10 grudnia 2024

loader

Dzień po

Głosowanie do Parlamentu Europejskiego (PE), ze względu na jego stosunkowo niewielkie znaczenie merytoryczne, jest często traktowane jako rodzaj wielkiego sondażu, odbijającego życie polityczne w poszczególnych krajach Unii. Staje się też obrazem tendencji politycznych w skali kontynentu. Pierwsza wiadomość: choć niemal wszystkie narody słyszały o „zmienianiu Unii”, w PE będą dominować ugrupowania na ogół liberalne, które akceptują taką Unię, jaka jest. Przyjrzyjmy się jak głosowania wyglądały w różnych państwach Europy.

Wiele emocji w czasie minionej kampanii budził często podkreślany wątek postępu prawicowych ugrupowań wyraźnie euro-krytycznych. Owszem, prawica narodowa i skrajna prawica poszerzyły swój stan posiadania, lecz pozostają zupełnie niegroźne dla status quo, jeśli chodzi o PE. Będą miały ponad 170 (na 751) miejsc, do tego ok. 30 takich europosłów, którzy zostali wybrani przez Brytyjczyków i tak wkrótce odpadnie, jeśli Brexit dojdzie do skutku.
W Zjednoczonym Królestwie bezapelacyjnie wygrała Partia Brexit Nigela Farage’a zgarniając jedną trzecią głosów. Torysi (konserwatyści), którzy mieli Brexit wprowadzić w życie (i co im się dotąd nie udało) ponieśli druzgocącą klęskę – wprowadzą najwyżej trzech deputowanych do PE. Lewicową Partię Pracy wyprzedzili Liberalni Demokraci (ponad 20 proc. głosów!), a lewicowcy Zielonych.
Wzrost prawicy narodowej
Największą uwagę przyciągały jednak Włochy i Francja, gdzie wygrały ugrupowania „populistyczno-narodowe”. Liga Matteo Salviniego odniosła prawdziwy triumf – ponad 34 proc. głosów, podczas gdy Ruch Pięciu Gwiazd – partner Ligi w rządzie – zdobył dopiero trzecie miejsce. Koalicjantów przedzielili socjal-liberałowie z Partii Demokratycznej, z dość niespodziewanie wysokim wynikiem prawie 23 proc.
We Francji szeroko komentowane zwycięstwo ugrupowania Marine Le Pen (23,3 proc.) nad prezydencką prawicą neoliberalną nie było duże (mniej niż jeden proc.), jednak symbolicznie bardzo ważne dla polityki krajowej. Prawdziwą nowością jest tu niezwykły postęp Zielonych (trzecie miejsce) i spektakularnie słabe wyniki tradycyjnej prawicy liberalnej i lewicy (Nieuległej Francji).
Poza tym, partie kwalifikowane często jako skrajna prawica odnotowały postępy w wielu krajach. Zdobyły ponad 10 proc. głosów w Niemczech, Szwecji, Austrii, Danii, Belgii, Estonii i Finlandii. Zazwyczaj partie te kwestionują politykę imigracyjną swoich rządów. Jest to zresztą temat wyborczy nr 1 niemal wszystkich ugrupowań tego rodzaju.
Słabość lewicy
W Niemczech wygrały partie związane z rządem (CSU/CDU), lecz konserwatyści odnieśli słabe zwycięstwo (28,6 proc.). Podobnie ich koalicjanci z socjaldemokratycznej SPD odnotowali spadek: zajęli trzecie miejsce. Przedzielili ich Zieloni, którzy dosłownie podwoili swój wynik sprzed pięciu lat (ponad 20 proc.). Lewica z Die Linke dostała się do PE dosłownie rzutem na taśmę – zdobywając ledwo ponad 5 proc. głosów. Została wyprzedzona przez ksenofobiczną Alternatywę dla Niemiec, na którą głosowało dwa razy więcej wyborców.
W Austrii rządzącą do niedawna koalicję konserwatystów i pop-narodowców przedzielili socjaldemokraci, którzy wspięli się na drugie miejsce z bardzo przyzwoitym wynikiem ponad 23 proc. Partia Ludowa kanclerza Kurza zdobyła jeszcze lepszy wynik ponad 34 proc. głosów, ale jego rząd przestał istnieć, gdyż lokalny parlament przegłosował dziś wobec niego wotum nieufności. W Holandii wygrali (nieoczekiwanie, ale i dość niepewnie) socjal-liberałowie, a w Belgii wraz z wyborami do PE odbywały się wybory do krajowego parlamentu, w których triumfowali flamandzcy narodowcy: to samo stało się w wyborach do PE. Jeśli tak dalej pójdzie, Belgia się rozpadnie.
W Hiszpanii i Portugalii wygrali socjal-liberałowie, podczas gdy w innym południowym kraju – Grecji – triumfowała liberalna prawica (Nowa Demokracja), z ponad jedną trzecią głosów. Rządząca Syriza (socjaldemokraci) uzbierała prawie 24 proc. Z Grecji dostanie się jednak do PE co najmniej dwóch komunistów. Jeśli chodzi o wyspy południowe: na Cyprze wygrali konserwatyści, a na Malcie socjaldemokraci.
Ogółem na Zachodzie trzeba odnotować, oprócz wyraźnego wzrostu popularności partii o obliczu nacjonalistycznym, postępy partii ekologicznych: w „jądrze Unii” – Francji i Niemczech Zieloni zdobyli trzecie i drugie miejsce, świetnie wypadli w Belgii i Finlandii, dobrze w Hiszpanii i Szwecji. Lecz tendencją (jeszcze) wygrywającą pozostają różnej maści liberałowie.
Monopol prawicy na wschodzie
Nad Europą na wschód od Łaby zawisł za to triumf euroatlantyckiej prawicy. Niekiedy nie bez specyficznych dla naszego regionu przypraw: przaśności, ludycznego rasizmu i ksenofobii, taniego konserwatyzmu i demonstracji własnych kompleksów. Niestety, to wszystko pieczętowane jest klęską lewicy. I lewica nowoczesna, i ta bardziej klasyczna wypadły niezwykle słabo, choć w niektórych państwach, paradoksalnie, nawet obiektywnie kiepski wynik jest przyczynkiem optymistycznym i zachęca do dalszych działań.
Jednym z takich krajów jest Bułgaria. Tam Bojko Borisow, nieusuwalny niemal (tylko przez ambasadę amerykańską) premier tego kraju, były ochroniarz Żiwkowa i gangster z pokaźnym dorobkiem, spodziewanie wygrał. On i jego partia – a propos kompleksów – Obywatele na Rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB), jak podkreślają komentatorzy, rozgromiła opozycyjną Bułgarską Partią Socjalistyczną (BSP), taki ekwiwalent polskiego SLD, tylko z o wiele bogatszą i piękniejszą tradycją.
Różnica wprawdzie wynosi sześć punktów procentowych, ale naga statystyka dać może jedynie powierzchowne wrażenie.
– Ten wynik jest oczywistą katastrofą dla Bułgarskiej Partii Socjalistycznej. Od lat już GERB i BSP idą od wyborów do wyborów łeb w łeb. Na obie partie głosuje zostaw ich fanatycznych wyznawców; jest w tym coś plemiennego. Niestety, formuła ta powoli zaczyna się wyczerpywać, a wszystko co jest udawaną polityką w ostatecznym rozrachunku obraca się przeciw lewicy, nawet tak nieautentycznej jak BSP. Dość powiedzieć, że jest to partia, która wprowadziła w Bułgarii podatek liniowy. Niemniej i tak oni przegrywają. A to mimo gigantycznych korupcyjnych skandali i fali protestów – komentuje specjalnie dla Portalu Strajk Kalin Pyrwanow, znany bułgarski dziennikarz i lewicowy aktywista.
– “Socjaliści”, cudzysłów nieprzypadkowy – dodaje Pyrwanow – pogrążyli się w wewnątrzpartyjnych sporach. Biurokratyczno-oligarchiczne kliki chwyciły się za gardła i zajmują się sobą nawzajem. Na BSP głosują wymierający coraz szybciej nostalgików po republice ludowej. Bardzo powszechny w Bułgarii sentyment, na którym można by demagogicznie wygrać wybory totalnie przy takim umocowaniu jak to BSP. My tymczasem wyłoniliśmy niezależną kandydatkę, Wanię Grigorową. Uzyskała 10 tys. głosów prowadząc najbardziej minimalistycznymi środkami kampanię w całym kraju z pomocą bardzo niewielkiego sztabem. Ci ludzie, którzy oddali na nią głos, to “nasi” ludzie, teraz czas na konsolidację i poszerzanie kręgu sympatyków oraz przygotowania dalszych politycznych działań. Spodziewaliśmy się tyle – choć mieliśmy nadzieję na więcej – i nasze oczekiwania okazały się realne. To dobry punkt startowy dla nowej lewicy w Bułgarii. Stara już odchodzi w totalny niebyt. Ta partia, mam na myśli BSP, nie przyciągnie już nikogo nowego, choćby nawet zaproponowała jakieś rzeczywiście lewicowe postulaty, bo zniszczyła swój wizerunek totalnie. Starzy fanatycy głosują na nią siłą inercji – ocenia Pyrwanow.
W Grecji zaś klęska lewicy w wyborach europarlamentarnych, podobnie jak w Polsce, przełoży się z pewnością na architekturę krajowej sceny politycznej. Alexis Tsipras zapowiada podanie rządu do dymisji po tym, jak prawicowa Nowa Demokracja uzyskała przewagę nad stronnictwem rządowym na poziomie 10 punktów procentowych.
Kurs na NATO
Wybory do Parlamentu Europejskiego w Grecji były tylko kropką nad i nieudolnych rządów Tsiprasa, który tuż po tym jak sześć lat temu wygrał zapowiedzią wojny przeciwko polityce cięć i dyktatowi europejskiej i światowej finansjery, skapitulował już po pierwszych negocjacjach. Skutkiem tego wprowadzono pakiety “reform”, które sprowadziły Grecję na drogę cywilizacyjnej katastrofy. Po wdrożeniu kilku “pakietów ratunkowych” rękami Tsiprasa i kierowanej przez niego SYRIZY, podpisano także wyjątkowo niepopularne w Grecji porozumienie ws. zmiany oficjalnej nazwy najmniejsze postjugosłowiańskiej republiki na Macedonia Północna.
Eurowybory utrwaliły więc euroatlantycki kurs także w Atenach.
Prawica nabrała wiatru w żagle także w Rumunii, kraju z niemal identyczną do polskiej proamerykańską i prozachodnią szajbą. Lewica traci dramatycznie, Narodowa Partia Liberalna otrzymuje 26,95 proc. głosów. Rządząca Partia Socjaldemokratyczna otrzymuje 23,44 proc. Jest to dramatyczna klęska, spadek poparcia o ponad 20 punktów procentowych w stosunku do wyniku wyborów parlamentarnych w 2016 r. Inna grupa opozycyjna – Unia 2020 (stronnictwo byłego komisarza UE i głównego technokraty Daciana Ciolosa) uzyskało 20,08 proc. Europarlamentarzystów doczekała się także partia Victora Ponty Pro România, która otrzymała 6,74 proc. Demokratyczną Unię Węgrów w Rumunii (6,62 proc) i partię byłego prezydenta Traiana Basescu (Ruch Ludowy) wsparło 5,42 proc. wyborców. Ku pełnej radości prawicowych wyborców dziś, dzień po wyborach, przywódca Partii Socjaldemokratycznej Liviu Dragnea został skutecznie skazany na 3,5 roku więzienia. Oznacza to koniec jego kariery politycznej.
– To nie były wybory, tylko polowanie na czarownice. Wiedźmą był Dragnea. Osobiście nie mam do niego jakichś bardzo ciepłych uczuć, ale warto zdawać sobie sprawę z kontekstu. Socjaldemokraci stracili bardzo dużo, pomimo że udało im się zorganizować podwyżki dla lekarzy i nauczycieli. Jednak w Rumunii magicznym słowem jest “korupcja”. Dragnea był zaangażowany w różne korupcyjne schematy, a partia, gdy sformułowano wobec niego oskarżenia, próbowała dokonać takich zmian w systemie prawnym, aby za takie zarzuty jakie wobec niego wysunięto, nie można było zostać skutecznie ukaranym. W ten sposób powstał pretekst do kolejnej antykorupcyjnej histerii, którą prawica znakomicie wykorzystała, a wielu, zwłaszcza młodych ludzi z pretensjami do europejskości i nowoczesności to “kupiło”. Po prostu wytworzono tu taką kulturę polityczną, która każe ludziom wnioskować, że jeśli pozbędziemy się korupcji, to kraj nagle zakwitnie i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. To skutecznie odwraca uwagę od rozwiązań, które nasza prawica proponuje, a są one na poziomie troglodycko-neoliberalnym. Kult własności prywatnej i prywatyzacji jak powtórka z obłędu lat 90. I ta walka dobra ze złem… To nie jest polityka, albo przynajmniej nie jest to polityka poważna – konstatuje w rozmowie z nami rumuńska lewicowa dziennikarka i akademiczka Maria Cernat.
Neoliberalizm i straszenie
Na Słowacji także doszło do zmian, tyle że nieco mniej oczywistych. Wygrała koalicja Postępowej Słowacji i liberalnej, prawicowej Razem. Uzyskała 20 proc. głosów. Na drugim miejscu uplasował się lider sondaży – socjaldemokratyczny SMER z wynikiem 15,8 proc. Na podium mamy też niestety neofaszystów z LSNS.
– Tak, to jest zwrot na prawo, taki w, rzekłbym, zachodnim stylu – komentuje dla Portalu Strajk Tim Horvath, słowacki aktywista i komentator.
– Zwyciężyła koalicja typu: ekologia, prawa człowieka i w ogóle nowoczesność, Europa, ale jeśli chodzi o gospodarkę to dopuszczalna jest wyłącznie doktryna neoliberalna. Jeżeli chodzi o porażkę SMER-u, to sytuacja jest złożona. Po pierwsze mamy do czynienia z oczywistym zmęczeniem społeczeństwa tą partią i postacią Roberta Fico. Niemniej, przełomowym wydarzeniem było zabójstwo dziennikarza, do którego doszło już ponad rok temu. Media nieprzychylne Fico i duża część establishmentu rozpętała wówczas histeryczną nagonkę na tego człowieka i okazała się ona dość skuteczna, choć rząd nie był zamieszany w to zabójstwo. Nie ma na to żadnych dowodów. Jednocześnie Fico, by przypodobać się ludowi, podjął ryzykowny flirt antyimigrancki i tym samym wpuścił do przestrzeni publicznej demony, które wyeksploatowali skutecznie prawicowi ekstremiści z LSNS. Jeśli zdecydujesz się karmić ludzi strachem, to szykujesz zwycięstwo temu, który postraszy skuteczniej od ciebie, a ludzka wyobraźnia jest bogata. Sytuacja rysuje się bardzo słabo – konstatuje Horvath.
A Węgry? Tam zwyciężył od lat niezwyciężony Victor Orban. Pytamy o opinię lewicowego działacza Lacko Solymara.
– Co mam wam powiedzieć? Straszenie uchodźcami i Unią Europejską wciąż się sprawdza i działa znakomicie. Poza tym kraj albo się rozpada albo, to co się nie rozpadło, przechodzi pod kuratelę biznesowego lub politycznego otoczenia Orbana, który wciąż traktowany jest jako mąż opatrznościowy, bez którego niechybnie zginą Węgrzy, Węgierki i świat. To jest jak słaby trip po LSD. Nie chcę tego dłużej komentować, bo od samego mówienia o tym robi mi się ciężko na duszy i na fizjologii. W Polsce macie chyba podobnie, więc na pewno mnie dobrze rozumiecie, prawda? – pyta retorycznie Solymar.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Lekcja eurowyborów

Następny

Raport z chińskiego koszmaru

Zostaw komentarz