Kto się nami zajmie, gdy zabraknie pielęgniarek?

Polska ochrona zdrowia od lat bezradnie rozkłada ręce wobec prostego faktu, że w kraju brakuje pielęgniarek, a społeczeństwo się starzeje. Nasze pielęgniarki są przemęczone, niedocenione i w wieku emerytalnym. Średnia wieku w zawodzie przekracza 55 lat, a już co piąta osiągnęła wiek emerytalny. Kto będzie się nami opiekować, gdy kolejne odejdą z pracy?

Z danych Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych wynika, że już teraz w Polsce brakuje około 156 tysięcy pielęgniarek, a do 2039 roku luka może wzrosnąć do 262 tysięcy. W tym samym czasie połowa obecnie zatrudnionych osiągnie wiek emerytalny. Coraz więcej kobiet rezygnuje z zawodu, a nowych niemal nie ma. W wielu szpitalach nocny dyżur oznacza, że jedna pielęgniarka odpowiada za kilkunastu pacjentów. W krajach OECD przypada średnio 11 pielęgniarek na tysiąc mieszkańców, u nas 5,7. Dla porównania w Niemczech wskaźnik przekracza 12, a w Finlandii i Norwegii 14. To pokazuje skalę zaniedbań, których nie naprawi żadna szybka reforma. System, który już dziś ledwo się domyka, za kilkanaście lat może po prostu się rozpaść.

Dziesięć lat temu pielęgniarka zaczynała od pensji 2800 zł brutto. Od lipca 2025 roku minimalna płaca w zawodzie wynosi 7690 zł, a pielęgniarka z tytułem magistra i specjalizacją zarabia o blisko 3 tysiące złotych więcej. Na papierze wygląda to jak sukces, ale inflacja zjadła większość wzrostu, a pracy jest więcej niż kiedykolwiek. Żeby zarobić godnie, trzeba brać dyżury, noce i święta, często kosztem zdrowia i życia prywatnego.

To właśnie przeciążenie jest głównym powodem, dla którego pielęgniarki odchodzą z zawodu. Z badań izb pielęgniarskich wynika, że 46 procent rezygnuje po osiągnięciu wieku emerytalnego, 9 procent z powodu zbyt niskich płac, a 8 procent w poszukiwaniu innej pracy. Kolejne 7 procent zawiesza działalność, bo same wymagają leczenia lub muszą zająć się bliskimi. Wśród położnych sytuacja wygląda podobnie. Nawet jeśli zwiększono liczbę miejsc na uczelniach, tylko część studentek kończy studia, a jeszcze mniej podejmuje pracę w zawodzie.

Skutki tego odpływu są dramatyczne. Praca ponad siły, brak snu i chroniczny stres zbierają swoje żniwo. Według danych samorządu zawodowego średni wiek śmierci pielęgniarek w Polsce wynosi zaledwie 61–63 lata, czyli niemal 20 lat mniej niż przeciętna długość życia kobiet. Trudno o bardziej wymowny wskaźnik stanu systemu.

Ratunkiem może być technologia, choć nie w postaci sloganów o „cyfrowej rewolucji”, lecz w formie praktycznych rozwiązań, które naprawdę odciążają ludzi. W Gdańsku testowany jest system automatycznego uzupełniania dokumentacji medycznej, w Skandynawii działają łóżka, które same obracają pacjentów, oraz roboty transportowe. Takie innowacje nie są luksusem, lecz koniecznością, jeśli chcemy, by jedna pielęgniarka mogła efektywnie opiekować się większą liczbą pacjentów.

Drugim krokiem powinna być odbudowa personelu pomocniczego. W Polsce przypada zaledwie 0,9 opiekuna medycznego na tysiąc mieszkańców, czyli kilkanaście razy mniej niż w Skandynawii. To oni mogliby przejąć część prostych, ale czasochłonnych zadań: karmienie, higienę czy transport pacjentów. Dzięki temu pielęgniarki mogłyby wreszcie robić to, do czego są szkolone, czyli zajmować się opieką medyczną.

Bez zmian organizacyjnych i inwestycji kadrowych grozi nam paraliż. Trzeba zwiększyć liczbę miejsc na studiach, wprowadzić system stypendiów i realne zachęty dla młodych, a także lepiej wykorzystywać kompetencje pielęgniarek z wyższym wykształceniem, w tym ich prawo do wypisywania recept i prowadzenia pacjentów przewlekłych.

Demografia jest nieubłagana. Albo zainwestujemy w ludzi i technologię, albo pogrążymy się w kryzysie usług publicznych. Polski system ochrony zdrowia naprawdę się sypie i nie dlatego, że ktoś dramatyzuje, ale dlatego, że liczby mówią same za siebie.

Piotr Kusznieruk

Poprzedni

„Niezależne media” prawicowe

Następny

Nowy Jork wybrał socjalistę