10 maja 2024

loader

Wędrówka złotego skarbu we wrześniu 1939 roku

Bank Polski przy Bielańskiej 10 w Warszawie (fot. NAC)

Audaces fortuna iuvat. Szczęście sprzyja odważnym. Takie właśnie szczęście przyświecało ludziom, którzy podjęli ryzyko ratowania polskich zasobów złota we wrześniu 1939 roku. W obliczu śmiertelnego, wojennego zagrożenia ewakuowanie polskiego skarbu ważniejsze było niż obawa o własne życie, choć polityka rządu sanacyjnego w tym względzie stawiała ich na z góry przegranej pozycji. Nie byli nieustraszeni, kierowały nimi, obecnie dla wielu nieznane szlachetne pobudki – ratowanie majątku publicznego. Jakże inaczej wygląda dziś sytuacja centralnego sektora bankowego, kojarzonego z rosnącymi prywatnymi fortunami upolitycznionych urzędników.

Kto dziś pamięta, kim byli: Adam Koc, Andrzej Jenicz, Zygmunt Karpiński, Halina Konopacka, Michał Sokolnicki, Irena Sokolnicka, Ignacy Matuszewski, Henryk Floyar-Rajchman? Ostatnich dwóch przypomniano w 2016 roku, kiedy sprowadzono ich szczątki z cmentarza Calvary Cementery w Woodside (Queens, Nowy York) w Stanach Zjednoczonych i pochowano na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach (kwatera B13, rząd 1, grób 32) dokładnie siedem lat temu, 10 grudnia. Polska wyspecjalizowała się w szumnych państwowych pochówkach, gorzej z wiedzą i kultywowaniem pamięci o tych niegdyś zasłużonych postaciach.

Aktywa bankowe, czyli różnorodne zasoby majątkowe będące w posiadaniu banku, są niezbędne do prowadzenia działalności gospodarczej banku i generowania przyszłych zysków. Są nimi wszelkie źródła majątku banku w postaci m.in. środków pieniężnych, papierów wartościowych, kredytów. Odzwierciedlają one kondycję finansową banku. Jako podstawa tworząca nowe produkty i usługi finansowe, przyczyniają się do konkurencyjności banku. Jednym z najbardziej niezawodnych i trwałych aktywów jest złoto, posiada niskie ryzyko i wysoką jakość, łatwo wymienialne na dowolną walutę, a przede wszystkim jest odporne na inflację. Stanowi ono znaczną część oficjalnych aktywów rezerwowych. Posiadanie rezerw walutowych w postaci złota w znacznej mierze redukuje ryzyko kredytowe. Kraj posiadający duże rezerwy złota jest postrzegany przez kontrahentów, inwestorów i pożyczkobiorców jako wiarygodny, mniej ryzykowny i godny zaufania.

Banki centralne jako instytucje publiczne są odpowiedzialne za nadzorowanie i regulowanie krajowego systemu monetarnego, czyli utrzymywanie stabilności cen, dbanie o siłę pieniądza i wspieranie wzrostu gospodarczego. Złoto buduje prestiż, wiarygodność i zaufanie do banku centralnego i krajowej waluty. Nabiera to szczególnego znaczenia w okresach ekonomicznej i politycznej niepewności. Popyt na złoto rośnie w okresach niepewności gospodarczej i finansowej, wysokiej inflacji i zwiększonego ryzyka geopolitycznego.

Złoty skarb

W II Rzeczpospolitej, od czasu reformy monetarnej Władysława Grabskiego, rząd przywiązywał wielką wagę do stabilizacji złotówki. Głównym czynnikiem gwarantującym jej siłę stanowiły odpowiednio wysokie rezerwy złota. Od 1924 do 1939 roku Bank Polski zgromadził zapas złota (w sztabach i monetach) o wartości 463 milionów złotych (około 87 milionów ówczesnych dolarów). Złoto o wartości około 100 milionów zdeponowano w bankach zagranicznych, głównie w Banku Francji, Banku Anglii oraz bankach amerykańskich i szwajcarskich. Zasadniczą część złotego skarbu Rzeczpospolitej ulokowano w kraju. Dla władz złoto posiadane przez Bank Polski SA było skarbem narodowym, który miał być wykorzystany w krytycznym dla państwa momencie.

Bank Polski przy Bielańskiej 10 w Warszawie (fot. NAC)

W sprawozdaniu z 31 grudnia 1938 roku Liga Narodów szacowała, że zapasy złota II Rzeczpospolitej były niemal trzykrotnie wyższe niż szykujących się do wojny Niemiec. Dane dotyczyły tylko złota zgromadzonego w skarbcach i zagranicznych depozytach Banku Polskiego. Nie obejmowały one tzw. Złotego FON-u. Fundusz Obrony Narodowej został powołany na mocy dekretu prezydenta RP z 9 kwietnia 1936 roku w celu uzyskania dodatkowych środków na dozbrojenie armii. Były to pieniądze ze sprzedaży nieruchomości i ruchomości będących w gestii Wojska Polskiego, z pożyczki uzyskanej przez rząd we Francji oraz darów i zapisów osób prywatnych i instytucji. Wartość FON do maja 1939 roku wynosiła blisko 80 milionów złotych. Władze państwowe dysponowały również złotem zgromadzonym w innych bankach państwowych (np. w Banku Gospodarstwa Krajowego) i instytucjach takich jak Mennica Państwowa. Banki państwowe i prywatne II RP miały również liczne depozyty złota należące do instytucji i osób prywatnych. Większość z nich padła łupem agresorów niemieckiego i radzieckiego.

Skarbiec Banku Polskiego (fot. NAC)

Niepewna sytuacja międzynarodowa skłoniła podjęcie przez prezesa Banku Władysława Byrkę decyzji o rozproszeniu części zasobów z warszawskiego skarbca przy ulicy Bielańskiej i umieszczenia ich w oddziałach terenowych na wschodzie kraju. Tam złoto miało być bezpieczne w obliczu niemieckiego zagrożenia. W czerwcu i lipcu 1939 roku czterema transportami wyekspediowano złoto do oddziałów banku w Siedlcach (o wartości 80 milionów), w Lublinie (o wartości 20 milionów), w Zamościu (o wartości 30 milionów) w Brześciu nad Bugiem (o wartości 40 milionów). W twierdzy brzeskiej umieszczono zasoby o wartości 80 milionów. Ponadto w twierdzy brzeskiej, jako wyjątkowo bezpiecznej, przygotowano specjalne pomieszczenia dla ewentualnej ewakuacji całego złota z Warszawy o wartości 113 milionów. W świetle przyszłych wypadków decyzja rozmieszczenia złotego kruszcu w różnych miejscach, dodatkowo odległych od siebie, ze wszech miar była najgorszą z możliwych.

Dyskusje, jaka część zasobów powinna być w Polsce, jaka za granicą, prowadzona przez Ministerstwo Skarbu i dyrekcję Banku Polskiego, ze względu na brak jednego stanowiska kończyły się fiaskiem. Dopiero w drugiej połowie sierpnia 1939 roku zaczęto się zastanawiać nad wywozem większych zapasów złota na Zachód. Napięta sytuacja w Europie nie sprzyjała już przerzutowi drogą lotniczą, a i towarzystwa ubezpieczeniowe nie kwapiły się podjęcia ubezpieczenia tego rodzaju ładunku. Z oczywistych względów w rachubę nie wchodził też transport drogą lądową przez Niemcy. Szefostwo Banku Polskiego nie potrafiąc opracować żadnego konkretnego planu biernie czekało na rozwój wypadków. Na konferencji 1 września nadal rozważano, wyjątkowo nierealną koncepcję wywozu złota drogą lotniczą, przez Wilno, Rygę, Sztokholm do Londynu. Wymagałoby to ponad pięćdziesięciu rejsów, gdyż na jeden samolot można było załadować tylko półtorej tony kruszcu. 

W tej beznadziejnej sytuacji w siedzibie Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej 10 zjawił się mąż opatrznościowy, płk Adam Koc.

 Adam Koc (fot. NAC)

Szalony plan

Adam Koc stał na czele delegacji, która w Londynie negocjowała przyznanie kredytów wojennych. Polska uzyskała tylko pożyczkę materiałową, impasu dotyczącego gotówkowej części kredytu na cele obronne nie udało się przełamać. Polecenie ministra skarbu, by pożyczka była wypłacona w złocie była nie do zaakceptowania przez parlament brytyjski. Zresztą w Anglii, podobnie jak w Warszawie, panowało niefrasobliwe przekonanie, iż do wojny nie dojdzie. Sam już fakt przyznania Polsce angielskiej pomocy na dozbrojenie miał zadziałać na Hitlera odstraszająco. Rokowania odłożono do jesieni. 

Po powrocie do Warszawy, pod koniec lipca 1939 roku, Adam Koc na Zamku Królewskim złożył sprawozdanie prezydentowi Ignacemu Mościckiemu. Obecni byli również marszałek Edward Śmigły-Rydz, premier Felicjan Sławoj Składkowski, wicepremier i minister skarbu Eugeniusz Kwiatkowski, minister spraw zagranicznych Józef Beck oraz ambasador RP w Londynie Edward Raczyński. Ponownie, nie uwzględniające aktualnej sytuacji politycznej, stanowisko zajął Eugeniusz Kwiatkowski odmawiając zwiększenia dotacji na potrzeby wojska, dodatkowo zapowiedział cofnięcie, od 1 września, dodatkowej kwoty 30 milionów złotych wypłacanej miesięcznie wojsku. 

Adam Koc, pułkownik dyplomowany Wojska Polskiego w stanie spoczynku, legionista, uczestnik walk o niepodległość Polski w I wojnie światowej i wojnie polsko-bolszewickiej, wiceminister skarbu, komisarz rządowy w Banku Polskim oraz jego prezes, sprawował wiele kierowniczych funkcji w Ministerstwie Spraw Wojskowych, poseł. Od 1938 roku senator z ramienia BBWR, działał w Komisji Wojskowej Senatu. Gdy wojna stała się faktem nie dał się zwieść propagandzie jakoby polskie samoloty dokonywały nalotów na niemieckie miasta, a naloty na Berlin były wspomagane przez lotników brytyjskich, zaś działania Francuzów wraz z Anglikami na Zachodzie odciążą Polskę i siły Luftwaffe zostaną przyniesione na front zachodni. Jako człowiek czynnie zaangażowany w życiu politycznym kraju, widząc beztroskę stojących na czele państwa, natychmiast przedsięwziął kroki mające na celu zorganizowanie środków na cele wojenne. Jego koncepcja sprowadzała się głównie do wznowienia rozmów z Anglikami, co do kredytu, z odrzuceniem żądania wypłacenia kwoty w złocie. Pieniądze miały być uzyskane dzięki złotu zgromadzonemu w skarbcach Banku Polskiego, co jednak uwarunkowane było wywiezieniem go z kraju. Zorganizowanie ewakuacji kilkudziesięciu ton złotego skarbu podczas działań wojennych z Warszawy, stale nękanej bombardowaniami, nie wzbudzając przy tym zainteresowania, zatłoczonymi drogami, wśród ogólnie panującego chaosu, graniczyło z cudem.

Adam Koc przedstawił swój plan w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, nie mając zresztą pewności, czy w zaistniałej sytuacji zakończy się powodzeniem. Wiceminister spraw wojskowych i szef Administracji Armii gen. bryg. Aleksander Litwinowicz zaakceptował pomysł, powołał Koca do czynnej służby wojskowej i kazał natychmiast działać. Jednak nadzorujący ewakuację urzędów administracji rządowej Litwinowicz nie był w stanie odpowiedzieć Kocowi, ile złota w sztabach znajduje się na terenie w kraju i gdzie jest ono przechowywane…

Adam Koc 21.02.1937 w studio Polskiego Radia (fot. NAC)

Brak samochodów, które były niezbędne do przewozu wojska, sprawiało, iż zadanie stawało się niewykonalne. Zakłady naprawcze na Pradze dysponowały taborem niekompletnych, zdezelowanych samochodów. Było to dziesięć autobusów Polskich Kolei Państwowych i dwa z warszawskiego magistratu, pordzewiałe, bez kół przedstawiały rozpaczliwy widok. Kierownikiem był, obecnie pracownik Ministerstwa Skarbu, Andrzej Jenicz mając do dyspozycji cywilnych kierowców i kilku kolejarzy. 

Andrzej Jenicz – inżynier, dawny działacz POW na Kresach Wschodnich. zmobilizowany oficer rezerwy – znany był z tego, że podejmował się zadań powszechnie uważanych za niewykonalne. Choć porucznik zobowiązał się doprowadzić do stanu używalności wraki samochodowe w ciągu dwudziestu czterech godzin, było to praktycznie niemożliwe. Pośpiech był bardzo wskazany, Niemcy byli żywotnie zainteresowani przejęciem polskiego złota. W pamiętnikach opublikowanych po wojnie w USA płk Koc zanotował: „Waga złota wynosiła 80 ton. Transportowanie tak dużego ciężaru podczas wojny, po zatłoczonych szosach, podczas ustawicznego bombardowania przez lotnictwo niemieckie, musiało zagrażać bezpieczeństwu złota (…). Niepokoiłem się, czy w tych warunkach uda się przeprowadzić ewakuację (…). Jedynie działanie z największym pośpiechem mogło dawać pewne szanse powodzenia, mając wciąż do użycia mosty przez Wisłę”.

Wielka improwizacja

Czwartego września, punktualnie o czwartej po południu, kolumna dziwnych samochodów, w tym także czerwonych miejskich autobusów, podjechała na dziedziniec Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej 10. Andrzej Jenicz po raz kolejny dokonał niemożliwego. Do szóstej strażnicy i urzędnicy Banku ładowali sześćdziesięciokilogramowe skrzynki na samochody, które pojedynczo wyjeżdżały na Pragę, by nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Pod osłoną mroku kolumna wyruszyła w drogę w kierunku, jak mniemano najbezpieczniejszego miejsca na ziemi – do twierdzy Brześć. W środku nocy z czwartego na piątego września ktoś z Departamentu Pieniężnego Ministerstwa Skarbu powiadomił dyrekcję Banku Polskiego, że dobrze byłoby wywieźć złoto z Warszawy…

Przejazd, z reguły odbywał się nocą, kierowcy w miarę możliwości starali się nie używać świateł, by nie zwracać na siebie uwagi. Opróżnione w Brześciu samochody wracały do Warszawy po kolejny ładunek. Kierowcy nie jechali już w kolumnie, lecz jeden po drugim, by zmniejszyć ryzyko ataku lotniczego na zatłoczonej szosie lubelskiej. Załadunek drugiego transportu odbył się również sprawnie. Dla zwiększenia bezpieczeństwa do transportu dołączono dziesięciu żandarmów i po karabinie dla każdego kierowcy. Do autobusów załadowano skrzynki ze złotem, do ciężarówek skrzynie z banknotami, worki z dokumentami, akcjami, obligacjami i wekslami. Został sporządzony szczegółowy spis zawartości obu transportów, z dokładną wagą sztab złota i szczegółową zawartością każdego worka z monetami. Do transportu dołączyły prywatne samochody z pracownikami Banku i ich rodzinami. Konwój ruszył do Lublina. Mienie Banku w Warszawie powierzono dyrektorowi Bolesławowi Oczechowskiemu. Niemcy przez całą okupację podejmowali próby negocjacji w celu odzyskania polskiego złota wskazując na fakt ciągłego funkcjonowania polskiego Banku w Warszawie. Kontrolę nad dyrektorem Oczechowskim sprawował niemiecki komisarz.

Realia wojenne skłoniły Adama Koca do zmiany planów ewakuacyjnych – całe złoto należy zgromadzić jak najbliżej granicy z Rumunią. Władze nie były tym zainteresowane, a Koc został wezwany do Łucka, gdzie przebywał premier Sławoj Składkowski, w sprawie kredytu negocjowanego z Anglikami. W Lublinie ktoś zmienił plany i zamiast doładować złoto złożone w tamtejszym oddziale Banku Polskiego, cały transport złota przywiezionego z Warszawy rozładowano i umieszczono w podziemiach banku. Następnego dnia nowy rozkaz – załadować złoto ponownie (wraz z częścią lubelską) i ruszać do Łucka.

Kiedy do Łucka dotarł Adam Koc, w miejskim ogrodzie znalazł trzydzieści samochodów konwoju nie nadających się do dalszej jazdy, z wyczerpaną, śpiącą obsługą. Władze Urzędu Wojewódzkiego zapewniły ochronę policyjną, obiecały paliwo i smary do zużytych silników. W Urzędzie Koc spotkał przyjaciół, którzy nie mając żadnego przydziału proponowali władzom wykorzystanie ich wojskowego doświadczenia. Dołączywszy do konwoju ustalono, iż Henryk Floyar-Rajchman będzie odpowiedzialny za dotarcie transportu do granicy z Rumunią, a Ignacy Matuszewski za jego bezpieczeństwo za granicą. Płk Koc, objąwszy stanowisko wiceministra skarbu, miał wyjechać na Zachód, by negocjować pomoc finansową i wojskową. 

Henryk Floyar-Rajchman (fot. domena publiczna)

Major Henryk Floyar-Rajchman były legionista, członek POW, attaché wojskowy i morski w Tokio, minister przemysłu i handlu, poseł, członek sejmowej Komisji Przemysłowo-Handlowej, 16 września 1939 roku objął kierownictwo transportu Funduszu Obrony Narodowej. Pułkownik Ignacy Matuszewski, były szef wywiadu i kierownik Ministerstwa Skarbu, wszechstronny intelektualista, postać czynu, twardego charakteru i niesłychanej woli działania. Jeden z najbliższych i najwierniejszych jego przyjaciół, Kazimierz Wierzyński, wspominał: „Był zamknięty i zdolny do niezwykle intensywnego skupienia, jeśli się czymś zajął, nie widział poza tym świata i ludzi. Mógł pracować nieskończoną ilość godzin, gdy inni już padali z nóg. Czasem wydawał się człowiekiem z kamienia”. Po pokonaniu bolszewików Matuszewski usłyszał od Piłsudskiego: „Dzięki panu, po raz pierwszy od trzystu lat mieliśmy więcej informacji o nieprzyjacielu, niż nieprzyjaciel miał o nas”. Matuszewski fascynował i przerażał swym wizjonerstwem kreśląc czasem przyszłość w czarnych barwach. Mówił o Polsce jako przedmiocie gry międzynarodowej finansiery, o potrzebie uwolnienia kraju od długów i więzów kartelowych, o likwidacji deficytu budżetowego, o wyzwoleniu inicjatywy gospodarczej i unowocześnieniu armii. Przewidywał nadciągającą katastrofę, ale i przedstawiał propozycje jej uniknięcia. To „czarnowidztwo” nie przysparzało mu zwolenników, od 1931 roku znalazł się poza rządem.

Ignacy Matuszewski 1927 (fot. NAC)

Jego żoną była Halina Konopacka, popularna sportsmenka. Na igrzyskach w Amsterdamie w 1928 roku ustanowiła rekord świata w rzucie dyskiem zdobywając pierwszy w historii medal (złoty) olimpijski dla Polski. Konopacka-Matuszewska zasiadła za kierownicą jednego z autobusów dając radę prowadzić obciążony (każdy autobus ważył blisko dwanaście ton) pojazd po zatłoczonych szosach i wertepach. 

Halina Konopacka-Matuszewska 1936 (fot. NAC)

Przez osiem dni ewakuacji zbierano złoto rozrzucone po różnych oddziałach. 10 września zapadła decyzja o wywiezieniu całości złota za granicę – do Francji. Punktem zbornym 13 września wieczorem była stacja kolejowa w Śniatyniu, w pobliżu granicy z Rumunią. Zygmunt Karpiński jako przedstawiciel polskiego banku emisyjnego brał udział w licznych konferencjach finansowych (m.in. w Brukseli, Genui, Tallinie), w Banku Polskim został sekretarzem rady nadzorczej i dyrektorem działu walutowego, był odpowiedzialny za kontakty z zagranicą. Teraz Karpiński został oddelegowany do Paryża, by na drodze dyplomatycznej zabezpieczyć transport złota, dewiz i dokumentów Banku Polskiego do Francji (w 1941 roku był jedynym prawnym obrońcą przed sądami amerykańskimi polskiego depozytu złota przed próbą jego zawłaszczenia przez Bank Francji).

Zygmunt Karpiński (fot. NAC)

Następnym etapem było Dubno, miasto na Wołyniu. Ludziom dawało się coraz bardziej we znaki wyczerpanie fizyczne, spotęgowane dodatkowo zmęczeniem psychicznym, trudną drogą, brakiem paliwa, nękani nalotami. Niemcy śledzili trasę złotego konwoju, na szczęcie z pewnym opóźnieniem, gdyż bombardowali miejsca, które pojazdy dopiero co opuściły. Dalsza trasa wiodła przez Brody, Tarnopol, Tłuste, Horodenkę do Śniatynia. Dzięki pomocy naczelników drogowych znane były informacje o stanie dróg lokalnych i wytrzymałości mostów, które w razie potrzeby miały być prowizorycznie wzmacniane. W Horodence podczas czterdziestoośmiogodzinnego odpoczynku wyrobiono paszporty wszystkim, którzy mieli przekroczyć granicę. Potwierdzono intensywne zainteresowanie agentów transportem. Posiadaną krótkofalówką trudno było się połączyć z kimkolwiek, wychwycono jednak informacje o trasie konwoju, podawane… po rosyjsku!

Poważnym problemem stało się ściągnięcie do Śniatynia (ostatniej stacji kolejowej po stronie polskiej) rozproszonych w lipcu zapasów złota w Siedlcach, Zamościu i twierdzy Brześć. Z niemałym trudem nawiązano łączność i ustalono, iż złoto z Zamościa będzie natychmiast wyekspediowane pociągiem do Śniatynia, z Siedlec ciężarówkami przewiezione do Brześcia. Dowódca twierdzy generał Franciszek Kleeberg kategorycznie nie zgadzał się, by złoty skarb opuścił to, jak ciągle mniemano, najbezpieczniejsze miejsce. Liczne naciski wymogły na generale zmianę tego stanowiska.

Trzynastego września 1939 roku o ósmej wieczorem na małą stację w Śniatyniu, otoczoną kordonem policjantów, wjechał pociąg z Brześcia. W kilkunastu wagonach znajdowały się zasoby o wartości stu dwudziestu milionów złotych. Transport o kryptonimie „Iwanowski” przywiózł złoto z twierdzy Brześć i Siedlec. Choć przybył pierwszy miał przestój w Dubnie, gdzie przebywało Naczelne Dowództwo Wojska, które bez wiedzy dyrekcji Banku rozkazało rozładować wagony, zabierając do swojej dyspozycji siedemdziesiąt skrzynek ze złotem o wadze czterech ton i wartości dwudziestu dwóch milionów złotych. Złożono je w podziemiach zamku Ostrogskich…

Następnie do Śniatynia przybył transport z Zamościa o kryptonimie „Józef” o wartości trzydziestu milionów złotych. Nie było w nim około trzech i pół tony kruszcu, który nie wiadomo dlaczego, został wysłany ciężarówką, która po różnych perypetiach cudem dotarła do celu. Trzecim transportem, o kryptonimie „Władysław”, dziwaczną kawalkadą autobusów, ciężarówek i samochodów osobowych, przywieziono złoto z Warszawy i Lublina o wartości dwustu milionów złotych.

Około godziny dziesiątej wieczorem w niemal całkowitych ciemnościach, światło latarek włączając wyłącznie w koniecznych sytuacjach, siłami mięśni ludzkich rozpoczął się załadunek osiemdziesięciu ton złota do jednego pociągu składającego się z ośmiu wagonów towarowych, platformy do przewozu samochodów osobowych oraz dwóch wagonów dla konwojentów i pracowników Banku. Załadunek trwał prawie cztery godziny w nerwowym pośpiechu przerywanym nalotami bombowymi. W każdym wagonie zabezpieczonym zamkiem na kłódkę i trzema różnymi plombami były po dwie osoby z personelu bankowego. Opiekę nad bezpieczeństwem transportu przejął Ignacy Matuszewski. Złoty pociąg ruszył ku Rumunii, choć nie było pewności czy władze tego państwa zgodzą się na przejazd transportu przez jego terytorium.

Neutralité bienveillante

Przed 1939 rokiem Rumunia była najbliższym sojusznikiem Rzeczpospolitej. W formie układu politycznego i konwencji militarnej podpisano w 1921 roku sojusz polsko-rumuński. Zakładał on wspólną obronę przeciwko napaści radzieckiej, a dokładnie ustrzeżeniem się przed „oddziałami paramilitarnymi bez znaków przynależności państwowej”, przeciwko każdej agresji ze wschodu. Odkąd Rumuni zorientowali się, że atak niemiecki zostanie skierowany przeciwko Polsce byli mniej zainteresowani ścisłym związkiem z Polską, nie zdecydowali się też na walkę nie mającą szans powodzenia. Rumunia czuła się bezpiecznie dzięki układom sojuszniczym, manewrowała między mocarstwami, kilkakrotnie zmieniając sojusze, ostatecznie należąc do niemieckiej strefy wpływów. Jeszcze w sierpniu 1939 roku, pod naciskiem niemieckim, Rumunia deklarowała neutralność, którą ogłosiła 6 września, jednak dla Polski była to neutralité bienveillante. Ta przyjazna neutralność pozwalała ambasadzie polskiej w Bukareszcie ewakuować żołnierzy, w pierwszym rzędzie lotników.

Zanim transport złota znalazł się w Śniatyniu Adam Koc i Zygmunt Karpiński przekroczyli granicę polsko-rumuńską w Zaleszczykach udając się do konsulatu RP w Czerniowcach, by stąd na drodze dyplomatycznej negocjować zgodę na tranzyt polskiego pociągu z cennym ładunkiem. Konsulem był od 1938 roku Tadeusz Buynowski, doświadczony dyplomata wcześniej pracujący w placówkach konsularnych w Berlinie, Kolonii, Buffalo, Chicago, Dyneburgu. Czas naglił, a odpowiedzi ciągle nie było. W sytuacji, kiedy rozmowy dotyczące wjazdu do Rumunii prowadzone przez ambasadę w Bukareszcie nadal się toczyły, a transport był już w drodze, Adam Koc poważnie rozważał wariant przejechania przez granicę bez zezwolenia, bez względu na konsekwencje. Kiedy wydawało się, iż czekanie nieuchronnie doprowadzi do katastrofy, ambasador polski w Bukareszcie Roger Raczyński zawiadomił, iż minister spraw zagranicznych Rumunii, Grigore Gafencu wydał zgodę na przejazd. 

Zygmunt Karpiński z Czerniowiec pojechał do Bukaresztu. Tu otrzymał od Stanisława Orczykowskiego (głównego skarbnika BP) depeszę: „Jadę szczęśliwie z wszystkimi dziećmi”, dając w ten sposób znać, że złoto jest już poza granicami Polski. Karpiński musiał wyrobić sobie wizy potrzebne do wjazdu do kolejnych krajów. Potrzebna też była pomoc Narodowego Banku Rumunii, by załatwić kwestie bankowe. Przedstawicieli Banku Polskiego należało zawiadomić o zmianie siedziby instytucji, przekazać im dyspozycje co do wypłat środków dla polskich ambasad w różnych krajach. Mitiţă Constantinescu po wylewnym przyjęciu nie znalazł więcej czasu dla Karpińskiego i nie pomógł w żadnej sprawie. Pomocna była tylko ambasada RP. Rozmowy z rządami Turcji i Francji dotyczące dalszego tranzytu miały wszelkie podstawy pomyślnego zakończenia.

Przejazd złotego pociągu miał odbywać się z zachowaniem tajemnicy, jednak jedna z rumuńskich agencji powiadomiła o tym fakcie opinię publiczną, podając jednocześnie dokładną trasę przejazdu transportu. Niemcy podejmowali starania, aby zatrzymać polski skarb. Niemiecki ambasador w Bukareszcie Wilhelm Fabricius (gorliwy urzędnik, członek NSDAP) na spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rumunii wystosował ostry protest, poparty groźbą zbombardowania transportu z „materiałem wojennym”, a zgodę na przejazd polskiego pociągu uznał za naruszenie przestrzegania zasad neutralności. Grigore Gafencu udał, że nic mu nie wiadomo o takim transporcie, ale zleci przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Tym samym minister dał Polakom czas na zorganizowanie transportu z Konstancy. Protest Niemców w trybie natychmiastowym zaostrzył rozporządzenia rządu rumuńskiego dotyczące granic i neutralności, ale w tym czasie pociąg ze złotem był już w porcie w Konstancy.

Zaostrzenia fatalnie wpłynęły jednak na losy złota, które oddzielono od transportu w Dubnie. Załadowane później na dwie ciężarówki podążyły śladem głównego transportu, eskortowane przez dyrektora Franciszka Czernichowskiego. Trzy tony miały dotrzeć do Bukaresztu, jedna, po wymianie na dewizy była przeznaczona dla uchodźców przybywających do Rumunii. Cała partia złota po dotarciu do Bukaresztu, w myśl nowych dyrektyw, została zdeponowana w tamtejszym banku, została zablokowana i była tam do 1947 roku. Dyrektor Czernichowski, po przedostaniu się do Jugosławii, w 1944 roku został aresztowany i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, w którym doczekał wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Powrócił do Warszawy w maju 1945 roku.

Kolejnym etapem było przewiezienie złota drogą morską z Konstancy do Turcji. Problemem okazało się wyszukanie odpowiedniego statku mogącego przewieźć osiemdziesięciotonowy ładunek, dodatkowo upływał czterdziestoośmiogodzinny czas na tranzyt przez Rumunię. Wicekonsul brytyjski w Stambule, Anthony Kendall, któremu zlecono to zadanie, zarekwirował tankowiec Eocene, który zawinął do portu czternastego września. Statek był zarejestrowany w Hongkongu i wykonywał zlecenia amerykańskiej firmy naftowej. Nie obyło się bez żądania odpowiedniego odszkodowania przez właścicieli, ale co najważniejsze tankowiec był pusty. Dowodził nim trzydziestotrzyletni Brytyjczyk, kapitan Robert Brett. Statek czekał osiem godzin na załadunek, bo lokalne władze rumuńskie utrzymywały, że nie otrzymały odpowiednich dyspozycji. Dopiero po dziewiątej wieczorem otrzymano zgodę. Przeładunek odbywał się pod osłoną nocy, w najciemniejszym miejscu portu. Rumuńscy robotnicy portowi udawali, że nie widzą, co tam się dzieje. Z braku tragarzy skrzynie ładowała załoga tankowca, z których wielu zrejterowało uznając ten rejs za niebezpieczny. Wówczas do pracy przystąpili urzędnicy bankowi, na czele z Ignacym Matuszewskim. Gdy ich siły się wyczerpały Matuszewski zatrudnił jednak zaprawionych w pracy fizycznej kręcących się podejrzanie wyglądających osobników, wśród których nie brakowało niemieckich szpiegów. 

Załadunek zakończono po kilku godzinach, jednak niemieccy agenci za wszelką cenę usiłowali nie dopuścić do odpłynięcia cennego skarbu. Najpierw naczelny inżynier portu podawał zmyślone naprędce powody kwestionując gotowość jednostki do odpłynięcia. Chęć obejrzenia przez niego towaru udaremnił konsul Kendall. Kiedy tankowiec stanął na redzie kapitan udał się do portu w celu uzupełnienia załogi i dopełnienia formalności. Usłyszał kategoryczną odmowę pozwolenia na odpłynięcie. Niemcy zapowiadali atak lotniczy. W tej sytuacji Ignacy Matuszewski podjął decyzję natychmiastowego wypłynięcia i tak o czwartej po południu tankowiec wyruszył w rejs. Niemieckim okrętom podwodnym doniesiono, że Eocene wypłynie po zmierzchu i kiedy o tej porze czyhały na ofiarę u wylotu portu, tankowiec już dawno był na morzu. Kapitan Brett zatroszczył się nie tylko o ładunek, ale ponieważ płynęły także kobiety i dzieci, odstąpiono pasażerom własne kabiny, a załoga spała na korytarzach,

Umowę dotyczącą pomocy przy ewakuacji polskiego złota do Francji zawartą między rządem polskim a Brytyjczykami wynegocjowano za pośrednictwem m.in. wiceministra spraw zagranicznych Jana Szembeka i wiceministra skarbu płk. Adama Koca.

Z braku innych możliwości ulokowanie przez Matuszewskiego całego transportu złota na jednym statku, na co zresztą zgodził się Adam Koc, było postrzegane za posunięcie ryzykowne, a nawet wręcz nieodpowiedzialne. Takie stanowisko reprezentowali niezaangażowani bezpośrednio w akcję ratowania złota, nie mający rozeznania, jak trzeba było reagować w sytuacjach wymagających natychmiastowej decyzji i gdy nikt nie mógł zagwarantować, czy akurat ten wybór będzie najwłaściwszy. Pamiętliwy Hitler w sierpniu 1940 roku przekazując Węgrom część rumuńskiej Transylwanii, stwierdził, iż jest to kara za to, że Rumuni pozwolili na tranzyt polskiego złota.

„Pańskie złoto” w rękach bolszewików

Na terenie województw północno-wschodniej Polski oddziały Banku Polskiego znajdowały się w Lidzie, Grodnie, Baranowiczach, Brześciu, Wołkowysku, Słonimiu, Pińsku i Kobryniu. Tam też znajdowała się część polskich rezerw złota. 25 września 1939 roku I sekretarz KC Komunistycznej Partii Białorusi Pantelejmon Ponomarienko (po wojnie ambasador ZSRR w Polsce) pisał do Stalina: „W miastach są banki prywatne, banki spółdzielcze i bank państwowy. W bankach znajduje się dużo drobnych wkładów, a także wiele pokaźnych. Klienci żądają pieniędzy, gdzieniegdzie wypłaca się ograniczone sumy, gdzieniegdzie czekają na instrukcje. Wyznaczyliśmy w bankach komisarzy. Pozostałe tam sumy opieczętowano. Nie uważamy za możliwe przejęcie na siebie jakichkolwiek zobowiązań bankowych wobec kogokolwiek. Należy drobnym deponentom wypłacić wkłady z prywatnych banków. Duże wkłady obszarników, kapitalistów, wyższych urzędników państwowych i osadników potraktować jako majątek narodowy i po wypłaceniu drobnych wkładów zaprzestać działalności banków prywatnych, pozostawiając czynny jedynie Bank Państwowy”.

W Lidzie, wśród zdobytych radzieckich trofeów znalazł się skład kolejowy, w którego dwóch wagonach znajdowały się metale szlachetne, obrazy i inne przedmioty o wysokiej wartości zrabowane ze skarbca Banku Polskiego. Część aktywów banku i gotówkę w obcej walucie ewakuowano pociągiem wojskowym do Grodna. 

W Nowogródku wicestarosta Wacław Czajkowski samochodem służbowym przewiózł do Wilna część bankowych środków, które zostały przekazane polskiemu podziemiu. Polski urzędnik z Baranowicz Karol Wańkowicz próbował ratować bankowe środki finansowe. Znaczną część tych pieniędzy rozdał miejscowej szlachcie, osadnikom i urzędnikom państwowym, pragnącym wyjechać z ogarniętej wojną Polski. 

20 września 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła do Wilna. Po zajęciu miasta władze radzieckie zażądały od dyrektora oddziału wileńskiego BP wydania ukrytego złota i walut. Była to prawie tona kruszcu i 50 kg kosztowności (głównie Funduszu Obrony Narodowej), które miały być przeznaczone na zakup uzbrojenia dla Wojska Polskiego. Gdy Jan Oskwarek-Sierosławski odmówił, został aresztowany i przewieziony do prokuratury wojskowej, gdzie zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Według oficjalnej wersji dyrektor miał popełnić samobójstwo wyskakując z drugiego piętra. Ówczesny wojewoda wileński, Artur Tomasz Maruszewski (pułkownik, legionista, wojewoda tarnopolski i poznański) przed wkroczeniem Rosjan do Wilna przedostał się do Kowna (wówczas stolicy Litwy) wywożąc zasoby skarbca wileńskiego BP, deponując je w attachacie wojskowym w Kownie, którego szefem był płk Leon Mitkiewicz-Żółłtek. NKWD szukało „pańskiego złota” na całej Wileńszczyźnie, bezskutecznie. Nie pomogło intensywne śledztwo i wiele aresztowań, Rosjanie nie wpadli na żaden trop ukrytego skarbu. Na przełomie 1939 i 1940 roku, gdy Wileńszczyzna formalnie była częścią Litwy, skarb został wywieziony, w czym zasadniczą rolę odegrał wicekonsul Japonii w Kownie, Chiune Sugihara. W listopadzie 1939 roku z japońskim dyplomatą nawiązali kontakt oficerowie wywiadu polskiego – por. Leszek Daszkiewicz i płk Michał Rybikowski. Wicekonsul pomógł w ewakuacji skarbów do Szwecji.

Chiune Sugihara obserwując ruchy wojsk radzieckich i niemieckich współpracował z wywiadem polskim (Oddziałem II Sztabu Głównego WP) w ramach większej operacji współdziałania polsko-japońskiego wywiadu. Zasłynął pomocą udzieloną kilku tysiącom Żydów przyznając im z własnej inicjatywy wizy wyjazdowe. W ręcznym wypisywaniu wiz pomagała mu żona, poświęcali na to od osiemnastu do dwudziestu godzin dziennie wystawiając w ciągu każdego dnia miesięczną liczbę wiz. Dużą liczbę fałszywych wiz wystawił także polski wywiad.

Gdy złoto Banku Polskiego było w drodze do Konstancy, 15 września 1939 roku mjr Henryk Floyar-Rajchman otrzymał rozkaz odnalezienia i przejęcia jednego z transportów Funduszu Obrony Narodowej (zawierał złoto, kosztowności i drogocenne eksponaty z tzw. Muzeum Belwederskiego), który zaginął gdzieś w drodze między Tarnopolem i Horodenką. Floyar-Rajchman odnalazł kolumnę FON złożoną z trzech ciężarówek, którą z Horodenki, przez graniczące z Rumunią Kuty, wywieziono zasoby przez Rumunię do Francji, a później do Wielkiej Brytanii. Rajchman wywalczył zgodę Rumunów na przewóz FON do ambasady RP w Bukareszcie. Dwie i pół tony srebra ukryto w piwnicach ambasady, natomiast złoto i pieniądze postanowiono przekazać do dyspozycji prezydenta Władysława Raczkiewicza w Paryżu. Rumuni zezwolili na przewóz FON drogą morską do Marsylii, gdyż zadeklarowano, iż są to „przedmioty kultu i wyroby artystyczne”. Pod koniec października 1939 roku Rajchman wraz z pomagającym mu płk. Wacławem Jędrzejewiczem zameldował ministrowi skarbu: „FON został ocalony przed dostaniem się w ręce bolszewików, uchroniony przed sekwestrem rumuńskim, uporządkowany, sprotokółowany”. 

Nie wszystkie transporty miały tyle szczęścia. 18 września 1939 roku w Lidzie Rosjanie przejęli pociąg z uciekinierami. W składzie znajdowały się dwa wagony ze złotymi i srebrnymi depozytami FON. Grabież prasa radziecka odnotowała jako sukces Armii Czerwonej, która „uniemożliwiła wywóz złota i kosztowności stanowiących własność chłopów i robotników”.

Na tureckim szlaku

Po trudnym rejsie Eocene ze złotym ładunkiem dopłynął do zatoki bosforskiej, gdzie transport nadzorowała policja turecka i niemiecki jacht z demonstracyjnie powiewającą swastyką, z którego fotografowano, co dzieje się na tankowcu. Niemcy podejmowali wszelkie działania, by przejąć polskie złoto. Nikt nie mógł opuścić statku i udać się do portu, podobnie jak uniemożliwiano konsulowi polskiemu i brytyjskiemu rozmowę z Ignacym Matuszewskim. Do złotej ekipy docierały też sprzeczne i wykluczające się informacje, co do dalszych losów transportu. Rzekomo konsul RP sugerował przekazanie złota do depozytu w tureckim banku. Brytyjczycy chcieli rozgrywać polskim złotem własne strategiczne cele polityczne. By przeciągnąć Turcję na stronę aliantów planowali udzielenie Ankarze pożyczki w wysokości piętnastu milionów funtów, wykorzystując do tego polski kruszec, skoro już jest w Stambule. Polacy mieli otrzymać za to w Londynie lub Paryżu stosowny ekwiwalent. Ignacy Matuszewski kategorycznie odrzucał wszelkie tego typu sugestie.

Od trzech lat ambasadorem RP w Turcji był Michał Sokolnicki (podczas I wojny światowej osobisty sekretarz Piłsudskiego), który zdobył tak dalece zaufanie władz tureckich, że kiedy kilkakrotnie w czasie wojny rząd na uchodźstwie próbował usunąć go ze stanowiska w Ankarze, za każdym razem Turcy się temu sprzeciwiali nie zgadzając się na agrément dla jakiegokolwiek innego kandydata. Ignacy Matuszewski nie mógł wymarzyć sobie lepszego sojusznika negocjującego warunki transportu z władzami tureckimi. Sokolnicki energicznie prowadził zabiegi dyplomatyczne prowadząc dziesiątki rozmów. Podczas konferencji w Ankarze z udziałem ambasadorów: Polski – Michała Sokolnickiego, Wielkiej Brytanii – Hughe Knatchbulla-Hugessena i Francji – René Massiglego odrzucono dalszy transport małym statkiem Eocene, który obciążony ciężkim ładunkiem byłby łatwym kąskiem dla licznych niemieckich łodzi podwodnych. Przeładowanie złota na inne okręty też nie wchodziło w rachubę, gdyż jednostki alianckie nie miały prawa wchodzić na wody Bosforu bez zgody Turcji. Ponownie zasugerowano jego wyładowanie i zdeponowanie w tureckim banku. Po kolejnym kategorycznym sprzeciwie Matuszewskiego przyjęto jedyne wchodzące w grę rozwiązanie, by złoto przewieść drogą lądową do Libanu, a dopiero stamtąd morzem do Francji. Postawił warunki, by Sokolnicki odpowiadał za bezpieczny transport przez teren Turcji, koleje tureckie odstąpiły od wygórowanej opłaty za przewóz dwóch procent od wartości ładunku, a brytyjskie i francuskie władze oficjalnie zagwarantowały bezpieczeństwo w drodze z Libanu do Francji.

20 września sprawnie przeładowano z Eocene tysiąc dwieście osiem skrzynek ze złotem do dziewięciu wagonów towarowych, pociąg składał się jeszcze z wagonu restauracyjnego i dwóch sypialnych. Pociąg, nie uwzględniany w żadnym rozkładzie jazdy, poruszał się własnym rytmem, aż dziw, że nie wydarzył się żaden wypadek. Za przejazd polskiego transportu koleje tureckie zażądały niebagatelnej kwoty sześćdziesięciu tysięcy funtów tureckich. Taką kwotą nie dysponował ambasador Sokolnicki ani ambasada francuska, a bez jej uiszczenia niemożliwe było przekroczenie granicy turecko-syryjskiej. Gdy negocjacje nie przynosiły rezultatu, a nawet desperacko rozważano naruszenie przewożonego złota, pomysł rozwiązania podsunęła żona ambasadora Irena Sokolnicka, by zwrócić się o pożyczkę do firmy Vacuum Oil Company, właściciela tankowca Eocene. Choć brzmi to niewiarygodnie, przedstawiciele firmy, bez żadnych pisemnych oświadczeń, notarialnych poręczeń, na dane ustne słowo wyasygnowali potrzebną kwotę, dzięki której już nic nie stało na przeszkodzie udania się do granicy. 

Choć Francja przyznała Syrii niepodległość to nadal kraj pozostał pod francuskimi wpływami (od 1940 roku była pod władzą rządu Vichy). Francuzi użyli znacznych sił wojskowych, by zapewnić transportowi maksymalne bezpieczeństwo. Między Damaszkiem a Bejrutem funkcjonowała górska kolejka wąskotorowa, do której wagoników trzeba była przeładować skrzynki ze złotem. W ekspresowym tempie wykonali to tubylcy. W Bejrucie komisarz Francji dla Syrii i Libanu, Gabriel Puaux, poinformował, iż ładunek do Tulonu dostarczy krążownik Émile Bertin, który rozwijaniem dużej szybkości, płynięciem zygzakiem i zamaskowanymi światłami gwarantuje maksymalne bezpieczeństwo. Matuszewski pomny niezadowolenia kierownictwa Banku na wieść załadowania złota na jeden statek, co mogło spowodować ryzyko utraty całego ładunku, podjął decyzję, iż krążownik przewiezie do Francji dwie trzecie skarbu. Spokojny rejs zakłócił tylko raz ogłoszony alarm bojowy, gdy przepływano wzdłuż wybrzeży włoskich między Sycylią a wyspą Pantellerią gdzie znajdowała się baza niemieckich okrętów podwodnych. Szczęśliwie do ataku nie doszło i krążownik w ciemnościach bezpiecznie przepłynął przez zagrożony teren. Po przybyciu dwudziestego siódmego września do Tulonu natychmiast cenny ładunek złożono w arsenale Marynarki Francuskiej, skąd po dwóch dniach przewieziono go do Banku Francuskiego w Nevers.

Dzięki działaniom Matuszewskiego drugą część złota pozostawionego w Bejrucie drugiego października zabrały dwa niszczyciele: VaubanEpervier płynące jako eskorta innego konwoju. Na statek Vauban załadowano pięćdziesiąt pięć skrzynek i dziewięćdziesiąt trzy worki, konwojowane przez urzędnika Banku Polskiego Witolda Sidorowicza, a na Epervier sto pięćdziesiąt skrzynek pod opieką Edmunda Spychałowicza. Trasa konwoju wiodła wzdłuż południowych wybrzeży Cypru i Krety przez Bizertę do Tulonu. Siódmego października dwieście pięć skrzynek i dziewięćdziesiąt trzy worki pod eskortą oddziałów Marynarki Francuskiej i żandarmerii dotarły do Nevers, gdzie zostały złożone w skarbcu Banku Francuskiego.

Zakończyła się pełna niebezpieczeństw ewakuacja złota, uratowanie polskiego skarbu przed niemieckim okupantem. W czasie całej długiej drogi i wielokrotnego przeładowywania przez różne osoby z transportu nie zginęła ani jedna sztaba ani moneta. Polskie złoto nie zostało złożone w Banku Francuskim jako depozyt, ale bezpośredni nad nim nadzór mieli sprawować nadal urzędnicy Banku Polskiego, którzy otrzymali nawet klucze do tej części skarbca, w której się znajdował. Tym samym Francuzi nie znali zawartości poszczególnych skrzynek ani wartości przechowywanego złota. Wszyscy byli przekonani, że wędrówka skarbu definitywnie się zakończyła i złoto przetrwa we Francji do końca wojny, co będzie początkiem przygotowań do drogi powrotnej do Polski. Wówczas tylko taki scenariusz brano pod uwagę. Jednak przybierające na sile działania wojenne bardzo szybko pogrzebały tę nadzieję. 

Postscriptum

Zapomniani przez rodaków Ignacy Matuszewski i Henryk Floyar-Rajchman w czasie wojny znaleźli się w Stanach Zjednoczonych. Byli organizatorami życia politycznego emigracji za oceanem (Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia, Instytut Józefa Piłsudskiego). Pułkownik Ignacy Matuszewski po latach wyjątkowej aktywności publicznej, szykanowany przez Sikorskiego i Mikołajczyka, inwigilowany przez FBI i wymierzonych w niego tajnych operacjach wywiadu ZSRR zmarł nagle na atak serca 3 sierpnia 1946 roku. Halina Konopacka pochowała męża na cmentarzu Calvary w Nowym Jorku. Gdy 23 marca 1951 roku odszedł major Henryk Floyar-Rajchman, zgodnie ze swoją wolą spoczął w jednym grobie z Matuszewskim. 

Ich skromnej mogiły nie odwiedzali polscy dyplomaci, a o której pisał Wacław Zbyszewski (mimo doskonałej znajomości kilku języków obcych publikujący wyłącznie w języku polskim), uważający Matuszewskiego za swego dziennikarskiego mistrza: „Śnią dalej swój sen o Polsce wielkiej, potężnej, wolnej, szczęśliwej i rządnej, o Polsce, która by przyniosła pokój i prawo, i sprawiedliwość nie tylko swym ziemiom, ale i bezkresnym obszarom całej Europy Wschodniej”. Obaj chcieli spocząć w kraju. Ich szczątki sprowadzono do Polski i uroczyście pochowano na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach dopiero 10 grudnia 2016 roku. Pożegnano bohaterów, ale czy na pewno pamiętają o nich Polacy, jak i o wielu innych, którzy swoją postawą i poczuciem obowiązku względem ojczyzny, narażając własne życie zapisali się w naszej historii, nomen omen, złotymi zgłoskami. 

Polska „złotym mocarstwem”

W 1952 roku ostatecznie zlikwidowano Bank Polski. Funkcje banku centralnego pełnił już wówczas, utworzony przez komunistów w 1945 roku, Narodowy Bank Polski, podlegający ministerstwu skarbu. Obecnie NBP drugą kadencję prezesuje namaszczony przez PiS-owski sejm kandydat prezydenta Andrzeja Dudy. Według „ekonomisty” Dudy obecny szef banku centralnego zasłużył na dalsze jego prowadzenie, dbanie o inflację i złotówkę. Obecny nominat, mimo stanowczych protestów posłów opozycji, został nagrodzony kolejnymi sześcioma latami pobierania intratnych korzyści za fatalnie prowadzoną politykę pieniężną, dwucyfrową inflację, słabą pozycję złotówki, szalejącą drożyznę (najwyższą od ponad dwudziestu lat) i problemy zwykłych ludzi ze spłatą kredytów. Miał stać na straży wartości złotego i stabilności portfeli Polaków, a stał i nadal stoi na straży polityki prowadzonej przez PiS, choć Konstytucja mówi o apolityczności tego stanowiska. Opozycja skwitowała, iż ten wybór to „bieda i ruina dla milionów Polaków, a raj dla banksterów, nic gorszego już nie mogło być dla polskiej gospodarki”, nazywając to wręcz zdradą Polski. 

Ten niekompetentny i nieodpowiedzialny „bankowiec” też będzie istniał w pamięci, ale jakże w odmienny sposób niż bohaterowie powyższej historii. Żenujące i narcystyczne konferencje prasowe i język nie licujący z powagą zajmowanego stanowiska, daleko posunięta megalomania, to pozostanie w pamięci. I oderwane od rzeczywistości wypowiedzi typu: „odrobina blasku w naszym portfelu aktywów na pewno nam nie zaszkodzi”, „mamy tyle złota w rezerwach, ile inne uprzemysłowione i cywilizowane kraje”. 

Skup złota mający bić jakieś rekordy i fotografie uwieczniające zadowolonego prezesa ze sztabami złota, w żaden sposób nie czynią z Polski mocarstwa. Za to prezes odtrąbił „swój osobisty sukces” emisją złotej monety w postaci „Sztabki 100 zł. Powrót złota do Polski”. Ośmiogramowa sztabka NBP jest opisywana jako „unikatowa moneta kolekcjonerska podkreślająca fakt obecności znacznej ilości rezerw złota w Polsce, w skarbcach NBP”. Wspomniano, co prawda, iż „jest także hołdem złożonym pracownikom przedwojennego banku Polskiego SA, którzy narażali życie, by uchronić ówczesne zasoby złota przed okupantami”. Dlaczego jednak w tym opisie nie wspomniano o wojskowych i dyplomatach, których inicjatywa i zaangażowanie przede wszystkim przyczyniły się do tego, że lwia część polskiego złotego skarbu nie trafiła do rąk hitlerowców? 

Niewiele osób w spauperyzowanym społeczeństwie może sobie jednak pozwolić na nabycie tej sztabki, a tym samym uzmysłowić sobie jakże znamienny fakt obecności znacznej ilości złota w skarbcach NBP. Nie dotyczy to prezesa, który zarabiając dziennie jako szef NBP ponad 3 600 złotych, może pozwolić sobie miesięcznie na zakup trzydziestu takich sztabek. Zamiast wątpliwego hołdu składanego „unikatową monetą kolekcjonerską” pożytecznie byłoby rzeczywiście kultywować pamięć wspomnianych tu bohaterów wrześniowej walki o polskie złoto. Do tego jednak potrzebna jest wiedza i znajomość nie tylko ich nazwisk, ale także innych dokonań, z których zasłynęli na niwie polskiej i nie tylko, polityki, dyplomacji, wojskowości i gospodarki. By nie być jak pozujący na erudytę polityk, który pytał: „A kim był ten Matuszewski?”.

Katarzyna Ochabska

Poprzedni

Raport fińskiego MSZ dot. kwestii Wysp Alandzkich – co z niego wynika?

Następny

Ostatnia wizja Morawieckiego