– tak prezydent Donald Trump zareagował na propozycję Pjongjangu, aby wznowić rozmowy na najwyższym szczeblu w sprawie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego.
Zauważmy jednak, że odmawiając spotkania, prezydent Trump starał się tę odpowiedź maksymalnie złagodzić, zaraz potem bowiem podkreślił, że „relacje są dobre”, że wierzy, iż północnokoreański przywódca zechce przyjechać także do Stanów Zjednoczonych i że są środki, aby wypracować dalszą drogę.
Na jakim etapie są rozmowy – nie jest do końca jasne. Na początku sierpnia Biały Dom otrzymał list od Kim Dzong Una, wydaje się prawdopodobne, że po nim był jeszcze jeden. Pjongjang daje też sygnały, że zależy mu przynajmniej na wznowieniu konsultacji merytorycznych.
Trump i Kim odbyli dwa formalne spotkania na szczycie, z których pierwsze – w Singapurze – wskazało na pojawienie się szansy na przełom, drugie zaś – w Hanoi – zakończyło się powrotem do usztywnienia stanowisk. Od tego czasu obaj przywódcy spotkali się niespodziewanie po raz trzeci w czerwcu w Strefie Zdemilitaryzowanej na 38 równoleżniku i znów wydało się, że następuje zmiana klimatu, jednak w ciągu lata nie nastąpiły żadne dalsze ruchy. Korea Północna domaga się zniesienia sankcji, jednak Stany Zjednoczone nie palą się do tego kroku. Z drugiej zaś strony nie jest pewne, na ile szczere są deklaracje Kima i jak postępuje w rzeczywistości likwidowanie północnokoreańskiego potencjału jądrowego. Tymczasem zaś Pjongjang powrócił do przeprowadzania prób z rakietami, wprawdzie tylko krótkiego zasięgu.
Odejście amerykańskiego prezydenckiego doradcy do spraw bezpieczeństwa Johna Boltona, którego stanowisko wobec odwilży między Waszyngtonem a Pjongjangiem było zdecydowanie negatywne, może wprawdzie zaowocować zmianą sytuacji, gdyż Trumpowi zdecydowanie zależy na tym, aby osiągnąć widoczny sukces w relacjach z Koreą Północną. Parcie do spotkania na najwyższym poziomie bez wątpienia byłoby przedwczesne i doprowadzić by co najwyżej do powtórki z Hanoi.