7 listopada 2024

loader

Trumpizm może wrócić

W 2001 roku republikański prezydent George Walker Bush „spojrzał w oczy Władimira Putina i dostrzegł w nim bratnią duszę”.

Chwilę po rosyjskim ataku na Ukrainę Donald Trump nazwał wojnę Putina „genialnym posunięciem”. Były prezydent jest najpopularniejszym politykiem swojej partii i potencjalnym kandydatem w wyborach w 2024.
Partia Republikańska nosi odznakę zimnowojennej wojowniczki co najmniej od czasów Ronalda Reagana. Prawdziwa sytuacja jest bardziej złożona. Alt-prawicowe trendy penetrują GOP od kiedy Richard Nixon ustanowił dogmat o „milczącej większości”, ceniącej prawo, porządek, tradycję i wolny rynek. To właśnie wtedy nastąpiła ostateczna rekonfiguracja ideologiczna obu tradycyjnych partii – Demokraci porzucili rasistowskie demony przeszłości, Republikanie szybko weszli w prawicowe buty.
Nasilenie tendencji paranoicznych nastąpiło po 2008 roku, wraz z rozrostem tzw. Tea Party. To też okres największego rozwoju antysystemowej prawicy w skali globalnej. Orban, Kaczyński, Erdogan, Le Pen, Farage – to właśnie ich czas. Dziś Republikanie płyną na skrajnie prawicowej fali, a sama prawica ewoluuje. To już nie tylko libertarianizm podlany sosem homofobii, antyfeminizmu, kwestionowania zmian klimatycznych i promowania różnych odmian natywizmu. Naczelna cecha dzisiejszej prawicy to zaprzeczanie rzeczywistości w imię utrzymania stałej hegemonii. Tak było z pandemią COVID-19, tak jest również z sytuacją geopolityczną. Wróg naszych wrogów (czytaj: międzynarodówki lewicowo-liberalnej) jest naszym potencjalnym sojusznikiem.
Klimat na prawicy sprawia, że na główne persony republikańskiego ludu wyrastają dziwolągi pokroju Tuckera Carlsona. Gwiazda Fox News to główny adwokat ideologii hard-trumpizmu, a jego znak rozpoznawczy to promowanie, niekiedy bardzo oryginalnych, teorii spiskowych. Carlson to również dobry druh Victora Orbana i apologeta Władimira Putina. Już po napaści na Ukrainę grzmiał na antenie: „Czy Putin kiedykolwiek nazwał mnie rasistą? Czy groził, że mnie wyrzuci za to, że się z nim nie zgadzam?”. Od niedawna Carslon promuje jawnie kremlowską teorię o programie ukraińskiej broni biologicznej, współorganizowanym przez Huntera Bidena (syna prezydenta). Ranty Carlsona to stara konserwatywno polityka opleciona w nihilistyczny papierek na modłę ery płynnej informacji. Indywidualizm w tym prawicowym wydaniu to już nie tylko dawny egoizm klasowy, ale także całkowite zmiażdżenie alternatywnych wizji państwa, społeczeństwa i odmiennych modeli życia, a nawet oczywistych faktów.
Carlson pełni rolę telewizyjnego klauna promującego konflikt, który generuje zysk, ale ta ekstremistyczna atmosfera udziela się również republikańskim politykom. W trakcie niedawnego przesłuchania w Kongresie populistyczny senator Tom Cotton oskarżał Ketanję Brown Jackson kandydatkę do Sądu Najwyższego o pro-nazistowskie i pro-terrorystyczne sympatie (brzmi znajomo?). Gubernator Florydy i potencjalny republikański kandydat na prezydenta Ron De Santis promuje prawo stanowe, które wyeliminuje dyskusję o orientacji seksualnej w szkołach (skądź to znamy?). Niegdyś umiarkowany, dzisiaj płynie z prawicową falą. W ostatnich latach zasłynął jako konsekwentny „koronasceptyk”, czym przyłożył rękę do większej liczby zgonów w swoim stanie.
Nawet jeśli sam Trump jest skończony, trumpizm przetrwa jako naczelna ideologia Partii Republikańskiej za sprawą lepiej zorganizowanych klonów Wodza (niektórzy republikanie zaczęli nazywać ten nowy etap „kompetentnym trumpizmem). GOP nie posiada już nurtu centrowego. Co groźne dla reszty świata – a w szczególności dla Europy – republikańska prawica zaczyna zrywać z tradycyjnymi filarami amerykańskiej polityki pro-zachodniej. Ameryka ma stawiać na nacjonalizm, protekcjonizm i izolacjonizm. Ten ostatni ma służyć interesom korporacyjnej, oligarchicznej elity. Interwencje militarne będą dopuszczalne w imię obrony tego modelu, bez niewygodnych pozorów z kategorii – przyczyn humanitarnych. Trumpizm oferuje również radykalnie cyniczną wizję realpolitik – każdy układ można obalić, każdego sojusznika porzucić. NATO jest anachroniczne, Europa niepotrzebna, Rosja to potencjalny sojusznik, a prawa człowieka to bajeczka dla naiwnych Demokratów i socjalistycznych aktywistów. Oczywiście, wyśmiewanie rzekomego idealizmu liberalnej-lewicy i odrzucanie jej domniemanej ślepej wiary we współpracę międzynarodową, samo w sobie stanowi ucieleśnienie bufonady i naiwności. Ameryka jest silna jakością swoich sojuszy i geopolitycznych powiązań. Trudno jednak o taką refleksję, gdy podstawową kalkulacją jest zdobycie stałej politycznej hegemonii wewnątrz własnego kraju, kosztem długofalowej strategii. Słynący z geopolitycznej cierpliwości rywale z Państwa Środka muszą drapać się po głowach (Mao Zedong stwierdził w rozmowie z Richardem Nixonem, że jego kraj daje sobie 100 lat na zdobycie Tajwanu – zostało im 50). Lokatorzy Kremla zwyczajnie wykorzystują podobne okresy niepewności do poszerzania swojej strefy wpływu. Cel ekspansji to Europa – początkowo Ukraina, potem Mołdawia, a może nawet państwa bałtyckie i dalej. Aleksandr Dugin, faszystowski ideolog Putina, stawia tezę że kontynent europejski winien stać się protektoratem nowego imperium. Być może nawet znajdzie w tym temacie wspólny język z Tuckerem Carlsonem?
Tymczasem perspektywa kolejnej kadencji Joe Bidena topnieje z każdym miesiącem. Demokraci, choć zgodni co do potrzeby utrzymania aktywnej roli Ameryki w świecie, są wewnętrznie podzieleni wedle linii ekonomiczno-społecznych. Ambitne reformy natrafiły na mur oporu centrowych polityków z własnych szeregów. Ci, którzy blokują plany prezydenta Bidena, widnieją na liście płac potężnych grup interesu. Nic nie wskazuje na możliwość odbicia, bo dogłębna oligarchizacja amerykańskiej demokracji to nie sezonowe przeziębienie, a poważny nowotwór, który osłabia amerykańską demokrację od dekad. Demokraci poniosą straty w nadchodzących wyborach uzupełniających do obu izb Kongresu. Perspektywa prawicowego demagoga w Białym Domu stanie się bardzo realna.
Ochłodzenie relacji z Europą, a co za tym idzie cofnięcie gwarancji bezpieczeństwa, może stanowić jeden z efektów nowej linii w polityce zagranicznej. Grozi nam trumpizm na sterydach, tym razem bez hamulców w rysowaniu na nowo geopolitycznej mapy świata. Do spółki z dyktatorami pokroju Władymira Putina.
Europa ma niewiele czasu na zbudowanie własnego potencjału odstraszania i wypracowanie nowej koncepcji przetrwania w coraz bardziej niestabilnym świecie (i w sąsiedztwie nieobliczalnego schodzącego mocarstwa). Europejski Fundusz Obronny (EDF) to 7,9 mld euro w wieloletnim budżecie 2021–27 Unii. Paradoksalnie, dysponowanie takimi środkami może powodować większą biurokratyzację, uśpienie czujności i spoczęcie na laurach. Potrzebny jest bodziec krajowy i to się dzieje. Kraje UE zaczęły pompować budżety obronne (dodatkowe 100 mld euro – tylko w przypadku Niemiec). Mówi się również o poszerzeniu NATO – Szwecja i Finlandia mogą przystąpić już tego lata. Padają pytania o jedność w obliczu kryzysu – spójna polityka obronna jest dziś ważniejsza od prostego zwiększenia nakładów na militaria. Nawet, jeśli mocarstwowe ambicje to ostatnia rzecz na myśli Europejczyków, sytuacja geopolityczna musi ich zmusić do zmiany stanowiska.
Scenariusz reorganizacji światowych sojuszy i dołączenie Ameryki do grona państw niestabilnych to póki co wciąż political fiction, ale jak pokazują ostatnie tygodnie – rzeczywistość bywa groźniejsza od fikcji. Perspektywa ekonomicznej degradacji, międzynarodowej izolacji i politycznej oligarchizacji Ameryki wyszła poza sferę fantastyki naukowej. Świat skręca w stronę prawicowego autorytaryzmu i b już wkrótce Europa może zostać sama.

Jędrzej Włodarczyk

Poprzedni

Mój dziennik politycznie niepoprawny

Następny

Walczmy dziełem, nie działem