PiS-owi podobno znów spadło w sondażach, do 34 procent, jak donosi pracownia Kantar Public. Ponieważ w ostatnich dniach nie zdarzyło się raczej nic szczególnego, co by ten spadek uzasadniało, bo sprawy szybkiej rejterady z ustawą o IPN, aferą Pięty czy nagrodami już się przewaliły, więc warto rozważyć, co mogło spowodować ów spadek z pozycji 40 procent.
I wtedy w sukurs przychodzą uwagi socjologa profesora Radosława Markowskiego, od lat specjalizującego się w badaniu wyników sondaży, który od dawna twierdzi, że PiS ma poziom poparcia dnia z wyborów i – poza wahaniami okolicznościowymi – ani mniej ani więcej.
Markowski konsekwentnie twierdził już w pierwszym półroczu po wyborach z października 2015 roku, że mnożące się już wtedy publikacje wyników badań wskazujące na rosnącą stale wysokość notowań PiS, nawet do poziomu 50 procent, można włożyć między bajki i partia rządząca ma stały elektorat na poziomie mniej więcej wyniku wyborczego czyli około 35 procent. Markowski formułował swoje oceny na podstawie szczegółowych, systematycznych analiz publikowanych badań, w tym szczegółowych parametrów, takich jak przepływy poparcia, kategorie wiekowe, przynależność do grup społecznych, wykształcenie, miejsce zamieszkania itd.
Albo-albo
I właśnie dlatego w wywiadzie jakiego prezes PiS udzielił braciom Karnowskim dla tygodnika „Sieci” (15 lipca) tak kategorycznie wybrzmiewa jego determinacja, by doprowadzić do pacyfikacji Sądu Najwyższego. Na pytanie Karnowskich: „Komisja Europejska nie złamie polskiej woli dokończenia tej reformy?”, Kaczyński odpowiada: „Nie złamie, bo to jest albo-albo. Jeśli nie zreformuje się sądownictwa, inne reformy mają mały sens, bo prędzej czy później zostaną przez takie sady, jakie mamy, zanegowane”.
Prezes zdecydował się przeprowadzić piątą zmianę ustawy o Sądzie Najwyższym w reakcji na postawę I Prezes SN Małgorzaty Gersdorf oraz w obawie, że długotrwała i skomplikowana procedura rekrutacji sędziów do Sądu Najwyższego spowoduje takie spowolnienie tego procesu, które sprawi, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu zdąży zatrzymać pisowską „reformę”. Determinacja PiS w tej sprawie jest wyraźnie bardzo silna i władza chce to koniecznie przeprowadzić na obecnym, ostatnim przedwakacyjnym posiedzeniu parlamentu. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, PiS chce odreagować defensywną wiosnę, kiedy to władza dostała zadyszki, odnotowała ostry spadek notowań i musiał wycofać się m.in. z osławionej zmiany ustawy o IPN a także z prób zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Po drugie, Kaczyński i otaczająca go kamaryla wie, że jeśli nie „załatwi” sprawy Sądu Najwyższego przed wakacjami, to po wakacjach parlamentarnych, we wrześniu, może się to okazać trudniejsze, bo jest to zwyczajowy czas inauguracji nowego sezonu politycznego, gdy ludzie wracają po urlopach zregenerowani, wypoczęci, gotowi do walki. Po trzecie, PiS zauważa ewidentną demobilizację obywatelską w obronie sądów. Byłem pod Sejmem w środę i czwartek i przekonałem się naocznie o tej demobilizacji. Kłamliwa do bólu TVP tym razem właściwie nie musiała uciekać się do manipulacji i sztuczek robionych kamerą. Niestety, demonstracje te są dychawiczne i nie przekraczają stu-dwustu osób. Nie da się tego nawet porównać z prawdziwie masowymi demonstracjami w obronie sądów w lipcu zeszłego roku. Odpowiedź na pytanie: dlaczego tak się dzieje wymagałaby już zastosowania naukowych instrumentów socjologicznych. Wydaje się, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy prawdopodobnie trafnie sformułował w „karnowskich sieciach” publicysta Piotr Skwieciński. Jego zdaniem demobilizacja społeczna w sprawie sądów bierze się upowszechniającego się przeświadczenia przeciwników PiS oraz „symetrystów”, że opór społeczny i polityczny w Polsce jest w sumie taką potęgą, że „i bez bezpieczników nie dopuści ona do dyktatury tej partii (…) potęgą obecnie nie obejmującą wprost sfery polityki, ale posiadającą potencjał, który w każdej chwili może przełożyć się na politykę”. (…) „Nie obawiają się więc efektów naruszenia zasady „check and balance”; intuicyjnie uważają raczej, że dopiero teraz ów balans staje się realny”. Jeśli jednak uznać nawet interesującą hipotezę Skwiecińskiego za trafną czy bliską trafności z socjo-politologicznego punktu widzenia, to przecież opozycja nie mogłaby i nie zechciała wyciągać z niej takiego praktycznego wniosku, który prowadziłby do osłabienia jej determinacji. W każdym razie Kaczyński i jego kamaryla widzą, że okoliczności aktualnie im względnie sprzyjają i chcą ryzyko utrwalenia owej hipotetycznej „check and balance” dopchnąć kolanem jak najszybciej, właśnie przed wakacjami.
„W 2015 roku pomogło nam rozbicie głosów lewicy. To się nie powtórzy”
Kluczowa determinacja PiS w sprawie Sądu Najwyższego bierze się jednak przede wszystkim ze skrywanego lęku o wynik wyborów. O to, że z dokonywanych w rozmaitych konfiguracjach wyliczeń wynika, i to już od pewnego czasu, że do Sejmu może wejść grupa partii, która będzie w stanie zbudować antypisowską koalicję. Kaczyński boi się też lewicy, konkretnie Sojuszu Lewicy Demokratycznej i daje temu wyraz we wspomnianej rozmowie z Karnowskimi („Musimy pamiętać, że w 2015 roku pomogło nam rozbicie głosów lewicy. Należy założyć, że to się nie powtórzy, musimy po prostu zdobyć tyle głosów Polaków, by bezpiecznie uzyskać kolejną kadencję”). A ponieważ Kaczyński wie, że realny poziom notowań jest wielką niewiadomą, więc „w razie nieszczęścia” chce mieć w ręku Sąd Najwyższy, który przecież zatwierdza wynik wyborów. Także lęk przed przegraną wyborczą (choćby i w dalszej przyszłości) legł u podstaw orzeczenia tzw. „Trybunału Konstytucyjnego”, który prezydenckie prawo łaski rozszerzył do granic barejowskiego absurdu, pozwalając prezydentowi na ułaskawianie nawet na poziomie postępowania przygotowawczego (dowcipnisie pytają w internecie, czy planowane jest wprowadzenie możliwości rozwodów narzeczonych i mówią o nowej edycji „Dudapomocy”).
Unia Warzywno-Ziemniaczana i inni
Dodatkowym powodem gorączkowego pośpiechu PiS w sprawie Sądu Najwyższego (przy okazji też prokuratury) jest także fakt, że dotychczasowa czystka w sądownictwie, przeprowadzana przez Zbigniewa Ziobro już od roku, nie przyniosła niczego zwykłym obywatelom korzystającym z sądów. Ba, wyniki w sądach pogorszyły się. Miasteczko namiotowe protestujących przeciw sądom ludzi z kręgu Adama Słomki i Zygmunta Miernika nie zniknęło tylko z powodu uporządkowania trawnika przed gmachem Sądu Najwyższego przy placu Krasińskich w Warszawie. Zniknęło także dlatego, że wspomniani radykałowie uważają dziś PiS, w najlepszym razie, za władzę, która sytuacji obywatela w sądzie nie poprawiła, w najgorszym – za zdrajców Sprawy. Także z tego powodu Słomka i Miernik zniknęli z TVPiS, gdzie jeszcze przed rokiem byli stałymi gości w programie Magdaleny Ogórek i Jacka Łęskiego. PiS niepokoi też to, co dzieje się na scenie aktywności grup społecznych i branżowych. Poza już zasygnalizowanymi protestami nauczycieli czy policjantów pojawiły się nowe chmury. Ostatnio PiS doprowadziło do czerwoności nawet grupę zawodową, która pod przewodem właściciela najbardziej eleganckiej obory w Polsce, Jana Szyszko, długo zdawała się być jednym z silnych kręgów propisowskiej i to gorliwej lojalności. Przed Sejmem pojawiło się tysiąc leśników, którzy są rozsierdzeni na PiS za to, że oddaje lasy w pacht deweloperom, którzy mają budować „mieszkania plus”. Nadspodziewanie szybko doszło też do organizacyjnej reakcji rolników (w tym plantatorów owoców miękkich) na katastrofalny poziom cen skupu, który radykalnie pogorszył sytuację dużej części tej grupy społeczno-zawodowej. Zawiązała się właśnie Unia Warzywno-Ziemniaczana, na czele której stanął młody rolnik Michał Kołodziejczak. Nikt PiS-owi nie zagwarantuje, że okaże się to sezonową efemerydą i że nie odbierze mu części głosów wsi, dotąd na ogół lojalnej.
Objawienie jasnogórskiej Madonny z Tęczochowy u Lisickiego
Co jeszcze spróbuje wyszykować nam PiS? We wspomnianym wywiadzie dla „karnowskiej sieci” prezes PiS dał świadectwo tego, że śledzi prawicową prasę i odwołuje się do hipotez, diagnoz i pomysłów propisowskich publicystów. Po Marszu Równości w Częstochowie na okładce tygodnika „Do rzeczy” ukazała się twarz jasnogórskiej Madonny opatrzona napisem „Zamach na świętość”. Redaktor naczelny Paweł Lisicki wprost sugeruje ograniczenie wolności tego rodzaju demonstracji: „Pierwszy tęczowy atak na Jasną Górę został odparty. Można być pewnym, że nastąpią kolejne, lepiej zorganizowane, bardziej krzykliwe. Chyba że polscy politycy zdobędą się na odwagę i przygotują skuteczną ustawę broniącą nas przed agresywna propagandą aktywistów LGBT”. To samo sugeruje uchodzący za krytyka literackiego niejaki Krzysztof Masłoń, (ksywa „Cudownie Otrzeźwiony”). Stawiam talary przeciw orzechom, że jesienią wysmażony zostanie projekt kagańcowej ustawy w tej sprawie. W sytuacji, gdy Rydzyk od czasu do czasu groźnie powarkuje i sugeruje swoje listy do parlamentu, gdy z powodu „wściekłych wiedźm” z „czarnych protestów” nie można „w pełni chronić życia poczętego”, taka ustawa „antypedalska” byłaby w sam raz godnym darem na przebłaganie, a co najmniej na udobruchanie Ojca Toruńskiego.