Już samo tylko poprzedzenie wstępu do tego potężnego (1001 stron jak Tysiąc i Jedna Noc Szeherezady) leksykonu cytatem ze „Świata zaginionego” Arthura Conan Doyle’a, jednej z najukochańszych lektur mojej młodości, nastawiło mnie pasjonacko do lektury „Słownika miejsc wyobrażonych”.
Wstęp autorstwa Alberto Manguela jest co prawda nieco zawiły, ale dość zawiła jest też metodologia dzieła. Chodzi o to, że znalazły się w nim tylko wyobrażone, wymyślone, całkowicie fikcyjne miejsca stworzone w dziełach literackich mocą wyobraźni autorów.
Te natomiast, w których fantastyka, jak n.p. w opowieści o Frankensteinie, osadzona jest w realnej scenerii geograficznej i topograficznej, zostały „poza burtą” jak to ujął autor wstępu i współautor słownika.
Aczkolwiek autorzy uczynili kilka wyjątków tam, gdzie realne miejsca zostały całkowicie zmitologizowane i odrealnione, jak n.p. Wyspa Robinsona od Daniela Defoe. W liczącym kilkaset haseł pasjonującym słowniku znalazły się takie miejsca wyobrażone jak np. Blefusku, kraju Liliputów z „Podróży Gulliwera”, jak Hyrkania z witkacowskiej „Mątwy”, jak wszelakie Wyspy, Doliny, Krainy, Królestwa i Państwa, takie jak Wyspa Lincolna z „Tajemniczej wyspy” J. Verne’a, czy Wyspa Słońca T. Campanelli, jak Utopia, jak Kraina Czarów, ta od przygód Alicji, jak Dolina Muminków czy Królestwo Trolli.
Jest oczywiście Narnia, jest Eastwick od Czarownic. Jest też Baskerville Hall z „Psa Baskerville’ów” Conan Doyle’a, są motywy polskie, jak Wyspa Nipu z „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków” biskupa Krasickiego, Akademia Pana Kleksa i Wyspy Bergamuty Jana Brzechwy, jest Costaricana z „Kongresu futurologicznego” Stanisława Lema, ale nie ma n.p. Sezamu z bajki o Ali-Babie i 40 rozbójnikach, miejsca jak najbardziej wyobrażonego i sławnego, co nasuwa podejrzenie, że część czytelników wykryje nieco podobnych, ważnych dla siebie braków hasłowych.
Jak nietrudno zauważyć, akurat wymienione wyżej hasła należą do dobrze na ogół znanych, ale przyznam, że podczas lektury „Słownika” uświadamiałem sobie boleśnie swoje nieuctwo i nieoczytanie, bo znakomitej większości haseł nie tyle nie pamiętałem, ile po prostu nigdy się z nimi nawet nie zetknąłem, ale bynajmniej nie mam na swoje usprawiedliwienie faktu, że nigdy nie byłem szczególnym fanem literackich fantazji, oczywiście z całym szeregiem uczynionych wyjątków, choćby dla wspomnianego Verne’a czy Conan Doyle’a. Całość opatrzona jest ciekawą ikonografią czerpaną z różnych źródeł oraz drobiazgowymi objaśnieniami jak ze „Słownika” korzystać, jako że nie zawsze to, co nasuwa się w pierwszym skojarzeniu znajduje odzwierciedlenie w alfabetycznym usytuowaniu hasła, a także bibliograficznymi przypisami do dzieł, z których dane hasła pochodzą. Dlatego w poszukiwaniu haseł trzeba korelować alfabetycznie ułożone hasła z indeksem dzieł i autorów. Punktem wyjściowym każdego hasła jest bowiem literacka nazwa miejsca, a nie tytuł utworu czy nazwisko autora. Nie szukajcie więc (wśród haseł) Ernsta Teodora Hoffmana, ani jego „Dziadka do orzechów”, ale Wyspy Lalek. Nie szukajcie ani Herodota, ani jego „Dziejów”, ale Kraju Arimaspian. Nie szukajcie Drakuli, ale Zamku Drakuli. Nie szukajcie Królowej Śniegu, ale Zamku Królowej Śniegu.
Chyba, że tytuł pokrywa się hasłem, jak w przypadku „Wyspy Skarbów” Roberta Louisa Stevensona. Pasjonująca to lektura i bardzo pożyteczna, jako że pozwala w pewnym stopniu nadrobić, na skróty co prawda i okrężną drogą braki lekturowe z całego życia w sferze gatunku fantastycznego. A przy tym pouczająca lekcja z historii literatury w ogólności. Polecam gorąco wnikliwą, uważną lekturę tego wspaniałego słownika, sobie też ja zalecam, bo nie ukrywam, że było to moje pierwsze z nim zapoznanie się i musi upłynąć nieco czasu, gdy się w jego bogactwie, geografii, topografia i meandrach w pełni rozpoznam.
Alberto Manguel, Gianni Guadalupi – „Słownik miejsc wyobrażonych”, przekład zbiorczy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019, str. 1001, ISBN 978-83-06-03398-4