Najważniejsi ludzie w PZPN – prezes Zbigniew Boniek i sekretarz generalny Maciej Sawicki
Za niewiele ponad rok, konkretnie 26 października 2020 roku, może dojść do zmiany władz PZPN, bo tego dnia odbędą się wybory nowego prezesa i członków zarządu. Obecny sternik piłkarskiego związku, Zbigniew Boniek, po dwóch kadencjach nie może już kandydować, co wcale nie oznacza, że zamierza zrezygnować z realnej władzy w związku. Warunkiem jest zdobycie miejsca w nowym zarządzie i osadzenie na fotelu prezesa człowieka, którym da się sterować.
Wyborcza matematyka przy wyborze nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej jest dosyć prosta. Elektorami będą delegaci na walne zgromadzenie w liczbie 118 osób. Jeden z nich zastąpi na stanowisku Zbigniewa Bońka. Żeby stanąć w wyborcze szranki trzeba jednak przedstawić co najmniej 15 deklaracji poparcia, które mogą udzielić kluby ekstraklasy i I ligi oraz Wojewódzkie Związki Piłki Nożnej. To są trzy najpoważniejsze siły w PZPN: WZPN-y mają do dyspozycji 60 głosów, ekstraklasa 32, a I liga 18, czyli w sumie 110 głosów. Żeby wygrać wybory w pierwszej turze, trzeba zdobyć ponad połowę głosów, czyli minimum 60.
Chociaż do wyborów jeszcze szmat czasu, w mediach już pojawiają się pierwsze informacje o toczących się zakulisowych rozgrywkach. Na przykład tvp.info.pl podaje, że w tej chwili gronie najpoważniejszych kandydatów do objęcia funkcji prezesa PZPN wymieniane są trzy nazwiska: prezesa i współwłaściciela Jagiellonii Białystok Cezarego Kuleszy, byłego współwłaściciela Legii Warszawa, a obecnie znajdującego się poza futbolowym środowiskiem Bogusława Leśnodorskiego oraz obecnego sekretarza generalnego PZPN Macieja Sawickiego. W Mazowieckim Związku Piłki Nożnej rozważany jest ponoć wariant wystawienia Romana Koseckiego, ale tylko w przypadku, gdy przegra wybory do Sejmu. „Kosa” już raz był kandydatem na prezesa PZPN, ale w 2012 roku ustąpił Bońkowi i zadowolił się posadą wiceprezesa ds. szkoleniowych. Po czterech latach w kolejnym starciu o związkowe posady już nie uczestniczył, ale w Mazowiecki ZPN jest członkiem zarządu i raczej nie będzie miał problemu z uzyskaniem mandatu delegata na zjazd wyborczy. Lecz jeśli utrzyma się w Sejmie, raczej na pewno nie będzie zainteresowany walką o władzę w PZPN. Dlatego na razie nie jest wymieniany w gronie potencjalnych kandydatów, jak ma to miejsce w przypadku nie kryjących się z takimi ambicjami Kuleszy, Sawickiego czy Leśnodorskiego.
Walka o kluczowe posady zapowiada się emocjonująco, bo piłkarskie środowisko jest już mocno zmęczone autorytarnymi rządami Bońka i chciałoby powrotu do zdecydowanie bardziej demokratycznych reguł obowiązujących za kadencji Michała Listkiewicza. Ta coraz częściej wyrażana tęsknota ośmieliła wciąż lubianego w futbolowych kręgach byłego arbitra do podjęcia starań o odzyskanie utraconej w 2008 roku pozycji. Dla Bońka jednak ewentualne zwycięstwo Listkiewicza to byłaby życiowa klęska, bo po tym jak brutalnie wyrzucił go ze struktur związkowych nie miałby prawa liczy na odpuszczenie win, tylko na srogi rewanż i odpłatę w myśl zasady „oko za oko”.
Dlatego obecny sternik pezetpeenowskiej nawy kombinuje, żeby przeforsować kandydaturę swojego człowieka, a jedynym, na którego lojalność może od biedy liczyć, jest zawdzięczający mu błyskotliwą karierę Sawicki. Za jego plecami w nowych władzach Boniek mógłby objąć funkcję wiceprezesa lub nawet zostać tylko zwykłym członkiem zarządu i zachować realne wpływy na działania PZPN. W gruncie rzeczy chodzi bowiem o to, że jest to warunek pozwalający Bońkowi utrzymać w przyszłości miejsce w komitecie wykonawczym UEFA. Dodajmy – warunek niezbędny, bo bez jego spełnienia mandatu nie utrzyma.
Wybór Sawickiego byłby jednak tak oczywistym przedłużeniem władzy Bońka, że dla sporej części środowiska taki wariant jest w tej chwili niemożliwy do zaakceptowania. Ale do wyborów jeszcze ponad rok, a zatem dosyć czasu, żeby zbudować Sawickiemu wystarczające poparcie. Jeśli się to nie uda, Boniek u każdego innego zdobywcy prezesowskiego stołka będzie petentem, a od takiej roli przez ostatnie siedem lat zdążył się już przyzwyczaić. No i straci też niekontrolowany dostęp do kasy, a kto wie – może nawet zostanie rozliczony z ośmiu lat ich wydawania?