W szaleńczo zmieniającym się współczesnym świecie łacińska sentencja Nihil novi sub sole, czyli nic nowego pod słońcem, tylko z pozoru wydaje się anachronizmem.
W roku obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości warto przypomnieć zapomnianą postać wybitnego polskiego intelektualisty, działacza niepodległościowego i socjalisty, członka m. in. w Związku Zagranicznym Socjalistów Polskich – Kazimierza Kelles-Krauza. Nie miejsce tu na jego obszerną biografię, w której znalazła by się konspiracyjna działalność z lat młodzieńczych, publicystyka w socjalistycznych krajowych i zagranicznych tytułach, studia i praca naukowa na ważnych europejskich uczelniach, wreszcie głoszony pogląd, że tylko robotnicy mają interes w odzyskaniu przez Polskę niepodległości, bowiem wszystkie pozostałe klasy mogą być przekupione przez zaborców. W naukach społecznych, jako że opierał się na myśli marksistowskiej, jest obecnie pomijany, acz jego dorobek nie ma nic z ortodoksji, a sformułowane „prawo retrospekcji przewrotowej” wpisało się na stałe do rozważań myśli filozoficznej i socjologicznej.
Te ideały
Mówi ono – w największym skrócie – „Ideały, którymi wszelki ruch reformacyjny pragnie zastąpić istniejące normy społeczne, podobne są zawsze do norm z bardziej lub mniej oddalonej przeszłości”. Wspominam osobę i myśl Kelles-Krauza z uwagi na minioną rocznicę jego śmierci (zmarł mając 34 lata), również ze względu na poważne ubytki wiedzy, powszechne dziś lekceważenie bądź w niepamięć odrzucanie przeszłości, która wpływa na dzisiejszość i nadal kształtować będzie przyszłość.
Przykładów we wszystkich sferach naszego życia co nie miara.
Konflikt pomiędzy
spełnieniem uczuć łączących zakochanych, a obowiązującymi zwyczajami, normami prawa oraz innymi barierami jest znanym od wieków motywem literackim. Nabiera szczególnego znaczenia gdy dotyka współczesności, a w jeszcze większym stopniu, kiedy zderza się z wrogimi nam dekretami, nakazami, rozporządzeniami i ukazami o charakterze politycznym. Na takim właśnie tle wydarzeń minionej zimnej wojny z połowy lat 50. ubiegłego wieku zbudowany jest najnowszy film Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna”. W pamięci mam zapisany podobny temat, przedstawiany z nadzwyczaj wielkim powodzeniem na ówczesnych radzieckich scenach teatralnych w minionych latach 70. „Warszawska melodia” Leonida Zorina z 1967 roku opisuje historię miłości Rosjanina i Polki studiującej w moskiewskim konserwatorium, której uwieńczeniem nie stanie się wymarzony ślub, bowiem w 1947 roku Stalin zabronił swoim obywatelom małżeństw z cudzoziemcami. Zakochani spotykają się w życiu jeszcze nie raz, ale finał ich znajomości wyznaczył dyktator. Dla ówczesnej radzieckiej widowni był ten spektakl, w ramach trwającej politycznej odwilży, pierwszym teatralnym przekazem prawdy o ludzkim losie naznaczonym niedawną polityką, ale w polskich realiach „Warszawska melodia” wielkiej kariery nie zrobiła, bowiem byliśmy o wiele bogatsi w wiedzę o daleko bardziej idących, porażających skutkach stalinizmu. Dość przypomnieć, że na początku lat 60. „Polityka” w masowym nakładzie drukowała w odcinkach łagierne opowiadanie Sołżenicyna „Jeden dzień Iwana Denisowicza”.
Nie zmienia to oczywiście, oddalonych w czasie, acz powtarzających się jak mantra, dramatów Zuli i Wiktora oraz Heli i Witi, a także Wiery i Michała z „Małej Moskwy”.
Wracając do współczesności,
to Tomasz Lis widzi ją, jako koniec pewnego świata wartości i zasad. „Zastępuje go świat, w którym najważniejsze są interesy i siła. W pierwszym świecie relacje były regulowane przez porozumienia i kompromisy. W tym drugim określa je dominacja silniejszego”, a amerykański prezydent nie jest już liderem wolnego świata (Newsweek z 18.06.2018). Ta sentencja wprawia w głębokie zaniepokojenie, bowiem potwierdza, że Pan Redaktor wygłaszając bajkowe czyli propagandowe slogany, nie tylko mija się z prawdą ale nadto objawia podstawowy brak wiedzy historycznej i politologicznej.
Niestety, jak świat światem, zawsze tak bywało, że najważniejsze były w polityce rozliczne interesy, których osiągniecie zapewniała na ogół siła (oczywiście, że nie tylko zbrojna), zaś porozumienia i kompromisy wynikały z czasowej równowagi mocy przeciwników, bądź braku pewności zwycięstwa w ewentualnym konflikcie. Dobra wola, szacunek dla słabszego i inne takie to albo banialuki, albo marzenia do których być może nie wiedzie, nas na to oczekujących, żadna droga.
Pojęcie „wolny świat” zrodzone w okresie rywalizacji dwóch supermocarstw było niestety ówczesnym fake newsem, gdyż w tym wolnym świecie wiele milionów nie cieszyło się wcale wolnością, będąc pod dominacją USA i innych zachodnich mocarstw. Równie daleko było też do wolnego świata krajom obozu socjalistycznego. Dziś przytaczanie tego pojęcia odnawia podział na dobrych i złych, w miejsce uznania i akceptacji inności, oraz afirmację doktryny o niesieniu demokracji, często zresztą militarnymi środkami.
Ameryka najpierw
Trump poprzez hasło „America First” wcale nie odżegnał się od udziału w światowej polityce, potwierdza jedynie w praktyce nadrzędny wpływ na nią Stanów Zjednoczonych innym, niż poprzednicy, postępowaniem i dyplomatycznymi grami, ale w gruncie rzeczy na jedno wychodzi.
Wyniki szczytu G-7 tak komentuje Lis: „Zamiast racji stanu – stan infantylizmu równie znaczący co kartka papieru, którą wymachiwał po powrocie z Monachium premier Chamberlain, zapewniając, że właśnie zapewnił światu pokój. Kartka Chamberlaina symbolizowała appeasement. Kartka ze szczytu – koniec pewnego świata.” Porównanie tamtego wydarzenia ze współczesnym stanem stosunków międzynarodowych jest nieadekwatne, bowiem tzw. „koniec pewnego świata” nie wróży przecież kolejnego globalnego konfliktu. Obecnie, poza żądnym kolejnych zamówień kompleksem przemysłowo-militarnym, wojskowymi marzącymi o awansach i orderach, politykami przykrywającymi straszeniem obywateli swoje błędy, a także armią propagandzistów z tego żyjących, nic realnie nie wskazuje na groźbę nowej światowej wojny
Autor omaszcza swoje dywagacje bliskimi wszystkim kibicom rozważaniami o piłkarskich mistrzostwach świata: „Rosja nie odegra zapewne wielkiej roli… Na piłkarskich mistrzostwach mamy szansę na całkiem dobre miejsce.” Aktualne wyniki to wyjście Rosjan z grupy i totalna klęska Polaków. Takie to są udane prognozy Pana Redaktora dotyczące i polityki, i sportu.
Przejść do ataku
proponuje w tym samym wydaniu Newsweeka Cezary Michalski, bo „Jeśli liberałowie nie potrafią podjąć odważnych politycznych decyzji zrobią to za nich wrogowie. Jeśli skapitulują przed prawicą i przed lewicowym populizmem, to walkowerem oddadzą polityczną scenę.” „Lewicowy populizm” powtarza się w tekście kilkukrotnie co świadczy albo o nierozróżnianiu pojęć „populizm” i „polityka prospołeczna”, które znaczą przecież coś zupełnie innego tak w swoich celach i osiąganych efektach, albo też stanowi dezawuowanie lewicowego programu, co równie dobrze mógłby autor zastąpić np. „postkomunistyczną lewicą”. Ale nie, bo zapewne dotyczyć ma to także, w intencji Michalskiego, programów Barbary Nowackiej i partii Razem.
Wyrażane apele pod adresem liberałów też budzą zdziwienie, bo mieli, abstrahując pod jakimi szyldami partyjnymi występowali, wiele szans i lat na to, aby podejmować odważne decyzje, z których, jak się okazało, wykluł się PiS w znanym nam powszechnie wydaniu.
Zaniki pamięci
Te zaniki pamięci z nie tak odległych czasów są drobiazgiem w porównaniu do zakończenia artykułu: „Tylko najszersze liberalne centrum [czytaj Platforma Obywatelska – Z.T.] – sięgające od Michała Kazimierza Ujazdowskiego na konserwatywnym skrzydle, aż po Danutę Hubner, Dariusza Rosatiego czy Bartosza Arłukowicza na skrzydle socjalliberalnym – ma szansę uratować demokrację w Polsce. Polskie mieszczaństwo, polska klasa średnia, czekają na wyrazisty język swoich reprezentantów i na ich odważne decyzje.”
Okazuje się więc, że linia programowa pisma zmierza skutecznie w kierunku przedziwnych wyobrażeń i przypowieści, przy których miesięcznik „Wróżka” jest wiarygodnym tytułem.
Wspomnienia i doświadczenia
z nieodległej przeszłości: okrucieństwo żołnierzy wyklętych mordujących sąsiadów na małopolskiej wsi, szanse nauki i wyższego wykształcenia jaki dał nowy ustrój chłopskiemu synowi, wreszcie oświatowa działalność i przychylna ludziom wiceprezydentura, nie zapominając o pasji ważnego działacza związku piłkarskiego, zawarły się w godnej, mądrej, wspaniałej postaci Jana Nowaka. W ten miniony, gorący emocjami Mundialu i nadspodziewanie wysoką temperaturą dzień, żegnaliśmy Janka (żył 90 lat) – jednego z nas ludzi lewicy – na krakowskim cmentarzu.