

Politycy Koalicji Obywatelskiej — Donald Tusk, poseł-mem Witold Zembaczyński, Bronisław Komorowski i wspomniana w tytule Kinga Gajewska — zdają się robić wszystko, by utrudnić Rafałowi Trzaskowskiemu wygraną w drugiej turze wyborów prezydenckich. Posłanka Koalicji Obywatelskiej postanowiła urządzić kampanijną szopkę w hospicjum, gdzie wkroczyła w przestrzeń ludzi umierających, by wręczyć im… ziemniaki. I nie, to nie jest metafora ani hiperbola – to dosłowny opis jej wizyty.
Kinga Gajewska — ustawiona, córka multimilionera z branży deweloperskiej, wiceszefowa mazowieckich struktur PO, sama oczywiście pobierająca poselską pensję z dietami i dodatkami, do tego żona innego posła z KO — wpada do hospicjum w Nowym Dworze Mazowieckim z siatami warzyw i uśmiechem od ucha do ucha. Ubrana w koszulkę z nazwiskiem Trzaskowskiego, z wyraźnym PR-owym błyskiem w oku, wręcza schorowanym pacjentom kartofle, włoszczyznę i mięso na rosół.
Polityczka Platformy Obywatelskiej pochwaliła się tym aktem miłosierdzia w internecie — triumfalnie wrzuciła zdjęcia i filmik z podpisem: „Choć temat DPS w tej kampanii jest trudny dla niektórych kandydatów, my postanowiliśmy wesprzeć tego typu ośrodek inaczej. Zamiast zostawiać w DPS okradzionych staruszków, można zostawić świeże warzywa i mięso z targu. Będzie dzisiaj pyszny rosół”. Nagranie, zrealizowane na potrzeby kampanii, miało charakter starannie wyreżyserowanej akcji medialnej – wszystko wyglądało jak fragment spotu wyborczego: od gestów, przez ustawienie kamery, dynamiczny podkład muzyczny, po nienaganną autoprezentację. Problem w tym, że to nawet nie był DPS. To było hospicjum. Ośrodek paliatywny. Miejsce, gdzie ludzie nie czekają na rosół, tylko na śmierć. A Gajewska nawet nie zorientowała się gdzie była — nawet w przeprosinach dalej pisała o DPS-ie. Oderwanie od rzeczywistości osiągnęło tu poziom kampanijnej autoparodii.
Nie jest zaskoczeniem, że sytuacja ogromnie zbulwersowała wyborców i internautów — bo – UWAGA – nie robi się kampanii wyborczej na umierających ludziach. Nie przynosi się kartofli do hospicjum z kamerą i logiem kampanii, licząc na poklask. To nie tylko niezręczne. To głęboko nieprzyzwoite.
Choć posłanka próbowała uderzyć w PiS i przypomnieć aferę z „panem Jerzym”, zafundowała opinii publicznej spektakl pod tytułem „Łaskawa pani z siatką kartofli”. Trudno o bardziej żenujący przykład kampanijnego oderwania od rzeczywistości. Posłanka KO, wychowana w luksusie, najwyraźniej sądzi, że wystarczy uśmiech i reklamówka ziemniaków, by zyskać poparcie i szacunek. Tego typu gesty to nie kampania — to upokorzenie. Nie dla chorych, których odwiedziła, ale dla niej samej. Kampania wyborcza w hospicjum to nie błąd — to upadek. Jeśli ktoś sądzi, że taka akcja jest dopuszczalna, to warto zapytać: co jeszcze uzna za stosowne? Może następnym razem posłanka przywiezie resztki ze swojego obiadu? Wnioskując po sytuacji materialnej jej rodziny, całkiem możliwe, że to byłoby więcej warte niż worek ziemniaków. Ale niezależnie od wartości dań — to nie był brak wyczucia. To była dehumanizacja przebrana za dobroczynność. Polityczka PO uczyniła pacjentów hospicjum tłem do obrazka, który miał dobrze wyglądać w internecie.
Gajewska, widząc co się dzieje, skasowała nagrania i przeprosiła. A właściwie: przeprosiła za publikacje zdjęć, nie za samą akcję. No bo przecież intencje były dobre, prawda? Zupa miała być pyszna.
Tylko że to nie zupa wyszła, a pokazówka. Zamiast zdobywać głosy, KO musi teraz gasić pożar i tłumaczyć się z własnej żenady. Zamiast dołożyć przeciwnikowi, kolejny raz trafili we własne kolano i sztab Trzaskowskiego na finiszu przed drugą turą wyborów musi tłumaczyć się z „kampanii ziemniaczanej”.
Z całej tej historii zostaje nam jedno. Obraz polityczki, która jest tak odklejona od codziennego życia ludzi, że naprawdę uwierzyła, iż godność człowieka da się kupić za worek warzyw. Gajewska nie jest wyjątkiem. Jest symbolem. Symbolem partii liberalnej, która nie ma kontaktu z rzeczywistością. Oderwanej od ludzi, ich potrzeb i ich realiów — przekonanej, że PR zastąpi empatię. I właśnie dlatego wychodzi jej to, co zwykle, czyli żenada.