19 marca 2024

loader

Wielki nieobecny

fot. Unsplash

Marionetki biznesu w walce z kryzysem klimatycznym.

Bynajmniej nie chodzi o prezydenta Rosji. Wielki nieobecny to System. Zmusza on każdą firmę, by wciąż produkowała, by wciąż inwestowała, a potem by skusiła konsumentów na swoje rynkowe wypustki. W przeciwnym razie, bez odpowiednich dochodów, nie spłaci zaciąganych kredytów i zobowiązań wobec banków, a także swoich akcjonariuszy i udziałowców. Wśród nich są byli i obecni politycy. Wcześniej byli oni prezesami, członkami zarządów wielkich i mniejszych firm prywatnych i publicznych (jak w Polsce pełniący obowiązki premiera M. Morawiecki). Jeśli nawet są w polityce prawiczkami, to posiadając nieruchomości, działki budowlane, obligacje skarbowe, a w portfelach akcje różnych firm i funduszy inwestycyjnych – zblatowali się z Systemem. Rządzą w nim właściciele pieniężnego kapitału – miliarderzy ze zmiennym portfelem aktywów finansowych. Przynoszą one średnio 7 proc. rentę. 

Do tego dochodzą coraz wyższe dywidendy. Po obniżce przez prezydenta Trumpa podatku korporacyjnego z 35 proc. do 21 proc. tylko 10 proc. Amerykanów ma w sejfach 84 proc. wszystkich akcji. Nic dziwnego, że jako „inwestorzy”, kupując obligacje skarbowe, kontrolują polityków. Wpadają oni zwłaszcza w pułapkę, kiedy się zadłużają za granicą w obcej walucie, gdyż rynki walutowe nie są stabilne. A zadłużanie stało się koniecznością wobec wysuszenia podatkowego państwa. Wpływy z podatków niewielkie, zatem przy zachowaniu wydatków na usługi publiczne, skarb państwa musi się zadłużać. To mechanizm, za którego pomocą sektor finansowy chwycił za gardło polityków. I tak w czasie kryzysu finansowego biedny prezydent George W. Bush pod naciskiem byłego szefa Goldman Sachs musiał ratować sektor bankowy, na początek kwotą 700 mld dolarów. W tej sytuacji planeta musi czekać w kolejce.

Nie zatem dziwnego, że szczyty klimatyczne jak ostatni COP w Sharm El Sheikh czy obrady G-20 na Bali – przypominają partyjne konferencje. Zawsze pojawi się słuszna deklaracja, tutaj o dążeniach do utrzymania globalnego wzrostu temperatury tylko do 1,5 stopnia Celsjusza, o ograniczeniu spalania węgla czy o globalnej tarczy finansowej dla krajów dotkniętych zmianami klimatu. Zwykle to kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie ze strony największych kolonizatorów atmosfery: podróżujących suvami i samolotami, miłujących mięso Amerykanów i Europejczyków. A ten Zielony Fundusz Klimatyczny może ratować życie mieszkańcom oceanicznych wysp jak Malediwów czy Wysp Salomona. Podnoszący się poziom wody zalewa ich osiedla. Mieszkańcy muszą przenieść się do nowych siedzib w głąb wyspy. Ale sprawa nie jest prosta, bo tracą źródło utrzymania. Pozostaje wówczas emigracja. Ewentualnie podczas obrad przywódców świata może przemknąć wątek korekty mechanizmu handlu emisjami.

Greta Thunberg na dobry początek

Jest prosty test, czy konferencje klimatyczne, książki, działalność organizacji pozarządowych, aktywistów – są na właściwy temat. To pytanie, czy mówi się w nich o korekcie istoty kapitalizmu jaki znamy – odejścia od wzrostu gospodarczego. Jeśli nie, to był towarzyski zjazd marionetek biznesu na nasz koszt. Przypomina się rada, jaką podczas seminarium poświęconym filozofii religii, zalecał jego uczestnikom profesor B. Wolniewicz. Mianowicie, zajrzyj koleżanko czy kolego do indeksu książki. Jeśli nie ma w niej hasła śmierć, to masz w ręku książkę nie na temat. Bo rdzeniem religii jest amortyzacja tego egzystencjalnego problemu człowieka: „nie wszytek umrzesz”, jak pociesza psalmista. To kryterium, zastosowane do ostatnio wydanych książek, zajmujących sporo miejsca na półkach, eliminuje wszystkie z wyjątkiem jednej. Jedyna książka na temat to książka młodego antropologa, urodzonego w Królestwie Eswatini (dawniej Suazi) Jasona Hickela. Już sam tytuł mówi wszystko: „Mniej znaczy więcej”, książka o tym „jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat” (Karakter 2021). Pozostałe traktują o kryzysie klimatycznym, ale ograniczają go do bezpośrednich skutków, jak mówią antropocenu. Czyli wskazują mieszkańców planety jako odpowiedzialnych, pomijają zaś ukrytych sprawców kryzysu. Ich spojrzenie nie dociera do jądra ciemności Systemu – spalania tanich węglowodorów w urządzeniach, które ułatwiają i uprzyjemniają nam życie, a korporacjom przynoszą zyski. Dzięki nim miliardy energetycznych niewolników obsługują maszyny wciąż przetwarzające atomy, a nie bity. Pozostałe książki, które odsłaniają sedno problemu – wciąż czekają w Polsce na lepsze czasy (np. J. B. Fostera czy Jasona W. Moore`a). Dlatego zadaniem lewicowych mediów jest przypominanie, że walka z kryzysem planetarnym to w istocie walka z kapitalizmem jaki znamy oraz z mechanizmami, które go podtrzymują. Tylko kilkanaście osób o dużej wyobraźni społecznej odważa się wskazywać jakąś nową formę tej hiperprzemysłowej cywilizacji. Obecna utknęła w neoliberalnej skorupie instytucji i prawa. To coraz bardziej grobowiec, niż żywy organizm. Tacy autorzy jak S. Amin, D. Graeber, Th. Piketty proponują społeczeństwo umiarkowanego dostatku dla wszystkich, z globalnymi podatkami dochodowymi, majątkowymi i węglowymi, z globalnym zarządzaniem, ze sprawnym sektorem dóbr wspólnych, z demokratyczną kontrolą polityków, która nie kończy się wraz z wrzuceniem kartki wyborczej do urny. Przeciwieństwem jest „wolność w granicach prawa”. Z tym hasłem idzie do wyborów Platforma Obywatelska. Reszta jak to u liberałów milczeniem. Na razie cisza o cudach wolnego rynku i prywatnej przedsiębiorczości.

Jeden dolar, jeden głos

Czego zabrakło i brakuje w agendzie polityków w roli obrońców klimatu, a także w wypowiedziach medialnych komentatorów ich działań czy raczej zaniechań. Wszyscy udają niewidomych. Nie widzą bowiem „commanding heights”, dominujących wzgórz – wielkich korporacji, które utworzyły oligopole w najrentowniejszych gałęziach: w przemyśle naftowym, zbrojeniowym, w sektorze finansowym. Na ich czele znajdują się obecnie firmy-wydmuszki z kalifornijskiej Doliny Krzemowej. Nie mając fabryk, nie inwestując w infrastrukturę – właściciele platform cyfrowych osiągają 40 proc. rentowność bez żadnego ryzyka biznesowego. 

Zarabiają na reklamach, handlują profilami użytkowników-konsumentów. Ich top menagement skupuje akcje swoich firm, by przez redukcję podnieść ich giełdową cenę. A 75 proc. wynagrodzenia menedżerów to akcje i opcje na akcje, np. w USA. Nawet w Niemczech w ciągu ostatnich dwóch dekad relacja płac między szefami a szeregowym pracownikiem wzrosła z 42:1 do 71:1 w 2017 r. Jest też przepaść rentowności między zleceniodawcą, kalifornijską firmą „technologiczną” a dochodem zleceniobiorcy, bezpośredniego producenta. Np. marża operacyjna Apple`a waha się w przedziale 20-30 proc. , a wykonawcy jego gadżetów firmy Foxconna zaledwie 2-4 proc. . Kalifornijskie ośmiornice chcą też przewodzić w „zielonym kapitalizmie”- rewolucji czystej energii. Nic dziwnego, mają bowiem nadmiar venture capital, wokół nich pełno talentów z całego świata. 

Tylko czekać na kolejnych miliarderów – właścicieli nowej generacji hiperinnowacyjnych firm. Szkoda tylko, że bity nie zastąpią atomów. I kobalt, i lit, i inne minerały „zielonego kapitalizmu” są dla planety równie kosztowne. Wystarczy bowiem zmierzyć pełny koszt ekologiczny całego cyklu życiowego wytworów zielonych technologii: wodę zużywaną przez przemysł wydobywczy, dwutlenek węgla emitowany przez transport, magazynowanie, a także zużycie energii podczas recyklingu. Np. produkcja jednego panelu fotowoltaicznego powoduje emisję ponad 70 kg dwutlenku węgla, w rezultacie daje to 2,7 mld ton węgla wyrzuconych do atmosfery (tyle co 600 tys. samochodów).

Zazbrojeni

Na konferencjach klimatycznych marionetki biznesu z jednej strony złożą mało zobowiązującą deklarację o zatrzymaniu globalnego wzrostu temperatury, zapewnią o jeszcze większej trosce o pokój. Ale z drugiej strony – wydadzą w skali świata 2 bln dolarów na zbrojenia. Dlaczego? Bo wydatki zbrojeniowe podtrzymują koniunkturę w każdej kapitalistycznej gospodarce. Są bowiem wydatkami dla sektora produkującego swoiste dobra inwestycyjne, które następnie nie wkraczają na rynek. Nie robią też konkurencji pozostałym producentom dóbr konsumpcyjnych. Dodatkowo powiększa się popyt, bo zatrudnieni w nich pracownicy uzyskują przyzwoite pensje i płace. O tyle to ważne, że narasta rozpiętość między dochodami zarządzających wielkimi korporacjami a płacami ich pracowników. Na dodatek, badania rozwojowe finansowane przez amerykańską, publiczną Agencje Zaawansowanych Projektów Badawczych (DARPA) – nasycają rodzime firmy nowymi technologiami i produktami. W produktach sektora cyfrowego sprywatyzowano wiele innowacji, pochodzących ze wspólnych funduszy, m.in. GPS, internet, ekran dotykowy. Te wynalazki dodatkowo umacniają potęgę amerykańskiego państwa. Wdrożyło ono w l. 80, a teraz podtrzymuje, ramy neoliberalnej globalizacji, mając za pomocników tzw. organizacje wielostronne jak MFW czy WTO. I niewielką pomoc przyjaciół z fortu Polanda.

Sprzedajne młode pokolenie

I na dodatek, System skutecznie steruje motywacją młodego pokolenia – pokolenia fejsbuców. Ich marzenia wytycza symboliczna konsumpcja i samorozwój. To w tej chwili psychoatomy. Każdy z nich to małe przedsiębiorstwo samego siebie. Indywidualna zaradność i własny sukces materialny jest najważniejszy. Coaching podpowie, które kompetencje i certyfikaty zagwarantują posadę w zachodniej firmie. Ich wyobraźnia społeczna jest płaska – nie zaliczają siebie do żadnej szerszej grupy, broń Boże, klasy. 

Połowa wybrałaby pracę w sektorze publicznym, z gwarancją zatrudnienia i dochodów. Natomiast druga połowa woli pracę na własny rachunek. Tym imponuje wolny rynek, bez ingerencji państwa, bez „złodziejskiego ZUSu”, a także z ograniczonym sektorem usług publicznych. Ich zdaniem, ochrona zdrowia, edukacja, zabezpieczenie na starość powinny być finansowane z kieszeni „interesariusza”. Ale nie umarła całkowicie potrzeba solidarności pracowniczej, wciąż jest żywa idea godności człowieka. I tylko z tą połową, która przekracza w swojej wizji życia skrajny egoizm i indywidualizm, można tworzyć wspólnotę życia i pracy. Reszta będzie goniła bolszewików naszych czasów, albo zakocha się w ahistorycznej wizji kapitalizmu nowego wodza Konfederacji S. Mentzenie. Będzie z nim kultywowała pamięć o mitycznym kapitalizmie, który już od ponad stulecia nie istnieje.

Co nam pozostaje? Przepijemy naszej Matki domek cały, nawet jeśli nie był całkiem śliczny. A potem polecimy z Muskiem na Marsa.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Niezaspokojone potrzeby emerytów

Następny

Mieszkanie dla seniorów