7 listopada 2024

loader

Bal w Operze

fot. BundesarchivBild Wikimedia Commons

Socjaldemokratyczną Partię Niemiec utworzyli, czy raczej zorganizowali August Bebel nazywany ojcem niemieckiej socjaldemokracji i Wilhelm Liebknecht (ojciec Karola) w połowie lat iedemdziesiątych dziewiętnastego wieku. Hasła proste – parlamentaryzm, powszechne prawa wyborcze, swoboda działalności gospodarczej, ograniczenie władzy monarchy, godziwe wynagrodzenie itd., lekki akcent na stronę opiekuńczą.

Emerytury wprowadził Bismarck, więc wytrącił w tym zakresie karty z rąk. Mimo wszystko, jak na tamte czasy ot chłopaki rozrabiali sporo, bowiem już kilka lat po utworzeniu SPD żelazny kanclerz Otto B. zakazał jej działalności i trwało to do roku 1890. Ustawy specjalne przeciwko socjalistom były co pewien czas przedłużane, trwało to kilkanaście lat.

Do Augusta Bebla dołączył Karol Kautsky – filozof i ekonomista, i tak ciągnęli nowoczesny wózek na socjaldemokratycznych kołach. Syn Wilhelma – Karol Liebknecht wraz z Różą Luxemburg odbił w lewo i założył Związek Spartakusa, a gdy dołączył do nich Franio Mehring, to powstała z lewicowych socjaldemokratów Komunistyczna Partia Niemiec (KPD). August Bebel zmarł przed pierwszą wojna światową, Karol Kautsky w 1938 r. i mimo, że nazywano go „papieżem marksizmu” to bolszewików i stworzonego przez nich systemu nie darzył sympatią, tak eufemistycznie rzecz biorąc. Karl Liebknecht i Róża Luksemburg zostali zamordowani w Berlinie przez grupy nacjonalistycznych oficerów. Wszyscy czworo mają swoje ulice w Berlinie (tak jak i Marks i Engels), zmiany po wojnie dotyczyły tylko Adolfa H. i Hermanna G.

Weimarska socjaldemokracja

Po traktacie wersalskim to właśnie SPD zorganizowała rząd, a do 1932 r. z jej szeregów rekrutowali się kolejni kanclerze i większość ministrów. I to za sprawą SPD zatrzymany został ruch rewolucyjny, stłumione robotnicze rewolty w latach 1918 – 1923.

Prawicowe zresztą również. Ojcem i pierwszym kanclerzem Weimarskiej Republiki był jeden z czołowych działaczy SPD – a właściwie lider tej partii – Friedrich Ebert – na szczęście dla niego zmarł w 1925 r.

I tak sobie współrządziła SPD, a na ulicach przewalali się komuniści i nacjonaliści – i jedni i drudzy bardzo nie lubili socjaldemokratów, przy czym komuniści tylko ich lali – od czasu do czasu, za to nacjonaliści nierzadko mordowali – np. Walther Rathenau zamordowany w 1922 r. – minister spraw zagranicznych – wspierający asymilację niemieckich Żydów, sam zresztą Żyd niemiecki. Będący wtedy kanclerzem Joseph Wirth (PD) wypowiedział w Reichstagu słynne słowa – „Wróg jest na prawicy”. Karl Gareis, lider niemieckiej niezależnej SPD (lewicująca frakcja, ale oddzielnie zorganizowana), został zamordowany rok wcześniej, były minister finansów Matthias Erzberger – zamordowany w sierpniu 1921 r. (SPD) – pisarz, publicysta. Za wszystkimi mordami stali prawicowi nacjonaliści.

Zresztą, jeśli chodzi o nacjonalizm, to sama SPD w okresie Republiki Weimarskiej była jak najbardziej proniemiecka, ale nie nacjonalistyczna. Świadomość tożsamości narodowej wynikała z konieczności odniesienia się do skrajnego szowinizmu ukształtowanego po porządku traktatu wersalskiego – Niemcy straciły Śląsk, zabór Polski, Alzację i Lotaryngię, okupowane było Zagłębie Ruhry, w którym Francuzi poczynali sobie niezwykle brutalnie tłumiąc bezpardonowo wszystkie wystąpienia robotnicze.

Ale SPD trwała kierując państwem na tyle rozsądnie, że unikano spłat morderczych rat reparacji wojennych, przynajmniej o tyle, o ile można to było zrobić, rozbudowywano do kryzysu opiekę społeczną i medyczną, dbano o szkolnictwo. Wszystko to w atmosferze „pełnej swobody obywatelskich praw”, których poszanowanie prowadziło nierzadko do niezłego bajzlu, bo jeżeli już kogoś skazano za działalność wywrotową i terrorystyczną to na krótko, w dobrych warunkach, a do tego ogłaszano liczne amnestie. Programowa swoboda w połączeniu z niezachwianą wiarą w demokracje parlamentarną, jak się okazało w dobie kryzysu światowego, który szczególnie mocno dotknął Niemcy – doprowadziła do zgonu tak SPD, jak i Republiki Weimarskiej.

Dobra zmiana

Światowy kryzys to bezrobocie przekraczające 30 proc., hiperinflacja, głód, nędza. Dobra pożywka dla każdego, kto obieca, że będzie inaczej, to znaczy lepiej – dobra zmiana.
Na tym bliżej nieokreślonym dobrobycie, który miał się pojawić w przyszłości, zaprawionej mocno szowinizmem i obietnicą rozliczenia za przegraną wojnę oraz postanowienia wersalskiego traktatu oparł swój program, czy raczej polityczny bełkot Adolf Hitler. Ale jego partia – NSDAP – reaktywowana po nieudanym puczu Monachijskim – w 1925 r. liczyła tylko 125 członków. Siedem lat później blisko 700 tys., z czego ponad połowa w szeregach SA.

To wynik nie tylko nachalnej propagandy padającej na podatny grunt, bo Niemcy chcieli wierzyć w lepszą przyszłość, ale przede wszystkim finansowe wsparcie ze strony przemysłowych potentatów, których w NSDAP widzieli przeciwwagę dla silnej KPD. Trzeba tez pamiętać, że sami wielcy finansiści i przemysłowcy niemieccy byli przekonani, że Hitlerem da się sterować tak przez prezydenta Hindenburga, jak i strumień kierowanych do niego dotacji. Franz von Papen, któremu Hitler tak naprawdę zawdzięczał kanclerską nominację nazywał Adolfa „Pajacem”, nie traktował go poważnie. Hitler był wygodny dla tych, którzy decydowali o losach Niemiec.

Wyprzedzając nieco wypadki trzeba wskazać, że ocena była niewłaściwa. Von Papen doprowadził do tego, że w styczniu 1933 r. prezydent Paul von Hindenburg odwołał ze stanowiska kanclerza prawicowego polityka – byłego oficera kajzerowskiego Sztabu Genralnego – Kurta von Schleichera, którego miejsce zajął Hitler. Sam Schleicher sprzyjał ruchowi narodowosocjalistycznemu i oczyścił mu przedpole w Reichswehrze, usuwając pozostających w opozycji do Adolfa i jego ruchu generałów (przede wszystkim w 1932 r. pozbył się ministra obrony generała Hermanna Görnera).
Hitler zatem miał w 1933 r. dobrą pozycje przetargową – większość w Reichstagu (choć nie bezwzględną), szturmowców Röhma, którzy blisko czterokrotnie przekraczali liczebność Reichswery (wykorzystał to później, ograniczając rolę SA i zabijając jej szefa w zamian za poparcie armii, która czuła się już niezagrożona), zidentyfikowanych wrogów odpowiedzialnych za stan państwa – Żydzi, komuniści, socjaliści, Anglia i Francja – oraz pieniądze, które wydatkował tak, jak, chciał i na co chciał, a nie tak, jak planowali darczyńcy.

Narzędzie się usamodzielnia

W gruncie rzeczy nie stworzył ani systemu, ani też nie podjął zaplanowanych działań, wszystko to „wyszło” jakoś samoczynnie i intuicyjnie.

Rok 1932 przyniósł w wyborach od Reichstagu zwycięstwo NSDAP. Faszyści zdobyli 37 proc. SPD miała 22 proc., komuniści blisko 17 proc., Centrum (przede wszystkim chadecy, ale bardziej z nazwy niż z programu) 12 proc. W kolejnych wyborach przeprowadzonych w marcu 1933 r. Adolf nie popuścił, terror, bicie uczestników mityngów przedwyborczych innych partii, walka dosłownie „na noże” z komunistami i głaskanie centrystów. To miało dać mu zwycięstwo i to tym łatwiejsze, że po podpaleniu Reichstagu w nocy z 27 na 28 lutego 1933 r. już następnego dnia, na podstawie przepisów Konstytucji Republiki – Adolf „załatwił” wraz z von Papenem podpisanie przez prezydenta von Hindenburga dekretu o ochronie państwa i narodu w sytuacji stanu wyjątkowego. Teraz brunatne koszule lały wszystkich przeciwników politycznych i to pod ochroną Policji. Sama SA dostała status oficjalnej, państwowej Policji Pomocniczej, więc jak lała w mordę, to było to prawnie usankcjonowane. Mimo to zdobył tylko 44,5 proc. głosów. SPD, komuniści i centrum – 42,5 proc.

Przy okazji załatwiono się z wolna prasą, demolując redakcji kilkudziesięciu gazet i lejąc po gębach członków redakcyjnych zespołów. Narzędzia pracy wyrzucano przez okno, materiały redakcyjne palono. I słusznie, bo znaczna część prasy przestrzegała przed Adolfem.

Smutny bal

Podpalenie Reichstagu było hasłem do ogłoszenia obrony państwa przed komunistyczną rewolucją, bowiem Adolf stwierdził, że chcą oni przejąć siła władzę. Na drodze zbrojnego powstania. Pierwsza sesja nowego Reichstagu odbyła się w gmachu opery. Bal był raczej smutny, bo posłom towarzyszyła liczna liczba funkcjonariuszy SA i SS, a obrady zawierały jeden punkt – przyjęcie ustawy o pełnomocnictwach specjalnych zresztą i konstytuujących jednowładztwo Hitlera w zakresie stanowienia prawa. Ustawę przyjęto w dniu 24 marca 1934 r. – dawała ona wodzowi absolutna władze na cztery lata. Trzeba trafu, że jednym z haseł Adolfa w kampanii wyborczej było zdanie „Za cztery lata nie poznacie Niemiec”. Powtórzył to po przyjęciu ustawy powtórzył to z operowej mównicy. Jedynymi, którzy głosowali przeciw, mimo tego, że spodziewali się aresztowania (połączonego, co pewne w wypadku działania nazistów, z wcześniejszym pobiciem) ze strony szturmowców – byli deputowani z SPD. Otto Wels wygłosił ostre przemówienie, choć niewielu mogło go usłyszeć, bo zagłuszali go sa-mani.
kto dał zapałki?

Centrum – czyli w znacznym stopniu chadecy, katolicy, zostali przekupieni przez Hitlera obietnicą pozostawienia ich w spokoju i przyznania specjalnego statusu kościołowi katolickiemu.
Rzeczywiście Hitler podpisał później konkordat ze stolica apostolską, ale przed prześladowaniami działaczy Centrum, tak jak i niemieckich, katolickich księży to nie uchroniło. Joseph Ersing – ksiądz i lider Centrum wylądował w obozie koncentracyjnym, w 1945 r. Trybunał Ludowy wydał nań wyrok śmierci, na szczęście dla niego nie zdążono go wykonać. Heinrich Brüning zwiał i to szybko, podobnie jak ksiądz Ludwig Kaas, który chyba jakoś nie miał zaufania do Niemiec w ogóle, bo zmarł na początku lat pięćdziesiątych w Watykanie. Sam Otto Wels z SPD zmarł w 1939 r. w Paryżu.

Kurt Schleicher, przedostatni kanclerz Weimarskiej Republiki, został zamordowany na rozkaz Adolfa Hitlera w 1934 r. w „Noc Długich Noży”. Franz von Papen uniknął tego losu mimo, że już w czerwcu 1934 r. wygłosił na jednym z niemieckich uniwersytetów przemówienie, wzywając do powrotu do praworządności i swobody wypowiedzi w życiu publicznym Niemiec.
Jego współpracownicy nie mieli tyle szczęścia. Zostali zamordowani. Socjaldemokrata Otto Braun – drukarz z zawodu i premier Prus w czasach Republiki został przy okazji wyjazdu do chorej żony w Szwajcarii. Do ojczyzny nie wrócił. Można powiedzieć, że uszli z z życiem jedynie ci, którzy zdołali uciec. Cała reszta szybko stała się historią.
Co do podpalenia Reichstagu to oskarżono o to Holendra – Marinusa van der Lubbe. Skazany został na śmierć i wyrok wykonano. Na ławce oskarżonych posadzono wraz z nim komunistów – Niemca Ernsta Torglera i Bułgarów, w tym Georgija Dymitrowa.

Oni zostali uniewinnieni przez niemieckich sędziów wobec braku jakichkolwiek dowodów. Ale to byli sędziowie Sądu, a nie późniejszych Trybunałów Ludowych. Torgler od 1940 r. współpracował z nazistowskim Ministerstwem Propagandy. Po zamachu z lipca 1944 r. nie został aresztowany mimo wydanego nakazu, bo za jego lojalność wobec reżimu zagwarantował jego szef Joseph Goebbels.
Szef berlińskiej policji w 1933 r. – Rudolf Diels vel Diehls zrelacjonował po wojnie, że Reichstag jeszcze dymił, kiedy na jego schodach pojawił się Adolf Hitler wraz z najbliższymi współpracownikami: Göringiem, Goebbelsem, Himmlerem. Znane są relacje, jakoby już wtedy Adolf miał oświadczyć, że jest to koniec komunizmu i komunistów w Niemczech. Nie można zatem wykluczyć, że nawet jeżeli to van der Lubbe podpalił Reichstag, to ktoś dał mu do ręki zapałki.

Nieuchronny bieg wydarzeń?

Czy można było zwyciężyć Adolfa H. i jego partię w wyborach 1933 r.? Czy ktoś widział, jakie rzeczywiste zagrożenie niosą ze sobą rządy nazistów? Jak widać z powyżej przedstawionych faktów chyba nie, bowiem po pierwsze nierealnym był sojusz socjaldemokratów z komunistami. KPD szła na pasku Kominternu i wyzywała SPD od faszystów – takich. Politycy SPD zostali skutecznie wyleczeni z jakichkolwiek sympatii do komunizmu, patrząc na wydarzenia lat 30. w ZSRR.

Niezależnie od wyniku wyborów parlamentarnych tekst dekretu o ochronie państwa i narodu z 28 lutego 1933 r. był przygotowany wcześniej, gotowca podłożył prezydentowi Hindenburgowi nazistowski Minister Spraw Wewnętrznych – Wilhelm Frick. Jak widać z rozkładu głosów w Operze – normalni posłowie nie mieli szans na przeciwstawienie się temu, co najgorsze, ustawie o pełnomocnictwach. A to ona utorowała drogę do powstania nazistowskiej III Rzeszy. Ale zawsze kogoś można przekupić, albo zastraszyć. Mała dygresja. Hitler w wyborach w 1932 r. miał taka koalicję z ultranacjonalistami – DNVP – to byli tacy prawdziwi Indianie, ale ich interesowały tylko Wielkie Niemcy, niektórych restauracja monarchii, a do haseł nawet tylko w nazwie zahaczających o słowo „socjalizm” podchodzili z odrazą. Większość została podkupiona stanowiskami państwowymi tak, że w marcu 1933 r. liczba głosów oddanych na NVDP spadła o połowę.
Gdyby ludzie zdawali sobie sprawę, co będzie wyprawiał Hitler, to by po prostu na niego nie głosowali. Poza koniunkturalistami i oszołomami. Interesy niemieckiej armii i kół finansowo – gospodarczych miał zabezpieczyć właśnie Hitler, który miał chodzić na uwięzi. Ale Adolf leczył zwycięstwem i władzą absolutną swoje kompleksy, więc ze sznurka się zerwał.

Hitler nie budował systemu, nie prowadził pracy organizacyjnej, nie interesowała go gospodarka – od tego miał ludzi (nawiasem mówić Albert Speer był gospodarczym i finansowym geniuszem), miał też szczęście do ludzi, bo niektórzy wierzyli w pokrętne hasła. Warto poczytać Wiliama Shirera, który w tych latach był korespondentem, prasowym w Berlinie. Wie, co pisał, bo widział to na własne oczy.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Nasi siatkarze wygrywają jak za najlepszych lat

Następny

Eksportowe tortury

Zostaw komentarz