30 listopada 2024

loader

Moje radosne smutki

Nie wstyd się przyznać, że mocno rozstrojony przystępuje do kolejnych dla Was wieści, nie tylko z kulturalnego frontu. Wszak, gdy klepię w klawiaturę w tych dniach, nic innego mi nie przystoi, jak tylko radować się majówką. Słoneczko od kilku dni ładnie nas dogrzewa, roślinki kwitną (Ukochana Małżonka szaleje po balkonach i innych posiadłościach z sadzonkami, których nie odróżniam), młodzież komunijna raduje się boską miłością (dwie komunie zaliczyłem!), Ruscy faszyści i zbrodniarze na frontach walki odpuszczają. Nic tylko majować się Panu Dariuszowi wypada, życiem się cieszyć. Rację mi przyznajcie.
A ja w smucie wielkiej tkwię. Smucie tak poważnej, że hej. Trzy dni wystarczyły, by czas wielkiej smuty w mojej duszy nastąpił. A tuż, tuż, przed tymi dniami ze wszystkich stron mnie zapewniano, że w interesujących mnie tematach ludzkości, wszystko jest okej. A tu – przepraszam za kulturę słowa ministra od edukacji Czarnka – wielka dupa blada z moich oczekiwań wyszła.
Prezes TVP, którą do domu publicznego muszę przyrównać, obiecywał mi, że wielką nadzieją jego artystycznej stajni ma być niejaki Krystian Ochman. Nic o nim wcześniej nie słyszałem, gdyż interesując się znacznie poważniejszą muzyką, słyszałem o jednym tylko Ochmanie, czyli wybitnym polskim śpiewaku operowym, o imieniu Wiesław. Okazało się, że nowa nadzieja Krystian Ochman to wnuczek jego, który karierę artystycznie muzyczną, i oczywiście rodzinną, postanowił kontynuować we współczesnych formatach muzyki określanej jako pop. Gdzieś go tam wyczaił Jacek Kurski, tudzież inny Gliński, reprezentujący pisowską wersję kultury. A wiecie, jaka ona. Przaśna, prostacka, do uruchomienia mózgu na wyższych kulturalnie poziomach – absolutnie niezachęcająca.
Jak wiecie, od muzyki – jestem nałogowo uzależniony. Słucham wszędzie, w każdej godzinie życia swego. Ponadto jestem prawdziwym polskim patriotą. Gdy więc prezes Kurski obwieścił, że niemal bezdyskusyjnym zwycięzcą kolejnej edycji Eurowizji zostanie Krystian Ochman, na kilka sobotnich godzin utkwiłem oczy i uszy w jakże rzadko oglądanej przeze mnie reżimowej TVP. Męczarnia to muzyczna dla mych wymagających gustów była. Na scenę wkraczały kolejne gwiazdki z Europy, ponoć z potencjałem światowego formatu. Scenograficzny blichtr (owszem imponujący) nie potrafił jednak ukryć pospolitej muzycznej tandety. Niemniej kilka postaci lepszego sortu wyłowiłem. Choćby reprezentantów Anglii (Sam Rider) czy Szwecji (Cornelia Jakobs).
W muzycznej bylejakości doczekałem występu Krystiana Ochmana, który miał być wedle prezesa Kurskiego naszym nowym bohaterem narodowym. Potencjał wokalny, nie zaprzeczę, świetny. Ale jego artystyczne wykorzystanie o pomstę do Nieba wołało! Kiczowata muzyka, jeszcze gorsza choreografia (szalejące dziwactwa potrącały biednego Krystiana), itp., itd. Skończyło się, jak Wiecie, blamażem totalnym, czyli 12 miejscem. Prezes Kurski obwieścił to miejsce jako znaczący sukces, wszak dla pisiora Kurskiego nawet 27 do 1 (co głosowaniu UE się zdarzyło) oznacza zwycięstwo kraju, który dostał 1 głos.
Wkurzony tą nocą, oczekiwałem kolejnego sukcesu. Moja Wisła Kraków broni składać nie zamierzała, walcząc w niedzielę o utrzymanie się w Ekstraklasie. Zatrudniony w niej w roli trenera Jerzy Brzęczek, wuj współwłaściciela Kuby Błaszczykowskiego (zawsze szacun!) cuda nam obiecywał. Okazały się gruszką na wierzbie. Grając w tak ważnym meczu, z o wiele mniej utytułowanym Radomiakiem, nawet wygrywając w tym meczu 2:0, moja Wisła Kraków ostatecznie przegrała 4:2. I kopa w dupę z Ekstraklasy dostała, co bardzo źle jej przyszłości wróży. Dosłownie zapłakał nad tym Kazimierz Kmiecik, legendarny napastnik Wisły i reprezentacji Polski, do dziś z klubem zawodowo związany.
W przerwie meczu i mnie kropla łzy dopadła z jakże odmiennego powodu. W Internecie przeczytałem, że zmarł Jerzy Trela. Boże Święty, naprawdę tak zareagowałem, przecież On dopiero co, czyli 4 dni wstecz, został uhonorowany przez Radę Miasta tytułem Honorowego Obywatela Stołeczno – Królewskiego Miasta Krakowa. Pana Jerzego Trelę znałem od dekad kilku, gadaliśmy, a zbliżyła nas lewica. Nigdy się jej nie wyrzekł, zawsze skromny zachowaniem, choć był wielkim Aktorem, a także Dostojnym Rektorem. Wierny był także krakowskiej „ Kuźnicy”, stowarzyszeniu niepokornych lewicowych myślicieli, za co otrzymał najważniejszą z nagród, czyli „Kowadło Kuźnicy”. Olbrzymi smutek, olbrzymia strata.
Co w tych smutnych majowych wieściach mnie do radosnego nastroju dostraja? Oczywiście Iga Świątek! Choć nie z Krakowa Ci ona, choć to tenis nie najważniejsza pasja mojego życia, radości zaczął mi dostarczać. W stanie podwyższonej emocji oglądałem pojedynki krakowianki Agnieszki Radwańskiej, z jeszcze większą oglądam raszynianki Igi Świątek. Fenomenalna, na korcie, i poza nim, dziewczyna, która już w wieku 20 lat przechodzi do historii polskiego sportu!
Mam nadzieję, że przekonałem Was. Do tego, że nawet krótki czas smuty rychło Wam dostarczy jakąś radosną nadzieję. I oby jak najdłużej z Wami była.

Dariusz Łanocha

Poprzedni

Rosja zagłodzi Afrykę?

Następny

Bękarty Balcerowicza