2 grudnia 2024

loader

Polacy nie mogli przegrać z Włochami

Reprezentacja Francji w 5. kolejce Ligi Narodów pokonała na wyjeździe broniącą trofeum Portugalię 1:0 i jako pierwsza zapewniła sobie awans do finału tych rozgrywek. W niedzielę szanse na wywalczenie pierwszego miejsca w swojej grupie mieli także Polacy, ale nie mogli przegrać z Włochami.

Na dwie kolejki przed końcem fazy grupowej Ligi Narodów biało-czerwoni z dorobkiem siedmiu punktów byli na pierwszym miejscu w grupie A1. Wyprzedzali o jeden punkt Włochów i o dwa Holendrów oraz o pięć zamykającą stawkę reprezentację Bośni i Hercegowiny. Z prostego wyliczenia wynikało, że jeśli ekipa Jerzego Brzęczka w niedzielnym meczu z Włochami i środowym z Holandią wywalczy co najmniej cztery punkty, to na pewno wywalczy awans do turnieju finałowego bez oglądania się na wyniki innych spotkań. Inne scenariusze były już jednak od tego uzależnione. Naszej reprezentacji do awansu mogły wystarczyć także dwa remisy, ale wówczas musieli liczyć na pomoc zespołu Bośni i Hercegowiny, który w takim wariancie nie mógłby przegrać z Holandią i Włochami. W przypadku wygranej z Włochami oraz porażki z Holandią biało-czerwoni uzyskaliby awans jeśli Bośniacy w niedzielę nie przegraliby z Holendrami. Natomiast w scenariuszu zakładającym porażkę z Włochami i wygraną z Holandią, Polakom do awansu potrzebne byłaby porażka włoskiej ekipy w ostatniej kolejce w meczu z Bośniakami. Selekcjoner biało-czerwonych nie mierzył jednak tak wysoko. Na przedmeczowej konferencji przed niedzielnym spotkaniem z przetrzebionym przez Covid-19 zespołem Italii (zakończyło się po zamknięciu wydania) przypomniał dla formalności: „Potrzebujemy jednego punktu, żeby wykonać nasz plan minimum, czyli utrzymać się w najwyższej dywizji Ligi Narodów. Dwa ostatnie mecze gramy z faworytami, czyli z Włochami i Holendrami. Wiadomo jednak, że futbol lubi niespodzianki i mam nadzieję, że będziemy w stanie taką sprawić”.
Zwycięzca grupy A1 zorganizuje turniej finałowy Ligi Narodów. Pierwszy finalista jest już znany – awans wywalczyli aktualni mistrzowie świata Francuzi, którzy w „grupie śmierci” okazali się lepsi od broniących trofeum aktualnych mistrzów Europy Portugalczyków oraz aktualnych wicemistrzów świata Chorwatów.
Z reprezentacją Włoch polski zespół w niedzielę zagrał po raz 18. We wcześniejszych 17 spotkaniach biało-czerwoni wygrali tylko trzykrotnie, a w meczu o stawkę tylko raz – podczas pamiętnych dla nas mistrzostw świata w 1974 roku. Osiem razy wywalczyli remis, a sześć zwycięstw odnieśli Włosi. W niedzielę mieliśmy jednak powody aby liczyć na sukces naszych piłkarzy, bo włoski zespół został mocno przetrzebiony przez koronawirusa, który nie oszczędził nawet trenera kadry „Squadra Azzurra” Roberto Manciniego. Z powołanych przez niego do kadry 40 zawodników wielu wypadło z powodu decyzji włoskich służb epidemicznych, a niektórych na zgrupowanie reprezentacji nie puściły kluby. Z tego powodu w kadrze Polski zabrakło bramkarza Fiorentiny Bartłomieja Drągowskiego. Ale on i tak przeciwko ekipie Italii by nie zagrał, bo Brzęczek już wcześniej ogłosił, że w tym meczu na bramce zagra Wojciech Szczęsny. Z podaniem reszty wyjściowego składu selekcjoner biało-czerwonych się już tak nie spieszył. Wiadomo było tylko tyle, że na pewno nie zagra pauzujący za żółte kartki Mateusz Klich, ale reszta powołanych piłkarzy, w tym ośmiu z klubów Serie A (oprócz Szczęsnego we włoskiej ekstraklasie występują na co dzień jeszcze Kamil Glik, Bartosz Bereszyński, Arkadiusz Reca, Karol Linetty, Piotr Zieliński, Arkadiusz Milik i Sebastian Walukiewicz) była gotowa do gry.
Brzęczek musiał jednak szykować równolegle skład na środowe spotkanie z Holandią. Z ekipą „Oranje” nasz zespół przegrał pierwszy mecz w obecnej edycji Ligi Narodów, ale bilans spotkań z holenderską drużyną ma równie kiepski jak z Włochami – trzy zwycięstwa, przy czym ostatnie odniesione w 1979 roku, sześć remisów i siedem porażek. Czasu na przygotowanie się do środowej potyczki nie będzie wiele, chociaż PZPN wynajął samolot czarterowy, którym kadra przyleciała na mecz w sobotę i którym wróci do Polski niemal zaraz po niedzielnym meczu z Włochami w Reggio Emilia.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Koniec transferów w PGE Ekstralidze

Następny

Hamilton znowu mistrzem

Zostaw komentarz