich możliwych frontach z całym post-pezetpeerowskim środowiskiem, posuwając się na tej drodze aż do metod skrajnych, para-pisowskich, nie zwracał należytej uwagi, że obok, za ścianą rosną zastępy nie tylko politycznych prymitywów, ale przy okazji zdeklarowanych nacjonalistów, a tu i ówdzie wręcz faszystów, którzy stopniowo, dzień po dniu biorą cały kraj za mordę.
Pod koniec ubiegłego roku, to właśnie oni, mając władzę i mając gdzieś, czy im wolno, wyciągnęli ze zbiorów IPN filmik, na którym Michnik w domu gen. Jaruzelskiego, słowem i gestem okazuje mu przyjaźń i szacunek. Zapytany, jak to wytłumaczy powiedział („Tak Jest” – TVN24, grudzień 2021):
„Są w polskiej historii postaci i wydarzenia, co do których zawsze będziemy się spierać, zawsze będą kontrowersyjne. Zawsze kontrowersyjna będzie podstawa margrabiego Wielopolskiego i ocena Powstania Styczniowego, zawsze konfrontacyjny będzie spór o Powstanie Warszawskie. To nie można powiedzieć, że tylko jedni mają rację, a drudzy nie mają żadnych racji. I tak samo będzie z gen. Jaruzelskim. On nie będzie jednoznacznie oceniony w ten sam sposób przez wszystkich. Ja należę do pokolenia, które nigdy się nie pogodziło wewnętrznie ze stanem wojennym. Jak ja to na spokojnie analizuję, muszę powiedzieć, że ja naprawdę uważam, że Polsce groziła rosyjska interwencja i lepiej się stało – przy wszystkich tragicznych aspektach stanu wojennego, ofiary kopalni Wujek i lepiej, że był to stan wojenny, a nie rosyjska interwencja, która mogła się skończyć nie stoma ofiarami a stoma tysiącami ofiar. Jak sobie przypomnimy jak uparcie w tym czasie armia sowiecka walczyła w Afganistanie, co przedtem wyczyniała na Węgrzech… Kiedy ja poklepywałem Jaruzelskiego, to już nie miał żadnej władzy. To był człowiek bardzo często atakowany, flekowany przez ludzi, którzy przed 13 grudnia marzyli, żeby mu buty czyścić” …
Trochę na to wyznanie trzeba było czekać, ale odwagę głoszenia własnych poglądów, z której Michnik słynął zawsze, docenić trzeba teraz też. Może nawet zwłaszcza teraz, gdy pośród jego ideowych przyjaciół i przyjaciółek, którzy przez lata za nobilitację uważali jego na siebie spojrzenie, słowo, przyjazny gest, wypitą wspólnie wódkę, wspólnie spędzoną noc, zapadła cisza. Uznanie po latach „mniejszego zła” za wybór ratujący życie tysiącom i być może Polskę, od pierwszej chwili zasypano milczeniem.
Państwo się zawstydzili, czują się zdradzeni, wyszli na głupków?
Ja odnotowuję te zdania wypowiedziane publicznie z uznaniem i niezmiennym podziwem dla jego odwagi. A także ze szczyptą satysfakcji. Pierwszy raz stanąłem po stronie Adama Michnika na UW, w 1968 r. Tym razem on stanął po mojej. Trochę tylko żal, że tak głupio, bo oddzielnie minęło pół wieku no, ale czasu się nie cofnie.
Mariusz Ziomecki. Był przeciwnikiem innego rodzaju. Światowiec z amerykańskim szlifem, zadawał szyku zwłaszcza pośród tutejszych dziennikarzy. Tu tylko niektórym trafiały się jakieś fuchy w zachodniej prasie. Ziomecki zaś przybył prosto „The Detroit Free Press”. To, niejako automatycznie dawało mu tytuł do działania także w przestrzeni moralnej, którą inteligenci z „S” chętnie rozściełali, gdzie popadło. Zaczynał wszelako przed stanem wojennym, w kraju, w partyjnym tygodniku „Kultura”. Szczere mówiąc nie bardzo go stamtąd pamiętam, nie była to postać na miarę innych autorów tego pisma, choćby Krzysztofa Teodora Toeplitza, Hamiltona, Janusza Głowackiego czy Bratnego. Za to po 1989, po powrocie z USA jego kariera wystrzeliła pod samo niebo. Rakietą nośną była właśnie legenda amerykańskiego dziennikarstwa niezależnego, co czyniło zeń wzór dziennikarstwa, do którego tutejsze dziennikarstwo zdążać powinno. Moralność była więc ważną ozdobą tej postaci. Moralność w sensie bezkompromisowość, odpowiedzialność za słowo, rzetelność itp. Rzecz jasna ja, dziennikarz DTV niejako z definicji nie spełniałem nawet ułamka wymagań w żadnej z tych kategorii. Co przecież nie zmienia faktu, że red. Mariusz na każdej posadzie, którą pełnił, a posady zmieniał niczym striptizerka kostiumy, nigdy nie sikał pod wiatr. Zawsze z wiatrem, a na domiar sikał „słusznie”. I niezmiennie, co dobrze pamiętam, z tą charakterystyczną dla nowej klasy panującej wyższością moralną.
I oto jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość, że piszą znów o nim, ale jako o „Mariuszu Z”. Został bowiem zatrzymany pod zarzutem gwałtu. W głowie się nie mieści, ale czy to prawda? On podobno do gwałcenia nie przyznaje się, więc tym bardziej ani słowa więcej. Tak tylko powiem po cichutku, że nie znam ani jednego przypadku, żeby któryś z moich kolegów z DTV, tych „siepaczy” i amoralnych „pomagierów Jaruzela” był kiedykolwiek pod oskarżeniem takim, bądź podobnym do tego, które dziś przygniata „Mariusza Z”.
Ponieważ nie chciałbym, żeby moje drwiny były potraktowane jak naigrywanie się z człowieka w srogich terminach będącego, zmierzam do pointy.
Otóż starość niewiele niesie ze sobą radości, ale jedną z nich są te chwile, kiedy dawni przeciwnicy, którzy przez lata odsądzali cię od czci i wiary, albo teraz przyznają ci rację, albo ich moralność, którą ci przez lata oczy szklili, właśnie przysypuje ich swym gruzem…
Gdyby jeszcze tylko Legia zagrała w finale Pucharu Europy powiedziałbym, że warto jest długo żyć.