
Odwieczne bezdroża cywilizacyjne:
Dosyć często gubię się w rozważaniach o mnogości i o różnorodności ziemskich cywilizacji, o ich burzliwej przeszłości, a także o teraźniejszości oraz o pilnej potrzebie ich racjonalnego pokojowego współistnienia, lansowanej szczególnie przez Chiny i ich sojuszników. Nowatorskie niekonfrontacyjne współistnienie cywilizacji, religii i systemów mogłoby stanowić poważny wręcz zbawienny wkład do procesu wydobycia człowieczeństwa z kryzysów i zapewnienia mu bezprecedensowo lepszej przyszłości. Nie powinno być już tak, że muzułmanie nadal mordują chrześcijan, a judaiści muzułmanów, np. palestyńskich, libańskich, jemeńskich i in. Futurologiczne, realistyczne przewidywanie rozwoju naszej cywilizacji w XXI i w XXII wieku jest zajęciem niezwykle atrakcyjnym, aczkolwiek bardzo trudnym i ryzykownym – pod względem merytorycznym i intelektualnym. Warto jednak podjąć taką poważną próbę – tym bardziej, że nazbierało się już na świecie wiele cennych materiałów, prognoz i obserwacji w tych kwestiach. Główna trudność analityczna i badawcza polega na tym, iż – w procesie gwałtownych przekształceń świata – występuje obecnie mnóstwo niejasności, kontrowersji, przeciwieństw i sprzeczności mieniących się pełną paletą barw – od bieli do czerni i vice versa. Prognozy przyszłego rozwoju oscylują od skrajnie pesymistycznych do umiarkowanie optymistycznych. Jednak, chyba również w tym przypadku, ostateczne zwycięstwo odniesie teoria i praktyka „złotego środka”.
W przedmiotowych kwestiach mamy do czynienia z ewidentną powtórką klasycznej teorii przeciwieństw. W znacznym uproszczeniu – teoria przeciwieństw prezentuje się, mniej więcej, tak: od początku świata, wszystko ulega nieustającym, często skrajnym, przemianom. Białe przemienia się w czarne, a czarne w białe, dzień przemienia się w noc, a noc w dzień, dobro przemienia się w zło, a zło w dobro, pokój przemienia się w wojnę, a wojna w pokój, anioł przemienia się w diabła, a diabeł w anioła, miłość przemienia się w nienawiść, a nienawiść w miłość (raczej rzadko), zimno przemienia się w ciepło, a ciepło w zimno itp. itd. Skrajności i przeciwieństw jest bardzo dużo, choć niektóre z nich są nierealne, jak np.: młodzieniec przemienia się w starca, ale starzec w młodzieńca – już nie! Teoria przeciwieństw przewija się złotą nicią w dziełach wielkich myślicieli wszechczasów, szczególnie filozofów – poczynając od Konfucjusza (ponad 2.500 lat temu). Stosunkowo najpełniej znajduje ona swe odzwierciedlenie w twórczości Heraklita z Efezu (540 – 480 p.n.e.). Do historii przeszły jego fundamentalne i ciągle aktualne konstatacje: „wszystko powstaje wskutek przeciwieństw”, „wszystko płynie, nic nie stoi w miejscu” (sławetne „panta rhei”). Poważny wkład do ewolucji teorii przeciwieństw wniósł też Karl Marks (1818 r. – 1883 r.) – wraz ze swoją filozofią materializmu dialektycznego zawierającą prawo stałego ścierania się przeciwieństw. W konsekwencji tego, różne walory materialne znajdują się w stanie ciągłego antagonizmu, twierdził K. Marks.
Teoria przeciwieństw sprawdzała się niejednokrotnie w praktyce. Np. z reguły dzieje się tak, iż – po wojnie następuje pokój, a po nim – znów wojna (niestety!), zaś – po kryzysie – ożywienie gospodarcze i ponownie. Zasadnicze pytanie brzmi następująco: czy, zgodnie z analizowaną teorią, obecny delikatny i kruchy pokój światowy – z licznymi wojnami regionalnymi – przekształci się w totalną wojnę globalną, czy też nie? Zaś obecny nieład globalny – w nowy ład światowy, czy też nie? Póki co, brak jest przekonującej i jednoznacznej odpowiedzi na te kluczowe pytania! Osobiście, sądzę, iż nowy ład światowy – to kwestia dość odległej jeszcze przyszłości, choć – w obliczu wielkiego zagrożenia – bieg wydarzeń może ulec znacznemu przyspieszeniu. W każdym razie, mamy już do czynienia z II „zimną wojną”, w ramach której – w wielu miejscach naszej planety – tlą się nieustannie liczne (150!) regionalne ogniska „gorącej wojny”, z których każde może stać się zarzewiem nowej wielkiej wojny globalnej. Ludzkość nie może i nie powinna rozwijać się w warunkach nieustannego igrania z ogniem oraz z widmem śmierci i zniszczenia w oczach!
Większość zainteresowanych instytucji i uczonych, szczególnie, futurologów, wystrzega się wybiegania myślami zbyt daleko w XXI wiek. Ograniczają się oni natomiast do przewidywań i do prognoz na najbliższe 100 lat. Np. the United Nations Population Bureau zapowiada, iż – do roku 2200 – średnia długość życia obywateli krajów rozwiniętych przekroczy 100 lat, zaś ogólna liczba ludności świata – 8,5 mld. W dalszej perspektywie ma ona osiągnąć raczej nieprzekraczalną barierę wytrzymałości Ziemi, czyli 11 mld. Zaś wskutek zmian klimatycznych – wymrze, do roku 2100, 12% (czyli 1.250 gatunków) wszystkich ptaków na naszej planecie. A co z ludźmi? Apokalipsa?! Zapewnienie lepszej przyszłości w XXII wieku wymaga, już teraz, przezwyciężania wielu poważnych sprzeczności, skrajności i przeciwieństw makro w rozwoju naszej cywilizacji. Przystąpienie do realizacji tego wielkiego zadania – na alternatywną miarę zniszczenia lub przetrwania życia na Ziemi – jest już poważnie spóźnione. Trzeba było je podjąć nazajutrz po I rewolucji przemysłowej, która wyzwoliła oraz zapewniła (de facto) wielkie nadzieje i możliwości rozwojowe wykorzystywane jednak, ze skutkiem destruktywnym a nie konstruktywnym. Pilne powstrzymanie i odwrócenie tego trendu są warunkiem sine qua non naszego przetrwania.
Wyobraźmy sobie, hipotetycznie, jak wyglądałby dziś świat i jakie byłyby warunki życia na Ziemi, gdyby zdobycze I rewolucji przemysłowej oraz kolejnych rewolucji tego rodzaju były wykorzystywane całkowicie w celach konstruktywnych; gdyby nie było morderczych wojen, kryzysów itp. oraz wielkich strat ludzkich a także materialnych ponoszonych niepotrzebnie i bezproduktywnie. Słowem, dylemat: konstrukcja czy destrukcja jest chyba największym przeciwieństwem makro naszej cywilizacji. Bez rozwiązania tego dylematu, pomyślny rozwój człowieczeństwa i zachowanie życia na Ziemi w XXI oraz w XXII wieku i dalej może okazać się niemożliwe. Pochodną owego dylematu jest kolejne przeciwieństwo makro trapiące ludzkość od jej zarania, a mianowicie filozofia (i praktyka) siły, brutalności i przemocy zamiast łagodności, dobroci i perswazji. Nawet najwięksi myśliciele wszechczasów nie byli i nie są w stanie wyjaśnić, w sposób przekonujący, skąd bierze się tyle zła i tyle nienawiści w człowieku w stosunku do drugiego człowieka? Przecież – w całej masie gatunków fauny zamieszkującej Ziemię, do której zalicza się również homo sapiens, właśnie gatunek człowieczy jest chyba najbardziej agresywny, napastliwy, zachłanny, zbrodniczy i krwiożerczy!
Wśród owej fauny – homo sapiens jest jedynym gatunkiem zdolnym do racjonalnego myślenia. Historia świata dowodzi, iż człowiek – ze swą genetyczną wadą wrodzoną (przewaga zła nad dobrem w jego naturze) – sam stworzył sobie niewłaściwe warunki i otoczenie, które nasilało oraz potęgowało w nim dominację zła nad dobrem, doprowadzając obecnie ten stan rzeczy ad absurdum. Otoczeniem tym były i są kolejne irracjonalne i nieadekwatne „systemy rozwojowe” od zarania dziejów do dziś, powodujące nasilanie dominacji zła nad dobrem w naturze człowieka oraz – niejako – zmuszające go do pogrążania się w takim stanie rzeczy. Zaostrzająca się nieustannie walka o byt dehumanizuje coraz bardziej człowieka i kreuje patologie stymulujące jego nieludzkie właściwości i przymioty. Przerwanie odwiecznego błędnego koła przeciwieństw makro: przemoc czy perswazja? zło czy dobro? itp. powinno stanowić punkt wyjścia w niezbędnych, wręcz zbawiennych staraniach o lepszą przyszłość cywilizacji człowieczej. Wymaga to, naturalnie, dogłębnej rewolucji i odwrócenia dotychczasowej sytuacji w świadomości i w mentalności ludzkiej. Człowiek, stworzony – rzekomo – na „obraz i podobieństwo boże” – musi stać się wreszcie człowiekiem sensu stricto! Rehumanizacja życia na Ziemi – to nadrzędne zadanie dla wszystkich w XXI i w XXII wieku oraz dalej.
Główne przeciwieństwa makro:
Konsekwencją ww. wad wrodzonych człowieka, jego poronionych pomysłów teoretycznych i chybionych poczynań praktycznych oraz niedowładu systemowego jest absurdalne, wręcz zgubne podejście do takich zagadnień, jak: – skończoność a nieskończoność, – oszczędność a marnotrawstwo, – egocentryzm/indywidualizm a altruizm/uniwersalizm i in. Od pojawienia się homo sapiens na Ziemi do dziś, większości ludzi zdawało się zawsze i zdaje się nadal, że nasza planeta i życie na niej (oraz wszechświat) trwać będą wiecznie i że można się nie martwić o byt własnego i przyszłych pokoleń. A jednak trzeba się martwić! Bowiem wyczerpywanie się i realna skończoność zasobów sprawi, że – w analizowanej i prognozowanej przyszłości – dokonywać się może dalsza dehumanizacja i zezwierzęcenie (brutalizacja) ludzkości na tle zaostrzonej rywalizacji o dostęp do zasobów. Procesu tego nie powstrzyma imponujący postęp naukowo-techniczny i jego zastosowania praktyczne, mające – przecież – służyć człowiekowi i ulepszać jego życie na Ziemi, czy nawet w kosmosie? Pochodną iluzorycznego przekonania nt. nieskończoności jest irracjonalne podejście ludzi, szczególnie decydentów i producentów, do eksploatacji zasobów naturalnych Ziemi, także życiodajnej wody, gleby i powietrza. Od zarania dziejów – jest to eksploatacja rabunkowa, złowieszcza i zgubna dla ludzkości. Kiedyś bowiem wszelkie zasoby ulegną wyczerpaniu lub zdewastowaniu, przez co zanikną materialne podstawy życia i samo życie na Ziemi. W takiej sytuacji, filozoficznie rzecz ujmując, dla homo sapiens „skończyłby się” również czas, niezwykle cenny i – właściwie – jedyny surowiec nie odtwarzalny, jakim on dysponuje. Jednakowoż historia ludzkości – to, zarazem, nieustający ciąg marnotrawienia czasu i jego nieekonomicznego wykorzystania. Retorycznie brzmi pytanie: jakże lepiej wyglądałby dziś świat, gdyby ludzkość nie zmarnowała bezproduktywnie ogromnych ilości czasu w ciągu swych dziejów? Tytuł jednego z największych dzieł literackich wszechczasów: „W poszukiwaniu straconego czasu”, „A la recherche du temps perdu” mówi sam za siebie (Marcel Proust, 1871 r. – 1922 r., powieść w siedmiu tomach).
Odwieczny dylemat człowieka: oszczędność a marnotrawstwo prezentuje się dziś w zupełnie odmiennym świetle niż w przeszłości; a to z dwóch zasadniczych powodów: – oszczędzanie wszystkiego jest indywidualnym i uniwersalnym nakazem naszych czasów, ale jednocześnie nasila się skala marnotrawstwa, szczególnie ekonomicznego i ekologicznego. Po drugie, oszczędzać trzeba było od niepamiętnych czasów – teraz bowiem może być już za późno! Miniaturyzacja produkowanych wyrobów, technologie materiało- i energooszczędne itp. – to zastosowania ze stosunkowo niedawnych okresów. Poprzednie marnotrawne praktyki symbolizuje wymownie syndrom samochodów amerykańskich tzw. „krążowników szos”, na produkowanie których wykorzystywano nadmierne ilości metalu i które zużywały bardzo znaczne ilości paliwa. Jednocześnie trwa nadal niesamowity podwójny dylemat: egocentryzm/indywidualizm – altruizm/uniwersalizm. W dziejach ludzkości zawsze dominowało (i dominuje nadal) to pierwsze nad tym drugim w postawach pojedynczych ludzi, grup społecznych i całych narodów, a nawet ogółu tzw. społeczności międzynarodowej (np. Adolf Hitler ubzdurał sobie nawet „tysiącletnią Rzeszę niemiecką”, zaś bzdura ta doprowadziła go do największej zbrodni w dziejach ludzkości).
Kategoria tzw. „International Community” – to, najczęściej, kamuflaż dla dyktatu amerykańskiego. Z reguły, każdy naród i każdy człowiek uważa się za najlepszego, za najmądrzejszego i za najważniejszego spośród innych. Zazwyczaj postępowano i kalkulowano w kategoriach, co najwyżej, jednego pokolenia – nie troszcząc się o następne. Na tym tle rodziły się zjawiska patologiczne – nienawiść, agresywność, ludobójstwo, nacjonalizm, szowinizm i wiele innych. Wielkie cywilizacje (od chińskiej, poczynając, 5.000 lat temu) powstawały zazwyczaj wówczas, kiedy udawało się doprowadzić do uzyskania przewagi dobra zbiorowego nad dobrem indywidualnym. Jednak, gdy te proporcje ulegały odwróceniu – cywilizacje, imperia itp. upadały. Podobnie rzecz miała się z wielkimi odkrywcami, przywódcami politycznymi czy dowódcami wojskowymi. Zazwyczaj były to bardzo silne indywidualności, zadufane w swoją mądrość, nieomylność i pewność zwycięstwa, ale tylko bardzo nieliczne z nich działały w imię dobra uniwersalnego i zapisały się pozytywnie na kartach historii (np. Ko-Ko-Ko = Konfucjusz, Kopernik, Kolumb i in.). O tych niedobrych doświadczeniach historycznych należy pamiętać, szczególnie, w naszych czasach, kiedy nasilają się symptomy dekadencji i upadku również naszej cywilizacji neoindustrialnej.
Fantasmagorie George’a Friedman’a:
Niemałą furorę oraz burzę intelektualną w świecie wywołują prace i pomysły futurologiczne znakomitego uczonego amerykańskiego, prof. George’a Friedman’a (G.F.). Jeszcze w roku 2009 opublikował on książkę pt.: „The Next 100 Years” („Następne 100 lat”). To nie tylko świadectwo niebywałej fantazji i bujnej wyobraźni Autora, lecz również cenny acz kontrowersyjny przyczynek do dyskusji nt. bliższej i dalszej przyszłości cywilizacyjnej Matki-Ziemi, a także jej nieposłusznych i niepoprawnych dzieci. Można się zgodzić, z niektórymi ocenami i prognozami Autora, ale, w większości przypadków, trzeba je uznać za zbyt mało prawdopodobne, ryzykanckie lub – wręcz – histeryczne i Ameryko-centryczne. Np. G.F. twierdzi, iż – w ciągu obecnego stulecia – wybuchnie i prowadzona będzie II „zimna wojna” w świecie pomiędzy Wschodem a Zachodem, szczególnie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską. Autor prognozuje też nawrót do dominującej roli Stanów Zjednoczonych Ameryki w świecie. Ocenę tę wiąże G.F ze swą wizją rozpadu Federacji Rosyjskiej, „politycznego i kulturalnego” rozczłonowania Chińskiej Republiki Ludowej oraz dekadencji i fazy schyłkowej w ewolucji Unii Europejskiej. Jego zdaniem, te trzy obecne supermocarstwa znajdą się w permanentnym kryzysie i w stanie rozkładu, z którego nie zdołają się wydostać. Jednakże z tego może wyłonić się jakaś (zagadkowa) podmiotowość eurazjatycka. Powstaną też mocarstwa: Turcja, Polska (?!) i Japonia, które zaczną zagrażać… wpływom i interesom amerykańskim. Mało tego, zdaniem G.F., utworzony zostanie tzw. „blok polski” („the Polish Block”), który będzie dążył do hegemonii Polski w Europie.
Dojdzie także do konfliktu między Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Stanami Zjednoczonymi Meksyku (Estados Unidos Mexicanos). Żeby przeciwstawić się tym zagrożeniom, Stany Zjednoczone zdecydują się na zawarcie sojuszu z Turcją. W konsekwencji tych nowych kontrowersji i układów konfliktowych, około roku 2050, dojdzie, zdaniem G.F., do wybuchu III wojny światowej, głównie pomiędzy USA i ich sojusznikami (the Polish Block, W. Brytania, Indie i Chiny?), a stroną turecko-japońską, do której dołączą Niemcy i Francja. Ta strona zaatakuje – jako pierwsza, żeby opanować Eurazję. Jednak zwycięstwo w wojnie odniosą Stany Zjednoczone i ich sojusznicy. W trakcie wojny, the Polish Block poniesie ciężkie straty, ale szybko przystąpi do odbudowy zniszczeń. Jak zwykle, wojna doprowadzi do niebywałego postępu naukowo-technicznego – wynalezione i wdrożone zostaną nowe technologie, np. produkować się będzie samoloty nad-naddźwiękowe (hyper – hypersonic aircraft). Naturalnie, należy szanować poglądy G.F., co nie oznacza, że trzeba się z nimi zgadzać. Niech nas rozsądzi ewolucja przyszłej cywilizacji.
Oceny profesora są nie tylko bardzo kontrowersyjne, ale – niekiedy – również sprzeczne wewnętrznie, choć – w niektórych przypadkach – zbliżone do prawdy. Tak jest, np. w ww. kwestii II „zimnej wojny”. Ta „wojna” trwa już od pewnego czasu i jest tym groźniejsza, że zawiera w sobie liczne ogniska „gorącej wojny”. Fundamentalnym błędem w rozumowaniu i w futurologicznych ocenach G.F. jest jego amerykocentryzm. Jednak, nawrót do dominacji globalnej USA jest obecnie i w przyszłości bardzo mało prawdopodobny. W całej epoce post jałtańskiej, był tylko relatywnie krótki okres monocentryzmu USA (od upadku Związku Radzieckiego, w 1991 r., do początku II kadencji prezydenckiej B. Obamy, w 2009 r.). Naturalnie, Stany Zjednoczone będą usilnie, wręcz ryzykancko, dążyć do odzyskania swej pozycji monocentrycznej w świecie, ale obecnie jest to dużo mniej prawdopodobne niż kiedykolwiek. Usiłując uzasadnić swą tezę, G.F. popełnia kolejny kardynalny błąd merytoryczny w ocenie sytuacji, prognozując rozpad/upadek Unii Europejskiej, Rosji i Chin. Nawet, gdyby ta prognoza całkowicie sprawdziła się w praktyce, co graniczy z czystą fantazją, to i tak Stany Zjednoczone Ameryki nie odzyskają swej pozycji monocentrycznej; bowiem – w tym celu – potrzebowałyby one współpracy i współdziałania…właśnie ze strony Unii Europejskiej, Rosji, Chin i in. Poza wszystkim, te trzy wielkie podmioty państwowe coraz lepiej współpracują między sobą, koordynują swe poczynania regionalne i globalne oraz będą starały się nie dopuścić do upadku któregokolwiek z nich i – tym bardziej – wszystkich trzech razem! Znając prognozy G.F., ww. „wielka trójka” uczyni wszystko, aby się one nie sprawdziły!
Ponadto, już teraz wyrastają nowe ośrodki siły, niejako nowe supermocarstwa w świecie, jak np. ASEAN, BRICS+, Unia Afrykańska czy Brazylia, (a nawet Meksyk, wspomniany przez G.F.); nie wiadomo, czy pozwolą one USA na odzyskanie ich pozycji monocentrycznej? Czysto iluzoryczne jest także twierdzenie, że nowymi supermocarstwami będą Turcja, Japonia, Polska i jej „Polish Block”. Bez wątpienia, potencjał rozwojowy tych krajów jest poważny i niewykorzystany jeszcze w znacznym stopniu. Ale, nawet gdyby był on wykorzystywany w 100%, to i tak ww. państwom brakuje wielu niezbędnych atrybutów mocarstwowości – takich, jak odpowiednie terytorium, liczba ludności, potencjał wytwórczy, innowacyjność, zasoby finansowe i surowcowe, siły zbrojne i in. W tym kontekście, dość surrealistycznie i złowieszczo brzmią prognozy G.F. dotyczące Polski i „the Polish Block”. Są one, mianowicie, pochodną rozumowania G.F. ws. amerykańskiego monocentryzmu i rozpadu Rosji. Aby to stało się prawdopodobne (bo – raczej – nie możliwe), Stanom Zjednoczonym potrzebna jest, m.in., Polska – jako wielka (ale nie mocarstwowa) baza amerykańska wymierzona właśnie przeciwko Rosji! Zresztą, USA aktywizują już teraz swe poczynania tego rodzaju na gruncie polskim. Stanowi to jak najgorszą perspektywę i ewentualność dla naszej przyszłości (RP – między młotem a kowadłem, na I linii frontu itp.) Analogii nie trzeba szukać daleko: agresja amerykańska i okupacja Afganistanu oraz usadowienie się tam US Army też było pomyślane jako ostrze antyrosyjskie i antychińskie. I co z tego wynikło? Klęska!
Kolejnym kardynalnym nieporozumieniem, by nie powiedzieć błędem, w prognozach G.F. jest jego przywiązanie do anachronicznej i nierealnej obecnie koncepcji monocentryzmu amerykańskiego, podczas gdy tworzy się już nowy policentryczny (wielobiegunowy) układ sił na świecie. Jego główne filary są już dość wyraźnie zarysowane – Chiny i BRICS+. Ale jest więcej takich filarów, a w ich liczbie – również USA, ASEAN, UA czy UE. Będzie to układ sił działający na zupełnie odmienych zasadach niż do tej pory; układ wolny od dominacji neokolonialnej, od podziału na lepszych i gorszych oraz bazujący na zasadach pokojowej, partnerskiej, równoprawnej i wzajemnie korzystnej współpracy między wszystkimi państwami. Utworzenie nowego układu, ładu i systemu światowego jest zadaniem niezwykle trudnym – ale innego wyjścia nie ma, jeśli nasza cywilizacja ma przetrwać i rozwijać się dalej w miarę pomyślnie. Dotychczasową drogą „pseudo rozwoju” człowieczeństwo zabrnęło we współczesny ślepy zaułek, w morze krwi, cierpień i łez oraz niedorozwoju, anarchii, niepokojów, konfliktów, dyskryminacji, nierówności, patologii i zmarnowanych szans. Tak dalej kroczyć nie można i nie należy.
Ważniejsze prognozy alternatywne:
Jest ich już bardzo wiele i – w zdecydowanej większości – koncentrują się one właśnie wokół policentryzmu (wielobiegunowości). Wielki kryzys ekonomiczno – finansowy z przełomu pierwszego i drugiego dziesięciolecia XXI wieku odegrał rolę bardzo silnego katalizatora w zakresie przemian jakościowych i strukturalnych w globalnej konfiguracji sił politycznych, strategicznych, społecznych i gospodarczych. To dopiero początek, niejako punkt wyjścia i wstępny etap, doniosłego procesu dziejowego, którego jesteśmy świadkami. Etap ten obejmuje okres od zakończenia II wojny światowej (czyli od zawarcia tzw. „zmowy jałtańsko – poczdamskiej”), a następnie – od przełamania przez ZSRR, w 1949 r., monopolu atomowego USA (początek „I zimnej wojny”) do dnia dzisiejszego oraz – perspektywicznie – do roku 2030. Ww. „zmowa” usankcjonowała bicentryczny (dwubiegunowy) układ sił na świecie, który dominował przez większość analizowanego okresu. Bicentryzm określany był rozmaicie, najczęściej, jako przeciwstawienie: „komunizm – kapitalizm”, „Wschód – Zachód”, czy też – w węższym zakresie – „Układ Warszawski – NATO” oraz „Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej – Unia Europejska”. Ówczesnemu bicentryzmowi towarzyszyła, w kategoriach geopolitycznych, tzw. „równowaga strachu” oraz intensywny wyścig zbrojeń – również w kosmosie i w zakresie broni masowej zagłady.
Mimo kilku bardzo groźnych sytuacji wybuchowych (np. kryzysy: koreański, berliński, indochiński, bliskowschodni, bałkański, środkowo-afrykański oraz wiele innych), konsekwencji „I zimnej wojny”, ostrej rywalizacji i wrogości między obydwoma „blokami” przez prawie pół wieku, nie doszło jednak do wybuchu III wojny światowej. Przypisuje się to efektowi „równowagi strachu” oraz obawom każdego z obydwu centrów („bloków”), iż może zostać on zdruzgotany przez oponenta posiadającego zdolność zadania niszczycielskiego ciosu odwetowego lub wyprzedzającego uderzenie przeciwnika. Pozytywną rolę w niedopuszczeniu do III wojny światowej odegrało też wydatne zmniejszenie napięcia międzynarodowego w latach 70-tych XX wieku (poprzez tzw. odprężenie) oraz nadspodziewanie spokojne rozwiązanie światowego systemu dwubiegunowego, szczególnie bezkonfliktowe zjednoczenie Niemiec (upadek „muru berlińskiego”, w 1989 r.) oraz relatywnie bezkolizyjny rozpad całego Związku Radzieckiego [1]. Każdy z dotychczasowych globalnych „systemów” post jałtańskich był nonsensowny, irracjonalny, bezproduktywny i sprzeczny z fundamentalnymi wymaganiami i interesami ludzkości oraz z potrzebami jej normalnego, zrównoważonego i efektywnego rozwoju społeczno – gospodarczego. Najlepszym dowodem niezmiernej szkodliwości i debilizmu obydwu istniejących wówczas systemów jest fakt, iż nie wytrzymały one próby czasu i upadły.
Jeszcze w czasach dwubiegunowości pojawiły się, wszakże pierwsze symptomy powstawania rzeczywistego kolejnego ośrodka siły w świecie – Chin Ludowych, wokół których budowany jest innowacyjny policentryczny system stosunków i sił globalnych. Póki co, jednak, na początku drugiego dziesięciolecia XXI wieku, świat znalazł się w bardzo niebezpiecznej i konfliktogennej „próżni systemowej” – między monocentryzmem a policentryzmem. Za koniec monocentryzmu (supremacja i hegemonizm USA) uważa się rok 2009, tzn. objęcie władzy przez prezydenta Baracka Obamę i kulminację kryzysu gospodarczo – finansowego w USA (a następnie – na całym świecie). W końcu maja 2010 r., nowy rząd amerykański (Barack Obama – Hillary Clinton) przyjął dokument ws. bezpieczeństwa narodowego, pn. „Global Trends 2020”, w którym przyznał, po raz pierwszy, iż USA nie panują już samodzielnie nad światem i nie kontrolują jego ewolucji, która zmierza w kierunku policentryzmu. Za głównych partnerów USA w tej mierze uznano: Chiny, Indie i Rosję. To rzeczywiście ciekawe o tyle, o ile pozostaje w sprzeczności z ambicjami monocentrycznymi USA. System monocentryczny trwał krótko: zaledwie 17 lat. Zniknęły stare podziały (Wschód – Zachód; „komunizm – kapitalizm” i in.), ale utrzymuje się nadal enigmatyczna klasyfikacja w rodzaju: Północ (bogata) – Południe (biedne) czy kraje rozwinięte (23 Industrialized Nations, w tym USA i Eurozone) – kraje rozwijające się (62 Emerging Nations, w tym Polska). Pozostałe państwa znajdują się w jakiejś strefie nijakości – ni to rozwinięte, ni to rozwijające się.
W sferze teorii istnieje dość duża zbieżność, wręcz zgodność poglądów między autorami różnych definicji centryzmu. Syntezę tych definicji można by ująć następująco: centrum w stosunkach międzynarodowych oraz w globalnym, czy też w regionalnym układzie sił jest mocarstwo (państwo) lub grupa (organizacja) państw dysponująca odpowiednim (największym) potencjałem politycznym, strategicznym, ekonomicznym, społecznym, ideologicznym, kulturalnym, naukowo – technicznym, demograficznym, terytorialnym itp. usiłująca odgrywać wiodącą (dominującą) czy przewodnią rolę w świecie czy w danym regionie. Otoczenie centrum określane było, z reguły, mianem „obozu” czy też „sfery wpływów”. „Obóz” radziecki rozpadł się po demontażu ZSRR – co nie oznacza bynajmniej, iż jego następczyni – Federacja Rosyjska – nie zachowała znacznej części swoich wpływów w byłym „obozie”. Po rozpadzie systemu dwubiegunowego, wiele państw z „obozu” radzieckiego przeszło do „obozu” amerykańskiego czy też europejskiego, niejako – spod skrzydeł jednego „starszego brata” pod skrzydła drugiego „starszego brata”. Dotyczy to, przede wszystkim, Polski i innych państw Europy Północno-Środkowo-Południowo- Wschodniej.
W przypadku USA, nastąpiło pewne, choć tylko przejściowe, umocnienie efektu dominujacego i ich „sfery wpływów” w świecie (po upadku ZSRR i „obozu” radzieckiego), szczególnie w okresie monocentryzmu. Ale Stany Zjednoczone także popełniły stary „błąd radziecki” (zachłanność, agresywność, brak realizmu w ocenie sytuacji, zbytnia pewność siebie, przecenianie własnej nieomylności, potencjału sił i środków itp.) oraz „poszły na świat” zbyt szerokim frontem, którego nie są w stanie utrzymać. Ryzykując wiele (np. w stosunkach z Chinami), Stany Zjednoczone dążą usilnie do odbudowania swych pozycji, głównie, w Azji, nie mogąc jednak uwolnić się od balastu i od odium przegranych wojen w Korei, w Indochinach, w Iraku czy w Afganistanie oraz od utraty takich byłych „filarów” amerykańskiej „strefy wpływów” na Bliskim i Środkowym Wschodzie, jak: Iran, Irak, Arabia Saudyjska czy – przejściowo – Egipt. Podobne ryzyko, tym razem w stosunkach z Rosją, związane jest z aktywnością USA w kwestii ukraińskiej (wojna rosyjsko-amerykańska per procura). Jeszcze w XIX wieku, Alexis de Tocqueville (1805 r. – 1859 r.), wybitny myśliciel francuski, pisał, m.in.: „jestem bardzo daleki od myślenia, że powinniśmy iść za przykładem demokracji amerykańskiej i kopiować metody (środki) przez nią stosowane dla osiągnięcia swoich celów; uważałbym za wielkie nieszczęście dla ludzkości, gdyby wolność istniała na świecie tylko pod jedną postacią…” (por.: „Demokracja w Ameryce”, część I, rozdział 17). Ta dosadna i trafna ocena została potwierdzona w praktyce już niejednokrotnie w całym okresie istnienia USA. Jest ona tym bardziej słuszna na obecnym etapie walki o policentryzm w świecie.
W świetle obecnego dynamicznego rozwoju sytuacji międzynarodowej, tradycyjne definicje i atrybuty centryzmu wymagają niezbędnych korekt i uaktualnienia. Dlatego też wprowadzam kategorie „centrów sensu stricto” oraz „centrów sensu largo”. Do pierwszej kategorii zaliczają się pojedyncze wielkie mocarstwa oraz inne mocne państwa, czyli klasyczne i współczesne ośrodki siły, oddziaływania oraz wpływów regionalnych i globalnych (np.: Australia, Chiny, Rosja, Indie, Japonia, Indonezja, Iran, Egipt, Nigeria, RPA, Niemcy, Francja, Turcja, USA, Brazylia i in.). Natomiast pojęcie „centrów sensu largo” odnosi się do grup oraz do organizacji państw odgrywających czołowe role w ewolucji świata. Systematycznie wzrasta znaczenie wielu organizacji tego rodzaju, tzn. centrów sensu largo. Bezsprzecznie, czołową rolę wśród nich odgrywa Stowarzyszenie BRICS+. Inne najważniejsze centra sensu largo to: ASEAN (Stowarzyszenie Państw Azji Południowo-Wschodniej); APEC (Asia – Pacific Economic Cooperation), SOW (Szanghajska Organizacja Współpracy); WNP (Wspólnota Niepodległych Państw); LA (Liga Arabska); UA (Unia Afrykańska); UE (Unia Europejska), NAFTA (North American Free Trade Association) i CELAC (Communidad de los Estados Latino-Americanos y del Caribe – Wspólnota Państw Ameryki Południowej i Karaibów). W putinowskich planach jest utworzenie Unii Eurazjatyckiej [2]. Zaś w zamierzeniach amerykańskich figuruje powołanie do życia strefy wolnego handlu USA – UE oraz tzw. TPP (Trans-Pacific Partnership). Istnieją jeszcze schyłkowe centra sensu largo, będące pozostałością po imperiach kolonialnych, np. brytyjskiego (British Commonwealth of Nations) i francuskiego (Francophonie Mondiale).
W okresie dwubiegunowości zauważalna była daleko posunięta zbieżność, wręcz tożsamość, w stosowaniu różnych instrumentów polityki, strategii i metodologii supermocarstw (USA i ZSRR) wobec innych państw, szczególnie z ich „sfer wpływów”. W dużej skali praktykowały one, nade wszystko, hard power: metody i środki siły, przemocy, represji, agresywnego oddziaływania propagandowego, ideologicznego i kulturalnego – żeby tylko utrzymać swoje panowanie nad podwładnymi. Przykładów tego jest wiele: stłumienie przez armię radziecką powstania węgierskiego, pacyfikacja Czechosłowacji, okupacja Afganistanu i in. Podobnie było z USA, w jeszcze większej skali – globalnej: US Army prowadziła wojny w Korei, w Indochinach, w Iranie, w Iraku, w regionie Zatoki Perskiej, w Afganistanie, na Bałkanach oraz – per procura – na Ukrainie, w Afryce Północnej , na Bliskim Wschodzie (Libia, Syria) i in. Jednakże metody siłowe i inne środki z repertuaru hard power, szczególnie te stosowane przez Stany Zjednoczone w okresie monocentryzmu, nie przyniosły im pożądanych rezultatów.
W okresie dominacji dwóch supermocarstw w stosunkach światowych priorytet miały więc takie kategorie teoretyczne, polityczne i strategiczne, jak: „polityka z pozycji siły”, „prawo pięści”, „prawo silniejszego”, „prawo dżungli”, „równowaga strachu”, „zapewnione wzajemne zniszczenie” (tzw. MAD = mutually assured destruction), „strategia kanonierek” (w nowej wersji), „uderzenie wyprzedzające (pre-emptive strike) i in. Kardynalnym założeniem doktrynalnym w polityce globalnej USA jest też tzw. „obsesja demokracji”, czyli hipoteza, iż „jedno państwo demokratyczne nie zaatakuje drugiego państwa demokratycznego”. Uczyni to tylko państwo niedemokratyczne. Dlatego też Stany Zjednoczone usiłowały i usiłują nadal narzucać siłą zbrojną czy też agresją subkulturalną oraz ideologiczno-propagandową swój model „demokracji” jak największej liczbie innych krajów. Nie da się jednak ustanowić systemu „demokracji”, szczególnie amerykańskiej, w krajach niemających żadnych tradycji i doświadczeń demokratycznych (np. Irak, Afganistan, Libia czy Arabia Saudyjska). Prof. Kenneth Waltz, K.W. [3] popiera strategię prowadzenia wojen przez „państwa demokratyczne” przeciwko „państwom niedemokratycznym”. Dodaje, że większa liczba takich „nieuchronnych wojen” może zmniejszyć ilość „państw niedemokratycznych”. Prof. K.W. przyznaje jednak, że polityka pokojowa zwiększa pożyteczną współzależność ekonomiczną między państwami. Jego zdaniem, NATO uniemożliwiło kiedyś inwazję radziecką przeciwko Zachodowi, ale później stało się potulnym narzędziem w rękach jednego supermocarstwa – USA. A przecież, Indie, największe państwo demokratyczne świata, ustanowiło samodzielnie własny sprawny ustrój polityczny – bez „pomocy” z zewnątrz.
Niegdysiejsze dominujące supermocarstwa nie zdobyły się na inne treści, formy i metody postępowania, jak tylko te z zakresu hard power. Metody takie oraz ich konsekwencje – to wielki i bezprecedensowy błąd polityczny i strategiczny niektórych supermocarstw. Dlatego właśnie, przyszły system policentryczny musi radykalnie zerwać ze złymi teoriami i praktykami z przeszłości oraz wprowadzić jakościowo nowe wartości. Zamiast tych skompromitowanych i irracjonalnych metod należy stosować nowatorskie oraz racjonalne instrumenty soft power; czyli zamiast zezwierzęcenia- humanizm; zamiast egocentryzmu – altruizm; zamiast neokapitalizmu – społeczną gospodarkę rynkową; zamiast nierówności i dysproporcji – optymalny egalitaryzm i równość szans; zamiast podsycania ognisk konfliktów, napięć i wojen – rozwiązywanie sporów metodami pokojowymi; zamiast troski o bezpieczeństwo tylko dla wybranych – zapewnienie równego bezpieczeństwa wszystkim państwom i narodom świata itp. Sprawą o kardynalnym znaczeniu jest odstąpienie od metod przemocy, agresji, dyktatu i wyzysku neokolonialnego na rzecz metodologii pokojowej i negocjacyjnej oraz równoprawnego i partnerskiego traktowania wszystkich państw: dużych i małych, silnych i słabych, tych z Globalnej Północy i tych z Globalnego Południa.
Powszechny pluralizm koncepcyjny:
Nie ma i chyba być nie może jednomyślności czy też zgodności poglądów ws. kształtu przyszłego policentryzmu na świecie. Zbliżoną do ww. koncepcji „próżni systemowej” jest teza o tzw. bezcentrowości. Jej rzecznikiem jest, np., prof. Richard N. Haass, znany politolog amerykański z Council on Foreign Relations i wydawca czasopisma „Foreign Affairs”. Głosi on, mianowicie, iż – po załamaniu się monocentryzmu amerykańskiego – na świecie nie ma już żadnego solidnego centrum. Zamiast tego istnieją liczne podmioty centropodobne o różnym acz niedostatecznym potencjale, czy też o niewystarczających wpływach regionalnych bądź globalnych. Dotychczasowe centra – supermocarstwa oraz inne państwa narodowe utraciły swój monopol na dominację i na wpływy w świecie oraz na decydowanie o jego losach. Już ponad 50% wszystkich rezerw walutowych na Ziemi przechowuje się w innych walutach, a nie w dolarach amerykańskich. Możliwe, iż państwa produkujące ropę naftową i gaz oraz inne surowce strategiczne będą rozliczać się ze swymi odbiorcami nie w USD, lecz w innych mocnych walutach. Świat ulega postępującej dekoncentracji i decentralizacji, przy czym – w owym procesie – coraz większą rolę odgrywają organizacje międzynarodowe – regionalne i globalne. Niezależnie od swej preferencji bezbiegunowej, Richard N. Haass jest jednak zdania, iż policentryzm może okazać się korzystny dla świata (choć nie dla wszystkich) – celem uniknięcia anarchii i chaosu w poszczególnych krajach, w regionach i w skali globalnej. Dlatego też niezbędna jest efektywna współpraca i koordynacja poczynań między państwami, narodami i organizacjami międzynarodowymi, czego obecnie tak bardzo brakuje.
Chińska Republika Ludowa jest promotorem i główną siłą motoryczną epokowych przemian w kierunku świata policentrycznego. Rolę tę spełnia ona nie tylko w okresie od upadku systemu monocentrycznego (2009 r.) lecz – faktycznie – od rozpoczęcia swej polityki reform systemowych i otwarcia na świat (1978 r.), zainicjowanej przez ówczesnego Przewodniczącego Deng Xiaoping’a. Polityka tego rodzaju jest niezwykle efektywna. Kierownictwo chińskie podkreśla jednak, iż ChRL jest nadal krajem rozwijającym się. Uwzględniając wszakże najważniejsze wskaźniki makroekonomiczne Chin, znakomite efekty reform systemowych, otwarcia na świat itp. oraz duże terytorium, wielką liczbę ludności jak również sukcesy kosmiczne i innowacyjne, a także systematyczne umacnianie i modernizację sił zbrojnych oraz inne parametry, należy jednoznacznie stwierdzić, iż ChRL przekształca się dość szybko we wielkie mocarstwo rozwijające się. To nowa kategoria politologiczna. Zapewne już niedługo stanie się ono głównym ośrodkiem świata wielobiegunowego. Utworzenie BRICS+, w którym ChRL odgrywa czołową rolę, nadaje wymiar międzykontynentalny i globalny jej staraniom na rzecz takiego świata oraz nowego ładu politycznego, społecznego i ekonomicznego na Ziemi. Konkretny przykład: w dniu 21.11.2025. odbyła się w Chengdu (stolica prowincji Syczuan) światowa konferencja przyjaciół misia pandy (Global Panda Partners’ Conference). W trakcie jej obrad zaprezentowano myśli przywódcy ChRL, Przewodniczącego Xi Jinpinga, odnoszące się do cywilizacji ekologicznej (Ecological Civilization) oraz do jej kluczowej roli dla zrównoważonego rozwoju świata. To kolejne potwierdzenie ważnego znaczenia, jakie Chiny przywiązują do sprawnego funkcjonowania tejże cywilizacji w procesach regeneracji i rozwoju społeczno-gospodarczego całego świata oraz każdego narodu i kraju – z osobna.
Jeśli zaś chodzi o USA, to nawet w okresie swego monocentryzmu – nie dysponowały one pełnią władzy regionalnej czy globalnej, lecz były uzależnione od mniejszych państw; ale nadużywały swej hard power, szczególnie US Army, na arenie międzynarodowej i dlatego przegrały. Ów monocentryzm made in USA doprowadził do sytuacji parawojennej i do anarchii w stosunkach międzynarodowych. W skład amerykańskiej „sfery wpływów” wchodziły (i wchodzą nadal) niektóre kraje znacznie słabsze od USA, ale zachowujące jednak niewielką dozę swobody politycznej i ekonomicznej, niezależnie od tego, iż w „strefie wpływów” główne supermocarstwo nie ma konkurencji. Gdy tylko ona się pojawia, jedyny ośrodek dominacji zanika. USA zaprzepaściły totalnie szansę naprawienia świata, jaką stanowił dla nich okres monocentryzmu. Obecnie widać to zwłaszcza przez pryzmat licznych irracjonalnych acz kosztownych i bezproduktywnych wojen prowadzonych przez Stany Zjednoczone w owym okresie. Prof. Nuno P. Monteiro (Wydział Nauk Politycznych Uniwersytetu Yale) jest zdania, iż skłonność do prowadzenia wojen jest immanentną cechą supermocarstwa monocentrycznego. Wojny takie prowadzone są, z reguły, ze słabszymi państwami. Doświadczenia praktyczne z okresu monocentryzmu (i wcześniejsze) potwierdzają jednoznacznie tę ocenę. W ciągu prawie 30 lat, jakie upłynęły od zakończenia „I zimnej wojny”, Stany Zjednoczone prowadziły działania bojowe przez 15 lat! To nieledwie 10% całej historii USA; ale – jednocześnie – aż 25% całej wojennej części tej historii.
Równie negatywnie należy ocenić „efektywność” rozwoju Europy, Unii Europejskiej, szczególnie strefy euro, w okresie monocentryzmu. Doprowadziło to do bardzo poważnego osłabienia pozycji i wpływów UE w świecie. Obecny kryzys w Unii pogłębia się coraz bardziej, co nie jest dziełem przypadku, lecz konsekwencją także kryzysu amerykańskiego i globalnego oraz licznych zaniedbań, słabości, egoizmu, braku realizmu, ociężałości i niedowładu w łonie UE. W obecnej sytuacji w USA, w UE i na świecie, nie ma bynajmniej pewności, iż ww. spóźniona propozycja Baracka Obamy ws. utworzenia strefy wolnego handlu US – UE [4] przyczyni się do uzdrowienia sytuacji politycznej i społeczno – gospodarczej po obydwu stronach Północnego Atlantyku. Bowiem kapitał atlantycki przegrywa już rywalizację z kapitałem Azji i Pacyfiku. UE ma wielkie ambicje i zamiary ws. przyszłego policentryzmu. Lansuje ona mianowicie politykę wielostronności (multilateralizmu) oraz partnerstwa strategicznego. Jednak poziom integracji i zwartości paneuropejskiej, szczególnie w UE, jest ciągle niewystarczający.
Bowiem państwa i społeczeństwa europejskie nadal preferują walory suwerenności, pewnego izolacjonizmu oraz samodzielności bardziej niż zjednoczenie całego kontynentu. Dlatego też, perspektywa utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy czy Konfederacji Państw Europejskich jest raczej odległa i wręcz, mało realna. Nie powiodły się także próby utworzenia solidnych instrumentów wspólnotowych, jak np. sił zbrojnych – jako równoważnika dla armii USA, Rosji czy Chin. W UE pokutuje nadal swoiste rozdwojenie jaźni: część państw, sił politycznych i społeczeństw popiera współpracę z NATO; a inna część wolałaby własne europejskie wspólne siły zbrojne i własną politykę bezpieczeństwa. Co więcej, nie istnieje jednorodna polityka zagraniczna UE; a jeśli ktoś twierdzi, że tak – to jest ona rachityczna, rozlazła i nieefektywna. W dzisiejszych warunkach globalnych, wspólny rynek i wspólna waluta części państw europejskich – to zdecydowanie za mało, żeby zapewnić sobie solidną pozycję UE w systemie policentrycznym. Żeby tak się stało, UE powinna spełnić 6 kardynalnych warunków: 1. prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i obronnej; 2. uregulowanie nabrzmiałych problemów ekonomiczno – społeczno – finansowych; 3. zrezygnowanie z praktyk protekcjonistycznych; 4. uzgodnienie jednorodnego stanowiska ws. rozszerzenia UE (np. casus turecki); 5. prowadzenie wspólnej polityki azylowej i immigracyjnej; 6. zrezygnowanie przez W. Brytanię i przez Francję ze swych miejsc stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i zapewnienie tam jednego miejsca tego rodzaju dla UE.
Włochy, Grecja, Polska, Irlandia i in. mogą, jeśli zechcą, cieszyć się ze swej „demokracji”; ale tylko dopóty, dopóki zwycięzcy w wyborach nie uzyskają odpowiednich rozkazów do wykonania – bynajmniej nie od swych wyborców – lecz z Brukseli, czy z Berlina. Ich stanowisko można ująć następująco: podjęliśmy stosowne decyzje ws. niedopuszczenia do rozpadu strefy euro. Każde odstępstwo od tych decyzji jest wyrazem braku odpowiedzialności. W związku z tym, faktyczni decydenci unijni polegają na elitach politycznych we Włoszech, w Hiszpanii, w Grecji, czy gdzie indziej w zakresie realizowania ww. decyzji – niezależnie od okoliczności (także wyborczych). Przy takim podejściu pojawiają się wszakże dwa poważne problemy: najbardziej oczywistym z nich jest ten, że są to najzwyklejsze kpiny z demokracji („a mockery of democracy”). Bowiem, jeśli linii politycznej nie można zmienić, niezależnie od wyników wyborów, to takie wybory oznaczają najzwyklejszą farsę. Stanowią one jedynie marną i pozbawioną swej istoty (treści) namiastkę suwerenności wyborców. Farsa taka dotyka także kwestii demokratycznego rozliczania wybrańców ludu, szczególnie przywódców politycznych, którzy, nie mają raczej innego wyjścia, jak tylko podporządkować się decyzjom jaśnie oświeconego kierownictwa unijnego.
Jest to jednak polityka poroniona i samobójcza, gdyż społeczeństwa europejskie nie zgadzają się na nią. Kierownictwo UE stara się o to, aby ów brak zgody społecznej wyprać z jakiegokolwiek znaczenia i przymusza narody do realizowania polityki unijnej – niezależnie od wyników wyborów. Szkoda, że tak się dzieje w UE, bowiem pozycję USA w nowym systemie policentrycznym mogłaby zająć zjednoczona i silna Europa, która jednak nie rysuje się jeszcze na horyzoncie. Tymczasem niektóre mocarstwa i państwa (np. Rosja) obawiają się rozszerzania UE (i NATO) na Wschód. Gideon Rachman, znany publicysta z „Financial Times”, tłumaczy dość przewrotnie słabość UE w kontekście przyszłego świata policentrycznego. Twierdzi on, że Unia nie powinna obawiać się tego systemu i że wybór dokonany przez nią jest prawidłowy. Taki mianowicie: – niech USA pozostaną nadal supermocarstwem militarnym, nie będąc „żandarmem światowym”; – Chiny – wielkim mocarstwem gospodarczym; – zaś UE – supermocarstwem w zakresie jakości życia („lifestyle”). Słabość i bezpodstawność merytoryczna tego rozumowania polega wszakże na tym, iż USA nie staną się supermocarstwem militarnym bez odpowiedniej podbudowy ekonomicznej i bez silnej pozycji w świecie oraz że z jakością życia w Europie bywa coraz gorzej (np. zahamowanie wzrostu gospodarczego, bezrobocie, zadłużenie, starzenie się społeczeństw, polityczny zwrot na prawo itp.). Analitycy nie mają jeszcze jasności i pewności, które niehegemonistyczne wielkie mocarstwo zajmie I miejsce (opróżnione przez USA) w świecie policentrycznym? Wahania intelektualne i prognostyczne oscylują między Chinami a Rosją, ale skłaniają się w stronę Chin.
W obecnym układzie globalnym, na czołowe miejsce w procesie przemian i tworzenia systemu wielobiegunowego wysuwają się kraje rozwijające się (KR) – u boku Chin. KR wytwarzają już ponad 45% wartości ogólnoświatowej produkcji towarów i usług (30% – w 2004 r.). Pod koniec roku 2025, KR będą wytwarzać już większość Światowego Produktu Brutto (ŚPB). Swoistym fenomenem naszych czasów jest szybkie tempo wzrostu gospodarczego Afryki Subsaharyjskiej, wynoszące obecnie ponad 6% rocznie. Indie, Indonezja, Turcja, Meksyk, Brazylia i in. – to wymowne przykłady wysokiej dynamiki rozwoju KR także w zakresie nowoczesności, konkurencyjności oraz innowacyjności. Np., Chiny przeznaczają ponad 1,5% wartości swego olbrzymiego PKB na postęp naukowo-techniczny. W KR zauważalne jest ciekawe zjawisko zmniejszania się orientacji eksportowej w rozwoju gospodarczym na rzecz konsumpcji wewnętrznej oraz inwestycji krajowych, a także zwiększania importu. Będzie to konsolidowało jeszcze bardziej potencjał KR. Z analizy ewolucji układu sił w świecie wynika, iż – w kategorii centrów sensu stricto – największe szanse mają następujące państwa: Australia, Indonezja, Wietnam, Chiny, Rosja, Indie, Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, Nigeria, RPA, Niemcy, USA i Brazylia. Zaś w kategorii centrów sensu largo prym wiodą: BRICS, APEC, ASEAN, SOW, WNP, LA, UA, UE, NAFTA i CELAC. Zapewne, przyszły system policentryczny świata wyłoni się (około roku 2030) w wyniku optymalnej symbiozy największych, najsilniejszych, najbardziej konkurencyjnych i zdecydowanie innowacyjnych centrów sensu stricto i sensu largo. W sumie – będzie to chyba około 10 centrów z obydwu kategorii albo nieco więcej. W politologii światowej wspomina się natomiast o „czołowej siódemce” („top seven”): Chiny, strefa euro, USA, Indie, Japonia, W. Brytania i Indonezja. Chyba błędem w tej prognozie jest pominięcie Rosji, ASEAN-u i UA. Niemcy występują w niej tylko w ramach strefy euro (eurozone).
Główne prognozy średnioterminowe:
Są to z reguły przewidywania o takim właśnie zasięgu, obejmujące okres od dziś do 2030 roku, kiedy może się pojawić system policentryczny (wielobiegunowy) bądź jego solidne zręby. Prof. Gunilla Herolf (SIPRI, Sztokholm) jest zdania, iż ewolucja świata w kierunku policentryzmu jest już ewidentna i nieodwracalna oraz że USA będą musiały „podzielić się władzą” z innymi wielkimi mocarstwami. W prognozach dominuje też przeświadczenie, iż system ten może okazać się najlepszym i najbardziej efektywnym dla świata spośród wszystkich dotychczasowych układów bi- lub monocentrycznych. Jednak warunkiem jego trwałości i efektywności musi być harmonijne współdziałanie, zdrowa konkurencja i koordynowanie poczynań pomiędzy poszczególnymi centrami. Są to jednocześnie kluczowe warunki sine qua non powstrzymania współczesnej anarchizacji życia międzynarodowego. Policentryzm jest jeszcze wielką niewiadomą i zagadką intelektualną. Nadal prawie nic nie wiadomo w sprawie ewentualnego oddziaływania policentryzmu na przyszły rozwój cywilizacji. Panuje jednak przeświadczenie, iż zapewni on większą stabilizację i bardziej zrównoważony postęp niż poprzednie systemy.
Mniejsze państwa obawiają się jednak, że największe centra nowego systemu mogą znów wykazywać skłonność do „rządzenia” i panoszenia się w stosunku do innych państw, tym bardziej, że system policentryczny zapewni mocarstwom większe możliwości w tej mierze. Dlatego już teraz, np., Francja domaga się, aby – w warunkach policentryzmu – USA były partnerem a nie liderem. W czasach globalizacji (wioski globalnej – global village), coraz większa współzależność polityczna, strategiczna, ekonomiczna, dyplomatyczna i in. poszczególnych państw sprawia, iż żadne z nich nie może działać autarkicznie i na własną rękę, nie licząc się z innymi. Funkcjonuje już kategoria międzycentryzmu (interpolarity) – dla określania wzajemnych powiązań i większego uzależnienia między nowymi centrami oraz grupami państw. A priori, wprowadza się obecnie rozmaite zmyłkowe podziały i przeciwieństwa między nimi: centra demokratyczne – centra autorytarne, państwa prawa – państwa bezprawia i in. Są to jednak zabiegi przedwczesne i rażące sztucznością oraz wywodzące się z repertuaru „dziel i rządź”.
Narodzinom systemu wielobiegunowego towarzyszy swoisty mętlik ideologiczny, koncepcyjny i programowy w tym zakresie. Bowiem, obecny pęd ku policentryzmowi bazuje raczej na intuicji państw i narodów oraz stymulowany jest on, przede wszystkim, wysokim poziomem nienawiści (o podłożu psychologicznym, politycznym i materialnym) wobec USA, ich hegemonizmu, neoliberalizmu i jego tragicznych skutków dla świata. Istotne znaczenie ma fakt, że model „socjalizmu o specyfice chińskiej” cieszy się dużym zainteresowaniem i uznaniem w świecie. Przyszłe centra (bieguny) będą raczej dążyły do wprowadzenia i do utrzymania optymalnej równowagi sił (oby nie „równowagi strachu”) w nowym systemie – celem niedopuszczenia do asymetrii i do dysproporcji brzemiennych w negatywne skutki. W sytuacji, w której centrum chińskie już stanowi efektywną i skuteczną przeciwwagę wobec byłego centrum amerykańskiego, gruntownego wyjaśnienia będzie wymagało podejście USA do tej nowej sytuacji: czy będą one preferowały korzystną współpracę dla wszystkich, czy też dominację (ewentualnie – innymi metodami niż Hard Power)? W niektórych fragmentach globalnego układu sił – policentryzm de facto już istnieje i funkcjonuje od dłuższego czasu. Dotyczy to, w szczególności, mocarstw nuklearnych: USA, W. Brytania, Francja, Rosja, Chiny, Indie, Pakistan, Izrael i in. To główne „centra nuklearne”. Jednak, wedle szacunkowych danych, co najmniej kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt krajów świata jest w stanie wyprodukować broń nuklearną i wejść w posiadanie środków jej przenoszenia. W gronie takich krajów wymienia się, zwłaszcza, Koreę Północną, Koreę Południową, Iran, Australię, Japonię, Afrykę Południową, Kanadę, Brazylię, Argentynę, Kazachstan, Ukrainę, Niemcy, Włochy, Turcję, Belgię, Holandię, a nawet Polskę. Globalny „klub nuklearny” dysponuje łącznie ponad 4.200 aktywnymi głowicami nuklearnymi oraz przeszło 17.000 ładunkami nuklearnymi łącznie. Niebezpieczny straszak nuklearny wykorzystywany jest przez niektóre wielkie mocarstwa w kontekście trwających wojen i konfliktów zbrojnych.
Innym przykładem policentryzmu de facto jest oddziaływanie znakomitej kultury i sztuki (starożytnej i nowożytnej, klasycznej i modernistycznej) niektórych państw i regionów na całą społeczność międzynarodową. W tym gronie wymienić trzeba, przede wszystkim, kulturę chińską, indyjską, rosyjską, francuską, afrykańską i latynoską. Zaś USA ze swoją subkulturą hollywoodzko-westernową i broadway’ową, nie zaliczają się raczej do tej kategorii centryzmu, ale agresywnie eksportują swą subkulturę do wielu krajów świata. Swoisty rodzaj policentryzmu, tzw. elitarnego, którego obawiają się inne państwa, występuje, np. w przypadku Rady Bezpieczeństwa ONZ, G-20 czy tzw. sekstetu bliskowschodniego (ONZ, USA, UE, ChRL, Rosja i Liga Arabska). Centra decyzyjne zauważalne są także w ramach wielu organizacji regionalnych, takich, jak UE (ośrodek niemiecki), ASEAN i UA. Policentryzm występuje również w postaci istnienia kilku najważniejszych i najsilniejszych ośrodków gospodarczo – finansowych i naukowo – technicznych w świecie, tzn. wielkich mocarstw, państw i organizacji, które – niezależnie od kryzysu – odgrywają wiodącą rolę ekonomiczną w skali światowej i w swoich regionach. Są to, w większości, wielkie kraje rozwijające się, w których utrzymuje się wysoka stopa wzrostu gospodarczego.
Obecne i przyszłe centra gospodarcze (bardziej niż militarne) mieć będą priorytetowe znaczenie oraz znaczny wpływ na tworzenie i na ostateczny kształt systemu policentrycznego w świecie. Wraz z postępem w procesie policentryzmu i z osłabieniem USA, kończy się monopol dolara amerykańskiego – jako głównej waluty globalnej, rezerwowej i rozliczeniowej. Analitycy, przedsiębiorcy i finansiści prognozują coraz częściej trójcentryczny system walutowy już w niedługiej przyszłości: dolar – juan – euro. Perspektywę tego rodzaju dostrzega także Bank Światowy (BŚ). W opracowaniu pn.: „Global Development Horizons”, eksperci BŚ stwierdzają, iż nie będzie jednej waluty dominującej w świecie, lecz ww. system trójwalutowy. Nie należy sądzić, iż system ów stanie się od razu lekarstwem na główne niedomagania gospodarstwa światowego. Raczej nie, bowiem jak każde rozwiązanie globalne oparte na walutach narodowych również on mieć będzie swoje słabości. Ich zapowiedzią jest trwająca obecnie tzw. wojna walutowa w świecie, mimo że MFW zdecydowanie zaprzecza temu. Racjonalnym wyjściem z sytuacji byłoby utworzenie, w świecie policentrycznym, nowego systemu finansowo – bankowego, zamiast trwającego do dziś systemu post-jałtańskiego z Bretton Woods oraz wprowadzenie wspólnej waluty wszystkich państw – np. globala. Zniknęłoby wówczas tzw. ryzyko kursowe, a gospodarstwo światowe i gospodarki narodowe uzyskałyby wielkie oszczędności, nie musząc wymieniać swych pieniędzy na waluty światowe (rozliczeniowo – rezerwowe) i odwrotnie.
Uogólnienia, wnioski, perspektywy:
Główny wniosek jest następujący: utrzymywanie pseudo „cywilizacji” ludzkiej w dotychczasowym (lub w jeszcze gorszym) stanie może doprowadzić człowieczeństwo i życie na Ziemi do upadku, czy wręcz do zagłady. Aby do tego nie dopuścić należy: – zrezygnować z istniejących od wieków modeli oraz tzw. manier „cywilizacyjnych”; – dokonać niezbędnych przeobrażeń i reform naprawczych; – opracować globalny program (wręcz rewolucyjny) dla nowej cywilizacji oraz tryb jego urzeczywistnienia; – kontrolować i korygować skutecznie na bieżąco jego przebieg. Tymczasem dylemat powstający w kontekście możliwej perspektywy policentryzmu (wielobiegunowości) na świecie jest bardzo poważny. Wymaga on głębokich analiz futurologicznych i jednoznacznego wyjaśnienia: czy policentryzm oznacza nowe ryzyko (konfrontacji i konfliktów), czy też nową niepowtarzalną szansę (współpracy i rozwoju) dla ludzkości? W trwającej batalii o racjonalny policentryzm na świecie stawka jest więc olbrzymia, najwyższa. Dziś nie trzeba bynajmniej broni nuklearnej czy uderzenia z kosmosu, żeby zniszczyć życie. Wystarczą „bronie” pozamilitarne, np. hybrydowe czy tzw. „bomba ekologiczna”. Niemniej groźna jest również „bomba społeczna”, zwana też „bombą demograficzną”. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że liczba ludności świata przekroczyła już 8 mld osób. Bowiem, przy racjonalnym gospodarowaniu i przy sprawiedliwym podziale dóbr, Ziemia jest w stanie wyżywić oraz zapewnić optymalne warunki życia, pracy i rozwoju dla 9 – 11 mld swoich obywateli.
Nie gwarantuje tego jednak obecna irracjonalna polityka społeczno –gospodarcza w skali globalnej. – jeśli można traktować ją jako wypadkową (średnią ważoną) polityk tego rodzaju, prowadzonych przez wszystkie państwa oraz przez zainteresowane organizacje międzynarodowe. Obecny wielopłaszczyznowy i ostry kryzys globalny uzewnętrznił jaskrawo dramatyczne skutki owej „polityki” neoliberalnej oraz rosnący potencjał wybuchowy „bomby socjologicznej”. Charakteryzuje ją np.: – gwałtowny wzrost zadłużenia, obszarów biedy i nędzy w świecie, – pogłębianie się przepaści między bogatymi a biednymi; – znaczny wzrost bezrobocia [5]; – ubóstwo i głód, czyli zwiększenie do ponad 2 mld liczby osób dysponujących zaledwie sumą 1 – 2 USD na dzienne utrzymanie; – intensyfikacja chorób i epidemii, brak opieki lekarskiej i lekarstw; – liczba osób nie mających dostępu do czystej wody (szczególnie pitnej) przekroczyła już 1 mld; – obniżanie średnio-światowego poziomu moralności, wykształcenia, edukacji, kultury, świadomości społecznej i in. Tak wiele jest więc do zrobienia i do poprawienia! Wyjściem z sytuacji może być jedynie nowatorska (innowacyjna) cywilizacja ludzka choć rodząca się w bólach, ale zwiastująca światło nadziei na lepsze dla całej społeczności międzynarodowej.
Zadanie ustanowienia policentryzmu (wielobiegunowości) na świecie będzie więc bardzo trudne i niezwykle skomplikowane w realizacji, ale całkiem możliwe. Przede wszystkim, należy liczyć się z oporem i z przeciwdziałaniem ze strony byłego supermocarstwa monocentrycznego, a także jego coraz bardziej wątpiących i najwierniejszych sojuszników. Policentryzm osłabi jeszcze bardziej wpływy tego supermocarstwa w świecie. Ponadto, dojście nowych głównych ośrodków siły do odpowiedniego potencjału, do niezbędnej mocy i wpływów wymagać będzie dość dużo czasu (około dziesięciolecia) oraz poważnych nakładów sił i środków; a także odpowiednich przygotowań teoretyczno – programowych i sprzyjającego otoczenia międzynarodowego. Tymczasem, w świecie utrzymuje się wysoki poziom napięcia, nasilają się nowe zagrożenia, szczególnie hegemonizm, militaryzm, terroryzm i in., które nie służą budowaniu nowatorskiego policentryzmu. Droga do niego prowadzi więc poprzez eliminowanie przeszkód i ruin pozostawionych w spadku przez poprzednie niewydolne systemy, niwelowanie strat spowodowanych przez kryzys globalny oraz zapewnianie warunków dla pokojowego i zrównoważonego rozwoju wszystkich narodów, krajów i całego świata.
Z powyższych rozważań wynika, iż alternatywa ewolucyjna makro, przed którą staje nasza cywilizacja w perspektywie XXI i XXII wieku, jest następująca: anachroniczny monocentryzm lub innowacyjny policentryzm? Teoretycznie – możliwy jest również bicentryzm (dwubiegunowość), ale oznaczałoby to powrót do niedobrej przeszłości. Poza Stanami Zjednoczonymi, żadne inne wielkie mocarstwo czy grupa państw (np. UE, ASEAN i in.) nie dąży do monocentryzmu. Globalne ambicje dominacyjne i „przywódcze” USA są raczej niemożliwe do zrealizowania środkami pokojowymi, gdyż zdecydowana większość świata zmierza w kierunku optymalnego policentryzmu (wielobiegunowości, multilateralizmu). Taka jest również moja prognoza makro. Poza wszystkim, zasadnicza zmiana układu sił na niekorzyść USA sprawia, iż surrealistyczne i hegemonistyczne dążenia oraz aspiracje amerykańskie pozostaną, zapewne, tylko w sferze marzeń oraz pobożnych życzeń (wishful thinking).
Przypisy:
[1]. Układ o likwidacji Związku Radzieckiego został zawarty przez przywódców ZSRR, Ukrainy i Bialorusi, dnia 8 grudnia 1991 r., w miejscowości Wiskula, na Białorusi;
[2]. Prezydent Władimir Władimirowicz Putin zgłosił propozycję utworzenia Unii Euroazjatyckiej („od Lizbony do Władywostoku”), w dniu 7 maja 2012 r., mniej więcej 20 lat po upadku ZSRR;
[3]. Prof. Kenneth Neal Waltz, wybitny politolog amerykański, wykładowca na Uniwersytetach: California, Berkeley i Columbia. Autor teorii neorealizmu w stosunkach międzynarodowych;
[4]. Propozycja ta została przedstawiona przez Prezydenta B. Obamę w Orędziu o stanie państwa, w lutym 2013 r.; można doszukać się w niej reakcji na propozycję W. W. Putina ws. Unii Euroazjatyckiej;
[5]. Według statystyk Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP) oraz innych instytucji liczba bezrobotnych na świecie wynosi obecnie ponad 187,5 mln osób. Stanowi to więcej niż 8% ogółu ludzi zdolnych do pracy w skali globalnej. Ww. liczbę należy pomnożyć, średnio, przez 4 członków rodziny bezrobotnego = ok. 752 mln ludzi cierpiących wskutek bezrobocia na świecie.
* * * * *









