⛅ Ładowanie pogody...

Cisza przed burzą

Zawieszenie broni ogłoszone po interwencji USA nie przynosi rozwiązania, a jedynie pauzę. Iran i Izrael pozostają w stanie wysokiego napięcia – gotowe do kolejnego, być może jeszcze brutalniejszego starcia.

Choć działania zbrojne zostały wstrzymane, sytuacja pozostaje krucha. Wielu komentatorów w USA krytykuje zaangażowanie w kolejny konflikt na Bliskim Wschodzie, wskazując na społeczne zmęczenie zagranicznymi interwencjami.

Jednak eskalacja z pewnością nie była przypadkowa. Dla Netanjahu była okazją, by odzyskać inicjatywę, umocnić pozycję w kraju i odsunąć od siebie zarzuty korupcyjne. Dla Trumpa – szansa, by pokazać siłę na arenie międzynarodowej i zaspokoić oczekiwania kluczowych grup wewnętrznych: proizraelskich lobbystów, środowisk ewangelikalnych i twardego elektoratu Partii Republikańskiej. Działania militarne wpasowały się w ich polityczne interesy niemal perfekcyjnie.

Z perspektywy militarnej Izrael osiągnął pewne cele operacyjne: wyeliminowano część irańskiej elity dowódczej, w tym członków Korpusu Strażników Rewolucji oraz fizyków jądrowych zaangażowanych w program wzbogacania uranu. Celem izraelskich i amerykańskich nalotów były także ośrodki nuklearne w Fordo, Natanz i Isfahanie. Według oficjalnych komunikatów miało dojść do ich poważnego uszkodzenia, jednak skuteczność tych ataków jest podawana w wątpliwość. Tajny raport amerykańskiego wywiadu, ujawniony przez media, sugeruje, że infrastruktura nuklearna Iranu przetrwała w dużym stopniu: większość wirówek i zapasy wzbogaconego uranu nie zostały zniszczone, a podziemne instalacje jedynie odcięto od wejść.

Mimo to prezydent Donald Trump ogłosił „spektakularny sukces”, zapewniając, że program nuklearny Iranu został cofnięty o dziesięciolecia. Rzeczniczka Białego Domu potwierdziła autentyczność raportu wywiadu, ale uznała go za błędny i szkodliwy politycznie przeciek. Sam fakt jego ujawnienia wskazuje na napięcia wewnątrz amerykańskiej administracji i brak jednomyślności co do oceny działań wojskowych.

Sukces Netanjahu

Dla Benjamina Netanjahu to osobisty sukces. Odwrócił uwagę opinii publicznej od zarzutów korupcyjnych i międzynarodowego nakazu aresztowania, przedstawiając się jako przywódca, który skutecznie zneutralizował „egzystencjalne zagrożenie” ze strony Iranu. W kraju zyskał poparcie nawet części opozycji. Jego polityczna siła wzrosła, mimo rosnącej izolacji międzynarodowej. W tych warunkach debata o odpowiedzialności przed trybunałem w Hadze została odsunięta na dalszy plan.

Problem polega jednak na tym, że premier Izraela nie zna umiaru. Już teraz zapowiada, że trwały pokój będzie możliwy dopiero po obaleniu reżimu ajatollahów. To zaś sygnał, że obecne zawieszenie broni nie rozwiązuje problemu — jedynie go odsuwa.

Ajatollah trzyma się mocno

Iran poniósł znaczne straty – zarówno wśród ludności cywilnej, jak i w zakresie infrastruktury. Doszło do masowych aresztowań, liczne osoby oskarżono o szpiegostwo, część z nich stracono. Reżim polityczny przetrwał jednak bez większych wstrząsów.

Promowany przez część zachodnich środowisk Cyrus Reza Pahlawi – syn ostatniego szacha Iranu, który wezwał do rewolucji przeciwko ajatollahom – nie cieszy się obecnie realnym poparciem społecznym w kraju. Od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych i choć bywa przedstawiany jako symbol świeckiej opozycji, dla wielu Irańczyków jego nazwisko przywołuje niechlubne skojarzenia z autorytarnym reżimem jego ojca, Mohammada Rezy Pahlaviego. Szach rządził Iranem w oparciu o brutalny aparat bezpieczeństwa SAVAK, stosował represje wobec opozycji, tłumił wolność słowa i uzależnił kraj od zachodnich mocarstw, szczególnie USA. Choć część irańskiej diaspory traktuje jego syna jako potencjalnego przywódcę, dla znacznej części społeczeństwa pomysł powrotu monarchii – i to pod egidą dawnej elity władzy – jest nieakceptowalny.

Strach przed wojną domową, zagraniczną okupacją czy powrotem elit z czasów szacha paraliżuje perspektywę realnej zmiany. W dodatku każda zewnętrzna agresja – jak izraelskie i amerykańskie naloty – konsoliduje władzę zbrodniczego reżimu, który potrafi skutecznie przedstawiać się jako jedyny obrońca niezależności narodu. Dlatego ajatollah trzyma się mocno.

Aby w Iranie rzeczywiście doszło do chwilowej zmiany reżimu, potrzebna byłaby operacja lądowa – a na taką ani Izrael, ani USA nie są obecnie gotowe.

Chwilowy oddech

Ceny ropy się ustabilizowały, przestrzeń powietrzna została ponownie otwarta, a z Ankary i Rijadu napłynęły ostrożnie pozytywne sygnały. Ale to może być jedynie wytchnienie przed kolejną burzą. Prezydent Erdoğan ostrzegł, że nowy etap wojny może szybko stać się globalny. NATO nie mówi jednym głosem – Mark Rutte poparł USA, ale Emmanuel Macron przypomniał, że bez rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego nie ma mowy o trwałym pokoju.

Izrael kontynuuje strategię marginalizacji Iranu. Jego celem nie jest kompromis, ale trwałe osłabienie przeciwnika. Netanjahu dalej otwarcie wzywa do zmiany reżimu – nie przez reformy, lecz przez jego unicestwienie.

A USA dalej zapewniają Izraelowi nie tylko uzbrojenie i wsparcie wywiadowcze, ale także parasol polityczny. Mimo to republikański kongresmen Leroy Carter zgłosił Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla za „przywrócenie pokoju na Bliskim Wschodzie” – co trudno nazwać inaczej niż absurdem. Trump sam pisał na Truth Social, że „zmiana reżimu w Iranie byłaby całkiem niezła”.

Analitycy ostrzegają, że taka polityka USA i Izraela przynosi odwrotny efekt: nawet jeśli obecny reżim upadnie, nie powstanie demokratyczna alternatywa, lecz brutalniejsza, bardziej nieprzewidywalna władza. Iran porzucił współpracę z MAEA i może w ukryciu zintensyfikować prace nad bronią atomową. USA i Izrael nie zniszczyły domniemanego programu nuklearnego – tylko sprowokowały jego dalszą radykalizację.


Ironią historii pozostaje fakt, że to właśnie Stany Zjednoczone – dziś najgłośniej domagające się demokratyzacji Iranu – w 1953 roku same tę demokrację zniszczyły. Obalenie legalnie wybranego premiera Mohammada Mosaddegha przez CIA i MI6, w odpowiedzi na próbę uniezależnienia Iranu od zachodnich koncernów naftowych, otworzyło drogę do brutalnych rządów szacha, które z kolei doprowadziły do rewolucji islamskiej i obecnej władzy ajatollahów.

Aleksander Radomski

Poprzedni

Rząd sabotuje programy integracyjne i dalej ściga się z Konfederacją

Następny

Nie ma litości dla matki z dzieckiem