8 grudnia 2024

loader

Na szczycie Bundesligi bez zmian

Robert Lewandowski po restarcie Bundesligi nadal strzela gole w każdym meczu

Po rozegranej w miniony weekend 27. kolejce na szczycie tabeli Bundesligi nic się nie zmieniło. Bayern Monachium gromiąc u siebie 5:2 Eintracht Frankfurt utrzymał pozycję lidera i zachował czteropunktową przewagę nad Borussią Dortmund, która także zdobyła komplet punktów pokonując VfL Wolfsburg 2:0.

Piłkarze Bayernu Monachium przystępując do sobotniej potyczki z Eintrachtem Frankfurt mieli podwójną motywację. Znali już wynik rozegranego wcześniej meczu Borussii Dortmund z VfL Wolfsburg, zatem wiedzieli, że jeśli przed wtorkową wyprawą do Dortmundu chcą zachować bezpieczną przewagę czterech punktów, muszą także zdobyć komplet punktów. Drugim powodem ich wzmożonej motywacji była chęć rewanżu za poniesioną w rundzie jesiennej klęskę 1:5 we Frankfurcie. To po tej szokująco wysokiej porażce posadę trenera Bayernu stracił Niko Kovac, którego zastąpił jego asystent Hansi Flick. Dzisiaj nikt już na Allianz Arena nie pamięta o Kovacu, bo Flick z trenera tymczasowego szybko przeobraził się w szkoleniowca cenionego nie tylko przez piłkarzy, lecz także szefów klubu i dzisiaj ma już kontrakt do końca czerwca 2023 roku.
Przed meczem z Eintrachtem Flick uczulał swoich graczy, że muszą na boisku wzajemnie się motywować, aby utrzymać koncentrację i wolę walki, bo one będą kluczem do sukcesu w spotkaniach rozgrywanych przy pustych trybunach. Jak bardzo trafne były te jego sugestie, piłkarze Bayernu przekonali się boleśnie na początku drugiej połowy meczu. Na przerwę schodzili z prowadzeniem 2:0 po golach Leona Goretzki i Thomasa Muellera, ale też wściekłym Robertem Lewandowskim, którego w 35. minucie chamsko uderzył ręką w twarz austriacki stoper zespołu rywali Martin Hinteregger. „Lewy” do końca spotkania biegał po boisku z plastrem na zranionym policzku, ale niemal tuż po wznowieniu dał upust złości pakując piłkę głową pod poprzeczkę po dośrodkowaniu Kingsleya Komana. W tym momencie było już 3:0 i pewnie chyba nikt nie sądził, że coś złego może się bawarskiej jedenastce w tym meczu przydarzyć. Raczej oczekiwano jej kolejnych goli.
Ale w 53. minucie zdarzyło się coś niesamowitego. Zdwałoby się zdemolowana już i totalnie zdominowana drużyna Eintrachtu nieoczekiwanie zdobyła bramkę po rzucie rożnym, a szczęśliwym strzelcem okazał się wspomniany już Hinteregger. Austriak miał niebywałego farta, bo dwie minuty później ponownie pokonał Manuela Neuera i w ekipie Bayernu się zagotowało, bo przez kilka chwil dekoncentracji z bezpiecznego prowadzenia 3:0 zrobiło się tylko 3:2. Bawarczycy szybko jednak opanowali nerwy i znów ruszyli do ataku. Obrońcy Eintrachtu z Hintereggerem w roli głównej chyba za punkt honoru postawili sobie powstrzymanie Lewandowskiego, bo pilnowali go jak najcenniejszego skarbu. Skorzystał na tym 20-letni Kanadyjczyk Alphonso Davies, który w 61. minucie podwyższył na 4:2, a w 74. minucie Hinteregger tak bardzo chciał przeszkodzić „Lewemu” z strzeleniu gola, że sam go wyręczył i zaliczył samobója. Pomijając jego niesportowe zachowania, to ten piłkarz miał w sobotę swój wielki dzień na Allians Arenie. Jakby nie patrzeć, ustrzelił hat-tricka.
Lewandowski za swój występ otrzymał w niemieckich mediach wysokie noty. Napastnik Bayernu strzelił 27. gola w obecnym sezonie Bundesligi i 41. licząc wszystkie rozgrywki, potwierdził też niebywałą regularność także po restarcie rozgrywek, bo trafił do siatki w drugim spotkaniu z rzędu, a warto przypomnieć, że owe 27 goli strzelił w 25 występach. Kapitan reprezentacji Polski utrzymuje więc strzeleckie tempo, którego nie wytrzymują jego najgroźniejsi konkurenci. W miniony weekend zadyszki dostał kreowany już na następcę „Lewego” Erling Haaland. Norweski nastolatek zagrał cały mecz z Wolfsburgiem, ale mimo starań bramki nie zdobył. Dla nas równie ważna jest też wiadomość, że ponownie w roli kapitana poprowadził Borussię Łukasz Piszczek, który ponadto za swój występ zebrał świetne noty. W najbliższy wtorek „Piszczu” i „Lewy” zmierzą się w bezpośrednim starciu i będzie to być może wydarzenie nie mniej ekscytujące od strzeleckiego pojedynku Lewandowskiego z Haalandem.
Niemieckie media podkreślają, że trener Hansi Flick przemienił zespół Bayernu w piłkarską maszynę do wygrywania i strzelania goli. Kibice nie tylko w Polsce i w Niemczech z uwagą śledzą pogoń Lewandowskiego za legendarnym rekordem Gerda Muellera, który w sezonie 1971/1972 zdobył 40 bramek w Bundeslidze. Kapitan reprezentacji Polski ma jeszcze siedem meczów, żeby ten chyba jednak mało realny cel osiągnąć. Ale raczej na pewno przekroczy po raz trzeci w karierze granicę 30 trafień w sezonie i sięgnie po piątą koronę króla strzelców Bundesligi. Nie tylko „Lewy” ma jednak szansę przejść do historii niemieckiej ekstraklasy, ale też cały zespół Bayernu, który w tym sezonie strzelił już 80 ligowych bramek i jest na prostej drodze do wyrównania rekordu ustanowionego w sezonie 1971/72 także przez bawarską drużynę, która wówczas zdobyła 101 ligowych bramek. Aby wyrównać ten wynik w kolejnych siedmiu meczach powinni zdobywać przynajmniej trzy bramki na mecz. To wykonalne, bo mistrzowie Niemiec pod wodzą Flicka zdobywają średnio 3,22 bramki na mecz. W 23 spotkaniach rozegranych pod wodzą 55-letniego szkoleniowca monachijska jedenastka zdobyła już 74 bramki, a 21 z tych trafień było dziełem Lewandowskiego, który pod komendą Flicka zagrał 19 razy.
Skoro o polskich piłkarzach mowa, to warto odnotować, że w piątkowych derbach Berlina zagrało dwóch – Rafał Gikiewicz w bramce Unionu, zaś Krzysztof Piątek w ataku Herthy. Niestety, o ile Gikiewicz rozegrał cały mecz, to Piątek znów zaczął spotkanie w roli rezerwowego i na boisku pojawił się dopiero w 75. minucie, zmieniając 35-letniego Bośniaka Vedada Ibsevicia, który po restarcie rozgrywek imponuje formą. W starciu z Unionem znowu strzelił gola, a ponadto dorzucił jeszcze dwie asysty. Hertha wygrała to spotkanie 4:0 i pod wodzą nowego szkoleniowca, Bruno Labbadi, pozostaje póki co niepokonana. W dwóch meczach zdobyła komplet punktów, strzeliła siedem goli i nie straciła ani jednego. Tak udanego startu nie miał wcześniej żaden trener w historii Herthy (w poprzedniej kolejce ten berliński zespół pokonał na wyjeździe Hoffenheim 3:0).
Piątek znów gola nie strzelił i jest więcej niż pewne, że na razie będzie jedynie zmiennikiem Ibsevicia. Wygląda na to, że Labbadia nie przejmuje się faktem, że polski napastnik był najdroższym transferem w historii Herthy. Nie skreśla go ani nie odstawia na boczny tor, ale dopóki Piątek nie zacznie regularnie trafiać do siatki wchodząc tylko na zmiany, raczej nie dostanie miejsca w podstawowym składzie. Chyba że Ibsević zgubi formę, co na razie wydaje się mało prawdopodobne, patrząc z jakim animuszem porusza się po boisku.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Najpierw testy, potem na tory

Następny

Walka misia z frustratem

Zostaw komentarz