⛅ Ładowanie pogody...

„Afganizacja” wojny ukraińskiej?

UWAGI WSTĘPNE:

Afgańska alegoria wojny ukraińskiej nie jest bynajmniej przesadą i dziełem przypadku. Istnieje bowiem wiele podobieństw pomiędzy obydwiema wojnami, ale również niemało znaków zapytania. W Afganistanie Amerykanie wykorzystali najpierw talibów jako pośredników w walce z Rosjanami i dopiero później US Army wkroczyła na pole bitewne wraz z sojusznikami. Jednak Talibowie zwrócili się przeciwko Amerykanom, wygrali wojnę oraz zdobyli władzę. Wojsko amerykańskie i sojusznicze przebywało tam około 20 lat, po czym wycofało się w kompromitujący sposób bez wygranej. Primo, najpierw podobieństwo – również w przypadku ukraińskim pośrednikami są tamtejsze władze i siły zbrojne wspierane przez Amerykanów oraz ich sojuszników. Secundo, jeśli zaś chodzi o znaki zapytania, to wymieńmy przynajmniej dwa główne: – jak długo jeszcze potrwa dramatyczna epopeja ukraińska i – czym (jak) się ona zakończy? Czy w stylu afgańskim? Na świecie utarło się już określanie działań bojowych u naszych wschodnich sąsiadów mianem „wojny na Ukrainie”. Ale to tylko część prawdy. Bowiem, po pierwsze, jest to raczej brutalna „wojna o Ukrainę” toczona zażarcie pomiędzy dwoma wielkimi mocarstwami – zarozumiałymi, egocentrycznymi i hegemonistycznymi pretendentami do absolutnego panowania nad światem: Stanami Zjednoczonymi i Federacją Rosyjską. Nieszczęsna Ukraina – w wyniku swej niefortunnej polityki – znalazła się więc pomiędzy młotem i kowadłem.

Wojna o Ukrainę, szczególnie wokół Kijowa i na obszarach południowo-wschodnich, odzwierciedla wielkie nieszczęście narodu ukraińskiego, który krwawi, cierpi i ciągle nie może doczekać się normalności, bezpieczeństwa, dobrobytu, spokoju, zrównoważonego rozwoju i efektywnej współpracy z zagranicą. Wytrzymałość obywateli znajduje się na wyczerpaniu. Nie jest to bowiem wojna w interesie społeczeństw, lecz zachłannych krajowych i zagranicznych decydentów, militarystów oraz oligarchów. Po pierwsze, kluczowym aspektem Hard Power i globalnej strategii amerykańskiej, stosowanej od dawien dawna, jest prowadzenie działań bojowych jak najdalej od terytorium amerykańskiego (Korea, Wietnam, Afganistan, Jugosławia, Irak, Libia, Syria, Palestyna itp.) oraz ww. metodami per procura (proxy war, tzn. przy pomocy „pełnomocników”, tym razem władz i wojsk ukraińskich). Na tej właśnie zasadzie, nie US Army lecz ukraińskie siły zbrojne zostały uwikłane bezpośrednio w beznadziejny i raczej długotrwały konflikt rosyjsko-amerykański. USA przegrały „swe” wszystkie ww. wojny w okresie po II wojnie światowej i ciekawe, co się jeszcze stanie w przypadku ukraińskim? Prezydent Joe Biden sprowokował tę wojnę, a jego następca Donald Trump usiłuje wyplątać się z tego bagna. Wojnę można wywołać relatywnie łatwo, ale jej zakończenie jest z reguły znacznie trudniejsze! Zatem nie należy wykluczać procesu swoistej „afganizacji Ukrainy” w szerokim sensie militarnym, politycznym i społeczno-gospodarczym oraz ze wszystkimi tego poważnymi konsekwencjami krajowymi, regionalnymi i globalnymi, a także krótko- i długofalowymi. Nie należy też lekceważyć prawdopodobieństwa, że na Ukrainie Amerykanów może spotkać los jeszcze gorszy niż w Afganistanie?

Po drugie – obiektywnie rzecz ujmując – wojna o Ukrainę jest najwyraźniej dramatyczną ilustracją oraz wynikiem niedowładu i anachronizmu dotychczasowych rozmaitych „pseudosystemów”, szczególnie kolonializmu, faszyzmu, sowietyzmu, amerykanizmu, militaryzmu, neoliberalizmu oraz rodzimego nacjonalizmu, które zainfekowały ten kraj. Globalny i regionalny surrealizm oraz bałagan systemowy polegają też na tym, że, wcześniej czy później, wojujące strony będą musiały zainaugurować nieuchronnie negocjacje pokojowe, bowiem wojować nie da się bez końca. Zapytuję więc, czy nie można było odbyć tych negocjacji przed wojną a nie dopiero po niej? Można było! Ale na przeszkodzie stanęły sprzeczne interesy powaśnionych stron oraz – subiektywnie – niezdolność ich elit politycznych i intelektualnych do wypracowania oraz do wdrożenia optymalnego modelu ustrojowego dla Ukrainy, a także do określenia jej miejsca na geopolitycznej i geostrategicznej mapie Eurazji i świata.

Istnieją zasadnicze różnice i sprzeczności pomiędzy Ameryką i Rosją w kontekście ich dążeń do panowania nad światem. Jeśli chodzi o USA – to ich celem długofalowym, niejako strategicznym, jest (już nierealne) dążenie do odzyskania dominacji globalnej oraz do umocnienia autorytetu i wpływów utraconych, np. w wyniku ww. przegranych wojen. Tym razem wybór strategów i militarystów amerykańskich padł na Białoruś i na Ukrainę. Póki co, na Białorusi im się nie powiodło. Natomiast, w szczególnym przypadku Ukrainy głównym i bezpośrednim celem (średnioterminowym) jest proklamowane coraz głośniej w USA przedłużanie wojny (tak czy inaczej) nie tylko w dążeniu do wycieńczenia głównego przeciwnika lecz, nade wszystko, do zarabiania dużych pieniędzy. Dwiema metodami – poprzez dostawy militarne w czasie trwania wojny; a następnie – poprzez udział inwestycyjny w powojennej odbudowie kraju. W znacznym stopniu owa strategia na wycieńczenie przeciwnika przypomina to, co robił prezydent Ronald Reagan narzucając Związkowi Radzieckiemu morderczy oraz bardzo kosztowny wyścig zbrojeń, szczególnie w kosmosie (tzw. gwiezdne wojny – „Star Wars”). Wyścig ten był jednym z głównych powodów upadku ZSRR i rozpadu „imperium radzieckiego” oraz krótkotrwałego renesansu Ukrainy. Żeby lepiej zrozumieć specyfikę jej obecnej sytuacji sięgnijmy nieco wstecz ku kanonom historii nowożytnej.

Otóż, z rosyjskiego punktu widzenia, Ukraina była i pozostaje nadal swoistą pięknie błyszczącą perłą w tworzonej znów koronie imperialnej. Tak – właśnie imperialnej; bowiem w Federacji Rosyjskiej nasilają się coraz bardziej tendencje zmierzające do odbudowy imperium w zmodernizowanej formie i – możliwie – z jak największym udziałem wielu spośród jego byłych części składowych. W takiej sytuacji, kierownictwo amerykańskie popełniło najwyraźniej kardynalny błąd polityczno-strategiczny usiłując włączyć Ukrainę do swej strefy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej, ustanawiając władze jednoznacznie proamerykańskie oraz rozwiązania systemowe made in USA. Tak to miała powstać na Ukrainie silna proamerykańska i antyrosyjska strategiczna baza wypadowa (tuż obok Kremla) oraz liczący się rynek o wielkim potencjale gospodarczym. Z góry było wiadome, że Rosja nie może pozwolić sobie na takie poczynania amerykańskie (i zachodnie) oraz na ich długofalowe negatywne konsekwencje dla własnego narodu i państwa. Doszło więc, na gruncie ukraińskim, do bezpośredniej konfrontacji rosyjsko-amerykańskiej (per procura) o niezwykle poważnych konsekwencjach długofalowych i globalnych jeszcze trudnych do przewidzenia. Jedną pośród nich jest hipotetyczna ewentualność powtórki ww. „doświadczeń reaganowskich”, także w stosunku do współczesnej Rosji, która, raczej, nie dopuści do tego. Alternatywa jest więc dramatyczna: albo odbudowa neoimperium rosyjskiego i nowy ład światowy na zasadach kompromisu z USA (oraz Wschodu z Zachodem); albo też trzecia wojna światowa, czyli niewyobrażalny Armagedon i rozpoczynanie wszystkiego od nowa! Problem jednak polega na tym, że – póki co – żadna z powaśnionych stron nie jest skłonna do ustępstw i do kompromisów – chyba że poczuje przysłowiowy „nóż na gardle”.

Bezprecedensowa straszna dramaturgia obecnej sytuacji polega też na tym, że wojna sprowokowana przez obce czynniki zewnętrzne toczona jest pomiędzy dwoma największymi narodami słowiańskimi – na ich niekorzyść i z „pożytkiem” dla owych czynników zewnętrznych. Odrabianie ogromnych rosyjsko-ukraińskich strat ludzkich, materialnych i moralnych może trwać przez całe stulecia, do czasu aż narodzą się nowe pokolenia obywateli, którzy ułożą realistycznie i po nowemu swe wzajemne powiązania. Ale strat i krzywd nijak nie da się zapomnieć i wybaczyć. Jak, zatem, zakończyć tę bratobójczą wojnę na dziś? Propozycji jest kilka, a jedna z nich zakłada tzw. rozwiązanie koreańskie (Ukraina Zachodnia i Ukraina Wschodnia jako odrębne podmioty państwowe). Byłoby to jednak „rozwiązanie” poronione, jak świadczy o tym właśnie casus koreański. Otóż, po morderczej tamtejszej wojnie z udziałem USA (pod sztandarem ONZ), nie udało się zawrzeć do dziś traktatu pokojowego, a jedynie chwiejne porozumienie o zawieszeniu broni (z dnia 27.07.1953 r.). Porozumienie wprowadzało „całkowity zakaz aktów wrogości i wszelkich poczynań zbrojnych w Korei do czasu zawarcia ostatecznego traktatu pokojowego”. Jednak tyle lat minęło, a traktatu jak nie było, tak nie ma! Półwysep Koreański jest coraz groźniejszym zarzewiem napięcia na Dalekim Wschodzie oraz w skali globalnej. USA traktują Południową Koreę jako instrument prowokowania i podszczypywania Chin i Rosji, inwestują coraz więcej w modernizację jej potencjału militarnego itp., choć władze południowokoreańskie wykazują od czasu do czasu przebłyski i wolę normalizacji stosunków z KRLD oraz z dwoma ww. wielkimi mocarstwami azjatyckimi. Komuś jednak bardzo zależy na tym, aby Półwysep Koreański nieprzerwanie generował niebezpieczne napięcie międzynarodowe!? ONZ jest bezsilna w obliczu takich inklinacji. Nie życzyć Ukraińcom losu Koreańczyków!

PRZESZŁOŚĆ I TERAŹNIEJSZOŚĆ:

W konfiguracji rosyjsko – ukraińsko – amerykańskiej występuje, ponadto, pewien poważny i drażliwy problem trochę z pogranicza sensacji politycznej, czy nawet teorii spiskowej. Warto wspomnieć o nim, gdyż jest już dość głośno w tej kwestii w stosunkach międzynarodowych. Wojna o Ukrainę intensyfikuje tę głośność coraz bardziej. Problem nazywa się tak: ewentualne utworzenie państwa pn. Nowa Chazaria (w Izraelu mówi się o tym: Drugi Izrael). Nawet jeśli można by potraktować ten pomysł w kategoriach pobożnych życzeń czy bajki politycznej, to, jak w każdej bajce, można w niej znaleźć choć źdźbło prawdy. Sedno sprawy polega na tym, iż – w zamyśle jego promotorów – państwo o tej nazwie miałoby powstać na historycznych terenach Chazarów (obecnie: południowo-zachodnia a nawet południowo-wschodnia Ukraina). Byłoby to właśnie coś w rodzaju Izraela-bis, dokąd można by – ewentualnie – przesiedlić mieszkańców Ziemi Świętej (obywateli biblijnego „narodu wybranego”) zagrożonych przez nasilającą się presję arabsko-islamską, szczególnie ze strony Iranu.

Poniżej przedstawiam pokrótce najważniejsze aspekty analizowanej kwestii, aby lepiej zrozumieć jej współczesne uwarunkowania także w kontekście wojny o Ukrainę.

Głównym przedmiotem dyskusji i sporów jest istotne pytanie, czy współcześni Żydzi pochodzą właśnie od Chazarów? Chodzi głównie o Żydów aszkenazyjskich stanowiących zdecydowaną większość światowej wspólnoty żydowskiej mówiącej językiem jidysz. (Nota bene: nazwa Aszkenazy wywodzi się od imienia sławetnej postaci biblijnej Aszkanaza, pierworodnego syna Gomera). Natomiast mniejszościowi (tylko 20% ogółu) Żydzi sefardyjscy uważają, iż to oni są potomkami i spadkobiercami prawdziwych starożytnych Izraelitów. Piśmiennictwo fachowe dotyczące Chazarii jest relatywnie bogate, ale dość tajemnicze, zagmatwane i sprzeczne w wielu przypadkach. Jednym z najwybitniejszych znawców tej problematyki jest, znany również w Polsce, prof. Shaul Stampfer z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Teraz parę słów o sprawie Chazarii i Chazarów. Był to lud koczowniczy o rodowodzie tureckim. W latach 630-650 Chazarowie utworzyli państwo (Kaganat Chazarski) rozpostarte pomiędzy północnym Kaukazem (Dagestan) aż po Krym i rzeki Kama, Samara i Dniepr, na zachód od Kijowa aż po Przemyśl. Przez te tereny prowadziły znane szlaki handlowe, łącznie ze Szlakiem Jedwabnym. W okresie swej świetności Chazarowie podporządkowali sobie niektóre plemiona Słowian wschodnich, w tym Polan naddniestrzańskich.

Początkowo starożytni Chazarowie byli poganami, wyznawali tengryzm – „religię” ludów ze stepów azjatyckich. Zmuszeni oni zostali do ucieczki z terenów Bizancjum w obawie przed prześladowaniami. W 737 r. Chazarowie zostali pokonani przez Arabów, ale nie opowiedzieli się po stronie islamu. Później, do wyboru mieli pozostałe wielkie religie, spośród których, na przełomie VIII i IX wieku, wybrali judaizm uznany za religię oficjalną i państwową – najpierw przez elity rządzące, a później przez całą ichnią społeczność. Taka jest, przynajmniej w jednej spośród wielu teorii, geneza pochodzenia Żydów aszkenazyjskich od Chazarów. W roku 965, Światosław I, książę Rusi, rozbił wojska chazarskie, a ich państwo przestało istnieć. Po tym zwycięstwie Ruś Kijowska zgłaszała pretensje do części ziem chazarskich. Ostatni władca Chazarów schronił się w Gruzji, zaś Chazarowie i Żydzi przenieśli się na Krym. Z kolei, potomkowie judaizowanych Chazarów zasiedlili następnie ziemie polskie, litewskie i ukraińskie, tworząc, niejako, jądro społeczności żydowskiej w Europie Środkowo-Wschodniej. Najstarsza wspólnota żydowska na terenach polskich utworzona została w Przemyślu, w roku 1069. Wydaje się, iż powyższe maksymalnie syntetyczne przedstawienie kilku wybranych aspektów perypetii chazarskich może ułatwić realistyczne zrozumienie i interpretację szerszego kontekstu współczesnej wojny o Ukrainę.

TERAŹNIEJSZOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ:

Prawie wszyscy zainteresowani uczestnicy obecnych wydarzeń ukraińskich, a także inspiratorzy, promotorzy i decydenci krajowi oraz zagraniczni udają, niepoważnie, przysłowiowych „wariatów” czy clown’ów cyrkowych. Nie chodzi im bynajmniej o dobro narodu i państwa ukraińskiego, lecz prawie wyłącznie o własne egoistyczne interesy – wielkomocarstwowe, polityczne, strategiczne, gospodarcze, finansowe, partyjne, osobiste i prestiżowe. Po drugie, dramatu i tragikomedii ukraińskiej, poważnych ofiar i strat, można byłoby z łatwością uniknąć przy odrobinie dobrej woli, wzajemnego zrozumienia i troski o obywateli oraz o dobro uniwersalne. Bowiem, kwestia wejścia Ukrainy na nową drogę, była (i jest) do uregulowania wypróbowanymi skutecznymi metodami pokojowymi, bezpiecznymi, racjonalnymi, cywilizacyjnymi, negocjacyjnymi i kompromisowymi. Zresztą, ku temu to wszystko teraz może zmierzać? Tak trzeba było postępować niezwłocznie, gdy tylko rozliczne konflikty interesów, prowokacje, nowe pomysły itp. wyszły na jaw oraz uległy gwałtownemu zaostrzeniu na Ukrainie i wokół niej.

Przyczyn kryzysu ukraińskiego jest bardzo wiele. Wspomnijmy jedynie o najważniejszych spośród nich. Głównym inspiratorem są Stany Zjednoczone – z ich strategią „kolorowych rewolucji”, „hard power” oraz ambicjami imperialno-hegemonistycznymi. Skutki kryzysów globalnych i zmiana układu sił na niekorzyść USA zwiększyły ich agresywność nie tylko w kwestii ukraińskiej, lecz również w odniesieniu np. do Rosji, Chin, Egiptu, Syrii, Iraku, Iranu i in. W polityce globalnej działa system naczyń połączonych. Jest wyraźne iunctim między prowokacyjną rolą Stanów wobec Rosji, np. poprzez stymulowanie kryzysu ukraińskiego oraz wobec Chin – poprzez podsycanie napięcia w kwestii tajwańskiej i ujgurskiej oraz w sporach terytorialnych z Japonią, z Koreą Południową i z Filipinami. W ten sposób, USA starają się odzyskiwać utracone pozycje i umacniać swe wpływy na arenie międzynarodowej. Jednakże Rosja i Chiny blokują, z coraz wyraźniejszą łatwością, efektywnością i zręcznością, te niebezpieczne starania (magia zmiany układu sił?). Np. dnia 01.09.2025., Prezydent Xi Jinping zaprezentował swą kolejną Inicjatywę tym razem ws. Globalnego Zarządzania (Global Governance Initiative). Składa się ona z pięciu kardynalnych propozycji: – suwerenna równość państw ws. zarządzania sprawami globalnymi; – przestrzeganie norm prawa międzynarodowego; – budowanie wielobiegunowego (multilateralnego) ładu międzynarodowego; – troska o dobro obywateli; – realizowanie rzeczywistych poczynań (real actions). Takie są autentyczne potrzeby naszej cywilizacji w zakresie budowania nowego świata wolnego od niefortunnych amerykanizmów i sowietyzmów oraz od naleciałości neoliberalnych.

Strona amerykańska i zachodnia, w ogóle, wydała już chyba niepotrzebnie wiele setek miliardów dolarów na operację ukraińską (najpierw na doprowadzenie do niej oraz na finansowanie prozachodnich i proamerykańskich – skorumpowanych oligarchów oraz skompromitowanych później – rządów w Kijowie: prezydenta Wiktora Juszczenko i premiera Julii Tymoszenko, a teraz nowej władzy w Kijowie. Zresztą, podobne mechanizmy, metodologia i skala finansowania została zastosowana wcześniej przez Waszyngton w odniesieniu do sławetnej „rewolucji solidarnościowej” w Polsce. Zatem, sposoby kreowania i promowania kryzysu ukraińskiego – to nic nowego pod słońcem! Zresztą, obecne kierownictwo „ukraińskie”, co samo przyznaje, jest przeważnie pochodzenia chazarskiego. Początkowo, wydarzenia na Ukrainie można było zaliczyć do kategorii tzw. rewolucji majdanowych (placowych) – np.: plac przed Stocznią im. Lenina w Gdańsku, plac Tahrir w Kairze, plac Taksim w Istambule i plac Majdan w Kijowie. Od samego zarania tych wydarzeń, niektórzy czołowi politycy i wysocy urzędnicy państwowi z USA oraz z innych państw zachodnich zachęcali bezceremonialnie swych zwolenników (tzw. opozycjonistów) do walki o obalenie władzy (niby prorosyjskiej) na Ukrainie. Zwycięstwo w tej walce miałoby utorować drogę do powrotu władzy (prozachodniej i proamerykańskiej) w Kijowie. Znamienne, iż władze ukraińskie, przecież legalnie wybrane przez naród oraz władze rosyjskie reagowały początkowo dosyć tolerancyjnie i bez nerwów na wstępne poczynania Amerykanów (oraz ich popleczników zagranicznych, także unijnych i polskich) na Majdanie, choć stanowiły one jawną i brutalną ingerencję w sprawy wewnętrzne niepodległego kraju (Ukrainy). Widać już jak na dłoni, że kwestia stowarzyszenia Ukrainy z UE czy z NATO oraz zablokowanie tego procesu przez poprzedniego prezydenta Wiktora Janukowicza stanowiło jedynie pretekst i swoiste alibi dla ukierunkowania opozycji w stronę prób obalenia tegoż prezydenta i jego rządu.

Inne przyczyny kryzysu na Ukrainie: jest ona swoistą ofiarą nasilającej się obecnie konfrontacji między Wschodem i Zachodem oraz widocznego już nawrotu „zimnej wojny” czy kreowania „II zimnej wojny”. Stany Zjednoczone nie mogą pogodzić się z erozją swej pozycji supermocarstwa nr 1 (do niedawna) i absolutnej dominacji w świecie. Niepotrzebnie stają się też one coraz bardziej nieobliczalne, agresywne, nerwowe i wybuchowe. To źle wróży dla Ameryki i dla całej ludzkości. Ale proces erozji USA jest już nieodwracalny, tym bardziej, że kryzys globalny wyrządził im ogromne szkody materialne i moralne jako głównemu sprawcy i winowajcy kryzysu. Zasadniczym elementem nasilającego się awanturnictwa amerykańskiego w świecie jest zaostrzenie się walki o „strefy wpływów”, szczególnie na obszarach Azji-Pacyfiku, w Europie Środkowo-Wschodniej (EŚ-W), na Globalnym Wschodzie oraz na Globalnym Zachodzie i in. Walka ta toczy się z nową siłą – generalnie – właśnie między rzeczonym Wschodem i Zachodem oraz, w szczególności, między Stanami Zjednoczonymi i Federacją Rosyjską (zwłaszcza w Europie i w Azji), a także między Chinami Ludowymi i Stanami Zjednoczonymi (np. na rozległych obszarach Azji i Pacyfiku). Niektórzy fachowcy dostrzegają także, nie bez racji, istotne elementy walki o „strefy wpływów” w EŚ-W między UE a USA, między UE a Chinami, między UE a Rosją oraz między UE a USA. Problem polega, wszakże na tym, iż żadna ze stron w tej walce nie dysponuje i nie zamierza przeznaczyć gigantycznych środków na wydźwignięcie rujnowanej Ukrainy, szczególnie jej gospodarki, z niebywałej zapaści cywilizacyjnej i rozwojowej z ostatnich dziesięcioleci, którą można jedynie porównać do wielkiego głodu ukraińskiego w czasach radzieckich (1932 r. – 1933 r.). Federacja Rosyjska i Stany Zjednoczone zachowują się dość obłudnie i cynicznie w kwestii kryzysu ukraińskiego. Prawie unisono powiadają tak: nie ingerujemy w sprawy wewnętrzne Ukrainy; rozwiązanie problemu – to sprawa samych Ukraińców. A jednocześnie czynią wiele celem umacniania swych wpływów w tym kraju i sterowania biegiem wydarzeń w odpowiednią dla siebie stronę.

W odwiecznej walce supermocarstw o „strefy wpływów” w naszym regionie zauważalna jest niesamowita analogia między losami Polski i Ukrainy (oraz innych krajów), które były i są brutalnie przepychane – raz ze Wschodu na Zachód i – drugi raz – z Zachodu na Wschód itd. Casus Polski: 1772 rok – początek trzech rozbiorów; nasz kraj zniknął z mapy Europy. Został on nie tylko przepchnięty – ale wręcz wchłonięty przez mocarstwa ościenne. Cesarz Napoleon włączył Polskę (Księstwo Warszawskie) do francuskiej „strefy wpływów” (1807 r. – 1815 r.). Po wojnach napoleońskich, w 1816 r., utworzono kadłubowe Królestwo Kongresowe, które przetrwało do 1864 r. Po czym, każdy z zaborców zagarnął „swoją” część dla siebie i nią zarządzał. I tak to się kołatało aż do końca I wojny światowej, kiedy, na kongresie pokojowym w Wersalu, w 1918 r., Polska powróciła na mapę Europy, ale po zachodniej stronie barykady. Zachód okazał się jednak dla Polski niezwykle cyniczny i okrutny oraz nasłał na nią Hitlera – ze wszystkimi znanymi tego konsekwencjami. Po II wojnie światowej, na konferencjach w Teheranie, w Jałcie i w Poczdamie, Zachód nie wyrażał bynajmniej woli finansowania odbudowy zdruzgotanej Polski i wolał ją przekazać Josipowi Stalinowi (znów przesunięcie na Wschód). I tak to trwało do upadku „muru berlińskiego” oraz do rozpadu ZSRR. Od 1989 r. Polska znów funkcjonuje w zachodniej „strefie wpływów”; lecz – logicznie rzecz biorąc – po pewnym czasie i per analogiam powinna ona powrócić ponownie na Wschód, nawet na Daleki Wschód?!

Z Ukrainą było podobnie. Po rozbiorach Polski i po utracie Chanatu Krymskiego, państwo to zostało podzielone między carstwo rosyjskie (większa część) i Austrię (później Austro-Węgry). Tak to trwało aż do rewolucji październikowej w Rosji, w 1917 r. Na Ukrainie wybuchła wówczas wojna domowa, w wyniku której utworzono Ukraińską Republikę Ludową. Wdała się ona w wojnę z Rosją radziecką i została pokonana przez armię czerwoną (w 1919 r.). Utworzona została następnie Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, która była jednym z założycieli ONZ i głównych filarów ZSRR – proklamowanego w 1922 r. Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę, terytorium Ukrainy uległo rozszerzeniu na zachód, ale i ona sama padła ofiarą agresji i okupacji niemieckiej (do 1944 r.). W roku 1954 Krym powrócił do Ukrainy – „w prezencie” od Nikity Siergiejewicza Chruszczowa, ówczesnego przywódcy radzieckiego, Ukraińca z pochodzenia. Kraj odzyskał niepodległość w 1991 r. (po rozpadzie ZSRR), ale Rosja zachowała swe dość silne wpływy na Ukrainie. Wprowadzono tam dość dziwny ustrój bazujący na wielopartyjności (pozory demokracji) oraz na pseudogospodarce rynkowej, ustrój przeżarty korupcją, oligarchicznością i innymi patologiami.

W wyniku tego, w kraju ukraińskim panowała długotrwała recesja, pogłębiona kryzysem globalnym. PKB spadł o prawie 25%. Ludziom żyło się coraz gorzej. W 2004 r., prorosyjski Wiktor Janukowicz wygrał wybory prezydenckie – z niewielką przewagą głosów. Ówczesne jego zwycięstwo zostało jednak zakwestionowane przez oponenta prozachodniego, Wiktora Juszczenkę, który – na fali „pomarańczowej rewolucji” – doprowadził do drugiej rundy wyborów i wygrał je. Nastąpiła reorientacja Ukrainy na Zachód, szczególnie w kierunku UE i USA. Premierem została Julia Tymoszenko. Zjawiska patologiczne, np. grabienie majątku narodowego, korupcja itp. uległy zaostrzeniu. Koniunkturalni sojusznicy z okresu „pomarańczowej rewolucji” (Juszczenko-Tymoszenko) stali się zaciekłymi przeciwnikami. Kolejne wybory prezydenckie (w 2010 r.) wygrał ten trzeci – Wiktor Janukowicz (48% głosów), a J. Tymoszenko zdobyła 45%, zaś W. Juszczenko (poniżej 6%). I znów wahadełko ukraińskie przesunęło się w stronę wschodnią. Zachód nie dał jednak za wygraną i, 21 listopada 2013 r., wywołał on placowy bunt na Majdanie w Kijowie (i w innych miastach Ukrainy), który nie wiadomo jeszcze, czym się zakończy długofalowo? Prezydentem został prozachodni Wołodymyr Zełenski, który nie może uporać się z kryzysem ukraińskim – niezależnie od poważnej pomocy zachodniej.

MOŻLIWE ROZWIĄZANIA:

Pewne jest jednak to, że Rosja „nie odda” Ukrainy w pacht Zachodowi tak łatwo, jak oddała Polskę i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej w 1989 r.! Z kolei, Zachód też nie zamierza ustępować pola Rosji. Walka o ten bardzo ważny – politycznie, ludnościowo i gospodarczo – strategiczny element „stref wpływów” jest więc daleka od zakończenia. Sytuacja na i wokół Ukrainy zaostrza się z każdym dniem i grozi destabilizacją tego kraju, całego regionu a może i nawet znacznie poważniejszymi konsekwencjami globalnymi. Bowiem „kartą ukraińską” grają, przede wszystkim, główne supermocarstwa (szczególnie Rosja-USA-UE-Niemcy), przy czym żadne z nich nie ma zamiaru finansowania odbudowy tego kraju – zniszczonego przez wieloletnią recesję i wojnę, przez kryzys globalny, przez notoryczne patologie i przez marne zarządzanie oraz przez tragiczną i niepotrzebną wojnę. Ukraińskie odrodzenie wymagałoby setek miliardów euro czy dolarów. Po prostu, Unia nie chce widzieć chorej Ukrainy w swoim składzie; ale udaje, że „drzwi są dla niej otwarte”. Biedne społeczeństwo ukraińskie jest bezceremonialne oszukiwane. Co gorsza, jak wynika z powyższego krótkiego przeglądu historii nowożytnej, Ukraina nie ma tradycji państwowych i demokratycznych, przez co trudno sobie wyobrazić, jak mogłaby ona wdrażać u siebie normy i wzorce zachodnie (byle nie neoliberalizm!?), przyjmować rozwiązania unijne (acquis communautaire) itp.?

Pewnym kluczem do zrozumienia sytuacji wewnętrznej jest analiza tamtejszego niezwykle zagmatwanego i niestabilnego układu sił polityczno-społecznych. Brakuje w nim charyzmatycznych przywódców (np. ukraińskiego Churchilla, Piłsudskiego czy nawet Wałęsy, choć Wołodymyr Zełenski jest doń podobny), jasnych programów i koordynacji poczynań. Każdy ciągnie egocentrycznie w swoją stronę. Kraj pogrąża się w bagnie anarchii i destrukcji wojennej oraz jest nadal zarządzany przez tajemne moce, usadowione przeważnie na „tylnym siedzeniu” lub zdalnie sterowane z Zachodu. Na rządzących, na bojowników Majdanu oraz na tzw. separatystów prorosyjskich, prounijnych czy proamerykańskich oddziaływują silnie grupy wpływowych oligarchów oraz klany ukraińskie: doniecki, dniepropietrowski i rodzinny (familijny), związany z władzą. Nazwiska kilkudziesięciu oligarchów są znane. Do czołówki zaliczają się miliarderzy: Rinat Achmetow, Ihor Kołomojski, Wadim Nowiński, Roman Abramowicz, Wiktor Pińczuk i wielu innych. Ugrupowania i poszczególni oligarchowie zbogacili się niebywale w wyniku całkowicie bezprawnego przejęcia (uwłaszczenia) państwowego majątku postradzieckiego. Oni też, wraz z armią i z siłami bezpieczeństwa, stanowią faktyczną władzę na Ukrainie. Partie polityczne, od lewicy do prawicy, łącznie z Partią Regionów, są im posłuszne. Majdan i jego wielobarwna otoczka polityczna jest notorycznie manipulowana przez tych, którzy dają pieniądze.

Ale na Majdanie pojawiły się też inne siły sterowane przez partie opozycyjne: Batkiwszczina (przywódca Arsenij Jacyniuk, pod nieobecność Julii Tymoszenko); Udar (Cios) – boksera Witalij’a Kliczko oraz Swoboda – kierowana przez Oleh’a Thiahnybok’a. Obok nich aktywizują się zawsze groźni nacjonaliści ukraińscy, banderowcy, pogrobowcy UPA i inni. Nie mam pewności, czy z tego nieładu polityczno-społecznego wyłoni się kiedyś optymalny i trwały ład (system, ustrój) na Ukrainie – uniezależnionej od Wschodu i od Zachodu – jak się tam powiada? Jeśli tak, to kiedy i za jaką cenę? Totalna rusyfikacja, amerykanizacja i westernizacja Ukrainy mogłaby przynieść opłakane wyniki. W każdym razie, siły (krajowe i zagraniczne) uwikłane w kryzys ukraiński grają raczej na czas, licząc na błędy oponentów i konkurentów – żeby je wykorzystać we własnym interesie. Ale zmaltretowany i zniewolony naród ukraiński nie ma czasu do stracenia. Domaga się niezwłocznego przezwyciężenia kryzysu, zaprzestania działań wojennych oraz polepszenia sytuacji. Jednakże obecne siły rządzące, formalnie i faktycznie, a także pretendenci do rządzenia dysponują jedynie nikłymi zdolnościami i możliwościami samodzielnego przezwyciężenia kryzysu, ustabilizowania sytuacji oraz zapewnienia pokoju i rozwoju.

W tych niezwykle złożonych uwarunkowaniach i przy tak licznych niewiadomych (np. rola armii i sił bezpieczeństwa, ingerencja supermocarstw i in.), teoretycznie można przewidywać kilka wersji rozwiązań – od relatywnie najlepszych do relatywnie najgorszych, mianowicie: a. osiągnięcie porozumienia między zwaśnionymi stronami ws. pokojowego, bezpiecznego, stabilnego i kompromisowego uregulowania kryzysu, przeprowadzenia przedterminowych wyborów powszechnych i prezydenckich, przyjęcia nowej konstytucji, programu naprawczego oraz zgodne realizowanie tego programu przy wsparciu ze strony Wschodu i Zachodu. Wymagałoby to jednocześnie stosownych uzgodnień między supermocarstwami grającymi „kartą ukraińską”. W obecnych realiach, rozwiązanie takie, choć bardzo pożądane, będzie jednak bardzo trudne do osiągnięcia i wręcz idealistyczne; b. zdobycie zdecydowanej przewagi przez jedną ze stron konfliktu – czy to koalicyjną, czy opozycyjną, czy też jeszcze inną (wojsko, bezpieka?). Uzyskanie takiej przewagi mogłoby nastąpić, np. w wyniku rażącego błędu którejś lub pozostałych stron konfliktu itp. Wówczas, dominująca strona mogłaby dobrać sobie jednego czy dwóch względnie niezawodnych koalicjantów, uspokoić nastroje oraz wyprowadzić kraj z etapu kryzysowego. Teoretycznie – możliwość taka istnieje, choć jest mało prawdopodobna w praktyce;

c. stopniowa erozja obecnej koalicji rządzącej i przejmowanie od niej ośrodków władzy – od regionów do centrali – przez opozycję. Trochę na polskiej zasadzie: „nie palcie komitetów, lecz zakładajcie własne”. Pytanie tylko, czy rządzący i ich poplecznicy dopuszczą do takiej erozji i do bezwolnego oddania władzy bez walki? Ewentualna strategia tego rodzaju, już realizowana przez opozycję, może doprowadzić do wojny domowej, nie tylko na Wschodzie Ukrainy. Ryzyko jest więc bardzo duże, tym bardziej, że – jak świadczą doświadczenia ukraińskie – nawet demokratyczne wybory nie zawsze służą tam unormowaniu sytuacji; d. możliwość rozwiązań siłowych: w przypadku przedłużania się kryzysu oraz wojny, obok ewentualności wprowadzenia stanu wyjątkowego, wojskowego zamachu stanu, ww. wojny domowej itp.; istnieje też wysokie prawdopodobieństwo rozlania się fali rewolucyjnej z majdanów na cały kraj. Powszechna rewolucja ma jednak to do siebie, iż pociąga za sobą długotrwały stan anarchii, bałaganu i biedy, czego nie należałoby życzyć Ukraińcom; e. interwencja supermocarstw (z nie dającym się wykluczyć użyciem sił zbrojnych, w przypadku, gdyby rozwój sytuacji na Ukrainie zagroził bezpieczeństwu Rosji, USA, UE czy państw NATO). Głównie chodziłoby więc o zagraniczną interwencję pokojową, np. w postaci konferencji międzynarodowej, neutralizacji (finlandyzacji) Ukrainy, przyznania jej niezbędnej pomocy, czy nawet utworzenia dwóch państw ukraińskich: wschodniego i zachodniego (tzw. model koreański). Jak widać, żadna z ww. ewentualności rozwiązań nie jest idealna. Trzeba jednak poszukiwać realnych dróg wyjścia z sytuacji, żeby przyczynić się do poprawy doli narodu ukraińskiego oraz nie dopuścić do poważniejszej zawieruchy międzynarodowej w wyniku analizowanego kryzysu i wojny.

Wojna na Ukrainie uwypukliła również jaskrawo wagę, możliwości i złożoności stosunków polsko-ukraińskich. Bez wątpienia, kryzys u naszych wschodnich sąsiadów i jego konsekwencje mogą mieć kardynalne znaczenie dla bezpieczeństwa i dla rozwoju Polski, naszego regionu i Eurazji – w przyszłości. Jak uczy ponad tysiącletnia historia, relacje polsko-ukraińskie układały się raczej w pasmo zmarnowanych szans i możliwości oraz w bezmiar cierpień i krwi przelanej niepotrzebnie po obydwu stronach. Łatwo można wyobrazić sobie, jak wyglądałyby dziś nasze narody i państwa, gdyby – zamiast tego – ich sąsiedzkie współistnienie upływało pod znakiem zgodnej współpracy, wzajemnego zrozumienia i poszanowania oraz obopólnych korzyści. Zapewne, nie doszłoby również do tragedii typu rzeź wołyńska, akcja Wisła a nawet do…obecnego kryzysu oraz wojny na Ukrainie. Winowajcy są po obydwu stronach. Ale dziś nie pora na jątrzenie i na rozpamiętywanie historii. Tej już nie da się zmienić. Trzeba nam ratować teraźniejszość i budować lepszą przyszłość. Tymczasem, od początku istnienia niepodległej Ukrainy do dziś, podejście kolejnych ekip rządzących w Polsce, niekórych partii politycznych czy pojedyńczych politykierów pozostawia bardzo wiele do życzenia. Błędy wynikają z prób kontynuacji mesjanistycznego powołania Polski wobec innych, szczególnie sąsiadów, skłonności do megalomańskiego przewodzenia w regionie i do zaszczepiania innym – rzekomo „znakomitych” – rozwiązań i dokonań transformacji polskiej po 1989 r. Takie podejście było i jest fałszywe i irracjonalne, na co zresztą, Ukraińcy się nie zgadzają.

Ale niektórzy politykierzy polscy uparcie brną dalej w tym kierunku, pogarszając naszą sytuację. Co mamy do zaoferowania Ukraińcom? Naszą „demokrację kolesiowską”? Nasz spolonizowany i opaczny neoliberalizm i jego efekty? Plan Sachs’a/Balczerowicza? Naszą przynależność do UE i do NATO oraz półkolonialne uzależnienie PL od Berlina, od Waszyngtonu i od Brukseli? Nasze zadłużenie i bezrobocie? Co jeszcze? Przecież Ukraińcy dostrzegają to dobrze i nie życzą sobie naszych rad. Polski model transformacyjny jest nie do zastosowania na Ukrainie. Tak jak kiedyś „Polska miała być Polską”, tak teraz Ukraina chce rzeczywiście być Ukrainą – samostijną. Ale czy jej się to uda? Nie ma pewności. Dlatego też efektywność poczynań polskich w sprawach ukraińskich jest nieomalże symboliczna czy wręcz zerowa – głównie z punktu widzenia polskiego interesu narodowego i państwowego. Potwierdzają to: nasza pomoc dla uchodźców, nieudane próby ratowania „rewolucji pomarańczowej”, realizacji „partnerstwa wschodniego” czy – obecnie – popierania proamerykańskiej i prounijnej opozycji, realizacji ukraińskiej misji premiera RP w Europie oraz bratania się z banderowcami i rozpalanie w Polsce irracjonalnej rusofobii czy ukrainofobii. Czysty nonsens! Ponadto, niektórzy politykierzy zdają się nie dostrzegać, iż – w kwintecie supermocarstwowym, grającym „kartą ukraińską” – Polska nie ma zbyt wiele do gadania. Nasze możliwości udzielenia pomocy Ukraińcom czy ukierunkowania biegu wydarzeń po naszej myśli – teoretycznie i praktycznie – są relatywnie niewielkie.

Realizm nakazuje przeto, aby raczej trzymać się z daleka od gorejącego kotła ukraińskiego i – dopiero po jego wyklarowaniu się i po ustabilizowaniu sytuacji – wypracować innowacyjny program współistnienia i współpracy po wsze czasy. Można jednak zrozumieć nerwowość i niepewność niektórych spośród polskich politykierów, którzy obawiają się oddziaływania „zarazy ukraińskiej” na Polskę i na obecny establishment. Natomiast najwyższa już pora, aby zatroszczyć się o losy i o przyszłość mniejszości polskiej na Ukrainie. Szacunki dotyczące jej liczebności są bardzo rozbieżne – od 100.000 do 2.000.000 obywateli polskiego pochodzenia lub o polskich korzeniach, skupionych w około 20 powiatach. Praktycznie niewiele wiadomo w RP o ich położeniu w czasach kryzysowych i o ich przyszłości? Kto im pomaga, jak i czym? Wezwania do utworzenia autonomii polskiej na Ukrainie kojarzą się z analogicznymi apelami o autonomię śląską w Polsce. Nie tędy droga. Ponadto, jest bardzo istotne, aby społeczeństwo polskie znało prawdę o naszych wschodnich sąsiadach i nie ulegało tendencyjnej histerii medialnej pod hasłem instalowania na zawsze władzy prozachodniej na Ukrainie i zaprowadzania tam „europejsko-niemieckich” porządków z domieszkami a la polonaise.

ZAMIAST ZAKOŃCZENIA:

W konkluzji, okrutna tragedia ukraińska oraz cały jej kontekst regionalny i globalny (także „afganizacja” tej wojny) stanowią bolesną ilustrację stanu rzeczy nie tylko w tym wielkim kraju – po licznych przejściach i perturbacjach w ostatnich stuleciach i dziesięcioleciach. Są one również dosadnym odzwierciedleniem konsekwencji międzynarodowych wobec Ukrainy – po załamaniu się systemu dwubiegunowego i jednobiegunowego w układzie sił światowych oraz po wytworzeniu się próżni systemowej na naszej planecie, a także w poszczególnych krajach. W efekcie tego, los Ukrainy (Egiptu, Syrii, Libanu, Iraku, Afganistanu, Afryki Środkowej i in.) może dziś spotkać prawie każdy naród i każde państwo. Dlatego też w interesie wszystkich leży niezbędna rewolucja systemowa, czyli wypracowanie i wdrożenie nowoczesnego oraz efektywnego ustroju w każdym kraju oraz rzeczywiście nowego pokojowego, sprawiedliwego i wielobiegunowego ładu polityczno-społeczno-gospodarczego na całym świecie. Innej racjonalnej drogi nie ma! Casus analizowanej „afganizacji” wojny na Ukrainie wymaga też radykalnego uregulowania jeszcze jednej kardynalnej sprawy, jaką są stosunki rosyjsko-amerykańskie widziane, przykładowo, przez pryzmat wojny afgańskiej i wojny ukraińskiej, a także wielu innych wojen i konfrontacji zbrojnych (np. koreańskiej, wietnamskiej, bliskowschodniej, afrykańskiej itp.). Obydwa analizowane wielkie mocarstwa, łaknące panowania nad światem, albo prowokują konflikty polityczne i starcia zbrojne, albo też, w nich uwikłane, nie potrafią albo nie chcą wycofać się stamtąd pokojowo i racjonalnie. Właśnie ta ryzykancka globalna i dwustronna polityka tych supermocarstw stanowi od dawna kolosalne zagrożenie dla rozwoju i dla przetrwania cywilizacji ludzkiej.

Klęska rosyjskiego sowietyzmu i amerykańskiego neoliberalizmu w wojnie afgańskiej stanowi dobitną ilustrację nonsensownej polityki i strategii obydwu tych supermocarstw, z której powinny one zrezygnować raz i na zawsze – także dla własnego dobra. Pytanie, czy na Ukrainie oraz w innych przypadkach ich konfrontacji również dojdzie do powtórki wydarzeń w stylu afgańskim, czy też nie? Paradoks sytuacji tych supermocarstw polega jednak na tym, że przegrywają one swe irracjonalne wojny, ale brną nadal ku nim i ku hegemonii światowej. Pojawia się wszakże pewna istotna różnica w przypadku rosyjskim w odróżnieniu od amerykańskiego. Taka mianowicie, że Rosja, na przekór swym anachronicznym nawykom hegemonistycznym oraz imperialnym, skłania się coraz bardziej ku koncepcjom i praktykom, szczególnie chińskim, w procesie budowania nowego pokojowego, sprawiedliwego, wielobiegunowego ładu międzynarodowego; podczas gdy Ameryka brnie nadal po staremu w nieznane, albo raczej ku powtórce znanych doświadczeń afgańskich. Obudźcie się Rosjo i Ameryko oraz bądźcie godne w praktyce swych wielkich ideałów teoretycznych i kulturowych! Póki co jednak tragiczne doświadczenia wojny afgańskiej oraz wojny ukraińskiej świadczą najdobitniej o tym, że lepsza przyszłość ludzkości uzależniona jest, m.in., od długofalowej normalizacji, efektywnego rozwoju i pokojowego współistnienia pomiędzy tymi dwoma wielkimi mocarstwami: Stanami Zjednoczonymi i Federacją Rosyjską. Powinny one wreszcie dojść do przekonania, że dotychczasowa metodologia ich stosunków wzajemnych to droga donikąd – z ogromną szkodą dla nich samych oraz dla całego świata. Dobrze wiem, że w tych obydwu wielkich mocarstwach są liczne gromady mądrych ludzi zdolnych do wypracowania i do wdrożenia sensownego modelu stosunków rosyjsko-amerykańskich. Nie traćmy więc nadziei na poprawę sytuacji.!

Najwyższy już czas, aby ludzkość – niejako – wymusiła od Rosji i od Ameryki odstąpienie od ich dotychczasowej metodologii, od hegemonistycznych oraz od imperialnych treści ich stosunków wzajemnych, a także wkroczenie obydwu supermocarstw na drogę sensownej współpracy dla wspólnego dobra i dla pomyślności całego świata. Pewnikiem jest bowiem to, że w obecnych nowych jakościowo i niezwykle skomplikowanych uwarunkowaniach międzynarodowych zarówno Rosja jak i Ameryka nie powinny postępować po staremu oraz prowadzić świat ku przepaści i ku katastrofie! Spotkanie na Alasce prezydentów obydwu supermocarstw wzbudziło pewne nadzieje oraz mikro optymizm w umysłach i w sercach ludzkich, także w kwestii zredukowania stopnia „afganizacji” wojny ukraińskiej. I co z tego? Póki co, nic szczególnego, bowiem bomby, rakiety i drony nadal mordują niewinnych ludzi, niszczą ich dobytek i sieją niewiarę w lepszą przyszłość. Jednak może być ona urzeczywistniona jedynie dzięki gruntownej „reedukacji” oraz radykalnej jakościowej przemianie filozofii, praktyki i polityki globalnej obydwu wojowniczych supermocarstw, przy pomocy innych państw usposobionych pokojowo, twórczo i humanistycznie. Rosja i Ameryka powinny przeto zrezygnować ze swego już nierealnego hegemonizmu i zła oraz wkroczyć na drogę humanizmu i dobra, także w imię swych własnych interesów. Chciałbym wierzyć, że to moje „pobożne życzenie” może i powinno stać się rzeczywistością w imię najszlachetniejszych ideałów oraz pilnych potrzeb całego człowieczeństwa, a nie przestarzałych i szkodliwych koncepcji oraz nawyków imperialnych pretendentów do nieudolnego panowania nad światem i do dyktowania jego „pseudo rozwoju”!

Sylwester Szafarz

Poprzedni

Sekretarz generalny ONZ António Guterres: Chiny filarem multilateralizmu i kluczowym graczem w globalnym zarządzaniu

Następny

Harcownicy