We wtorek 2 marca przypadła setna rocznica urodzin Kazimierza Górskiego, twórcy wielkich sukcesów piłkarskiej reprezentacji Polskiw latach 70. XX wieku. To odpowiednia okazja, żeby przypomnieć historię życia tego dobrego, nietuzinkowego człowieka, który nawet w roli prezesa PZPN nie roztrwonił ogromnego kapitału sympatii, jakim został obdarzony.
Urodził się 2 marca 1921 roku we Lwowie, w dzielnicy Bogdanówka, na ulicy Gródeckiej na parterze dwupiętrowego domu. Na tym miejscu stoi dziś Dom Towarowy. Jego ojciec pracował w warsztatach kolejowych, matka prowadziła dom. Kazimierz był najstarszy spośród sześciorga rodzeństwa (miał brata i cztery siostry). Chodził do szkoły powszechnej na ulicy Sienkiewicza, potem do IX Gimnazjum im. Jana Kochanowskiego na ulicy Chocimskiej. Ale nie skończył tej szkoły, poszedł do technikum mechanicznego, bo chciał mieć fach w ręku. Umiejętności ślusarza później przydały mu się w czasie II Wojny Światowej. Po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną pracował jako mechanik w spółdzielni pracy, a po agresji niemieckiej na Związek Radziecki i ponownym zajęciu Lwowa przez Niemców pracował w warsztatach kolejowych. W 1944 roku wstąpił do wojska polskiego i służył w jednostce artylerii.
W życiu Kazimierza Górskiego zdecydowanie bardziej przydatną umiejętnością, chociaż nie nabytą w szkolnej ławce, była jednak umiejętność gry w piłkę nożną. Przed wojną grał w RKS Lwów jako prawoskrzydłowy, ale marzył żeby dostać się do zespołu Pogoni Lwów, najlepszego wtedy w Rzeczpospolitej. Był niski i drobnej budowy, za to szybki i zwinny, nieźle też potrafił kiwać. Koledzy nadali mu pseudonim „Sarenka”. Gdy wybuchła wojna, miał 18 lat. Jego marzenia o występach w Pogoni pozostały marzeniami, ale w 1945 roku jako żołnierz zawędrował do zrujnowanej Warszawy i zgłosił się do Legii. I już w stolicy pozostał do końca życia, a z lwowskiego okresu na zawsze pozostał mu charakterystyczny akcent, za który także uwielbiali go kibice, którzy po złotym medalu olimpijskim w 1972 roku i trzecim miejscu na mistrzostwach świata w RFN dwa lata później do końca jego dni darzyli go niewyczerpaną i bezwarunkową sympatią.
Zawodnikiem Legii Kazimierz Górski był w latach 1945-1953. Rozegrał w barwach warszawskiej drużyny 81 meczów ligowych, w których strzelił 34 gole. W reprezentacji Polski zaliczył tylko jeden występ. Miało to miejsce 26 czerwca w Kopenhadze w meczu z Danią. Trenerem biało-czerwonych był wtedy Zygmunt Alfus. Polski zespół przegrał sromotnie 0:8, a Górski, zmieniony w 34. minucie przez Józefa Kohuta, został uznany za współwinnego klęski. Tymczasem tak naprawdę jej sprawcą był Alfus, który w przeddzień spotkania z nadgorliwości zaordynował piłkarzom katorżniczy wręcz trening, po którym następnego dnia wszyscy mieli zakwasy i nie nadążali za duńskimi zawodnikami.
W styczniu 1948 roku Kazimierz Górski ożenił się z rodowitą warszawianką, Marią Stefańczak (1919-2005). Doczekali się dwójki dzieci – w 1953 roku na świat przyszedł syn Dariusz, uznany fotoreporter piłkarski, a 1956 roku córka Urszula, której pasją stało się łyżwiarstwo figurowe, a druga ojczyzną Grecja.
W 1952 roku Górski ukończył kurs trenerski w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Krakowie i rozpoczął nowy rozdział w swojej zawodowej karierze. Rok później został asystentem pierwszego trenera Legii Wacława Kuchara. W 1954 roku na rok przeniósł się do Marymontu Warszawa, a w latach 1955-1959 był selekcjonerem kadry Polski do lat 19. Wrócił do Legii już w roli głównego trenera w 1960 roku i prowadził zespół przez dwa sezony zdobywając wicemistrzostwo w 1961 i trzecie miejsce w 1962 roku. Potem był szkoleniowcem zespołów Lublinianki (1963-1964) i Gwardii Warszawa (1964-1966), a w 1966 roku ponownie został trenerem w PZPN i do 1970 roku prowadził kadrę młodzieżową. W 1971 roku został selekcjonerem pierwszej reprezentacji Polski. Debiutował w spotkaniu ze Szwajcarią, wygranym przez biało-czerwonych 4:2.
Gdy przed wyjazdem na igrzyska 1972 roku w Monachium mówił, że jego zespół ma szanse zdobyć medal, nikt w Polsce nie potraktował jego słów poważnie, bo wszystkie wcześniejsze starty olimpijskie piłkarzy kończyły się niepowodzeniami. Nie tym razem. W pierwszej połowie finałowego meczu z Węgrami z powodu błędu Kazimierza Deyny rywale zdobyli bramkę, ale sprawca nieszczęścia po zmianie stron z nawiązką odrobił ten błąd, strzelając dwa gole zapewniające reprezentacji Polski pierwszy medal olimpijski w historii i od razu złoty.
A potem były wciąż w Polsce przypominane z rozrzewnieniem eliminacje do mistrzostw świata w RFN i pamiętne mecze z Anglią – wygrany przez biało-czerwonych w Chorzowie 2:0 i zremisowany 1:1 na Wembley. Kibice starszego pokolenia doskonale pamiętają wyniki naszego zespołu na niemieckich boiskach – 3:2 z Argentyną, 7:0 z Haiti, 2:1 z Włochami, 1:0 ze Szwecją, 2:1 z Jugosławią i 0:1 z RFN oraz 1:0 w meczu o 3. miejsce z Brazylią. Drużyna Górskiego dwukrotnie rywalizowała również w eliminacjach do ME (1972, 1976), nie udało jej się jednak awansować do turnieju finałowego. W 1976 Polska sięgnęła po srebrny medal na turnieju olimpijskim 1976 w Montrealu, co uznano w kraju za porażkę. Kazimierz Górski po powrocie z igrzysk podał się do dymisji. Łącznie w latach 1966–1976 prowadził reprezentację Polski w 68 oficjalnych meczach (37 zwycięstw, 12 remisów, 19 porażek, bramki 138:66).
Dostał zgodę ówczesnych władz na podjęcie pracy za granicą. Wybrał Grecję i w tym kraju odniósł niekwestionowany sukces – jako trener Panathinaikosu i Olympiakosu zdobywał kilka razy mistrzostwo i puchar kraju. Wrócił do Polski w glorii w 1986 roku, ale porzuci trenerski fach i został działaczem PZPN – w latach 1987-1991 był wiceprezesem, następnie w latach 1991-1995 prezesem związku. Jego rządy nie były malowane, funkcję sprawował rzetelnie i z poświęceniem, czym jeszcze mocniej zaskarbił sobie nie tylko sympatię fanów futbolu, ale też uznanie futbolowego środowiska, czego najlepszym dowodem było obdarowanie go 3 lipca 1995 roku tytułem honorowego prezesa PZPN.
W ostatnich latach życia szwankowało mu zdrowie, nad czym ubolewał. 85. urodziny świętował przykuty przez chorobę nowotworową do łóżka, ale nie tracił pogody ducha. „Wiem, że już nigdy nie wstanę. Jedną nogą jestem już chyba gdzie indziej, jednak jestem szczęśliwy, że tak dobrze mi w życiu poszło. Nie sprawiłem ludziom zawodu – to najważniejsze. Ucałowałbym piłkę, gdybym miał ją pod ręką. Służy co prawda do zabawy, ale jak bardzo łączy ludzi”. Zmarł 23 maja 2006 roku. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Jego pamięć uczczono minutą ciszy przed rozpoczęciem mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku.