Pod naciskiem pisowskich fanatyków i nieuków z Zamościa, usunięto (lub zamierza się usunąć z fasady jednej z kamienic tego miasta – trudno nadążyć za skalą i tempem ich głupoty), na mocy tzw. ustawy dekomunizacyjnej, tablicę upamiętniającą miejsce urodzin Róży Luksemburg. Ta wybitna polska socjaldemokratka (SdKPiL) żydowskiego pochodzenia jest postacią, która ma poczesne miejsce we wszystkich europejskich, szkolnych podręcznikach historii nie tylko lewicy, ale także historii powszechnej. Tylko nie w polskich. Z kolei na naukową konferencję o Karolu Marksie w nadbałtyckim Pobierowie nasłano niedawno policję.
Podczas berlińskiej tzw. rewolucji Spartakusa w 1919 roku Luksemburg została zamordowana (wraz z Karlem Liebknechtem), w parku Tiergarten przez grupę reakcyjnych niemieckich oficerów, którzy wrzucili jej ciało do pobliskiego Landwehrkanal (śródmiejski kanał wodny). Właśnie dokładnie w tym miejscu, tuż obok Lichtensteinbrücke (mostu Lichtenstein), metalowe litery jej z jej imieniem i nazwiskiem posadowione zostały na metalowym cokole. Jednak, jako się rzekło, podczas gdy Niemcy i Europa pamiętają o wielkiej Róży, honorują jej miejsce w historii i mają dla niej co najmniej szacunek, dla pisowskich aparatczyków polsko-niemiecka komunistka żydowskiego pochodzenia, która podawała w wątpliwość celowość obudowywania państw narodowych, w tym Polski (tzw. luksemburgizm) jest postacią nienawistną. Na dźwięk jej imienia i nazwiska zawołali więc „A kysz!”
Z kolei niedaleko od słynnego Aleksanderplatz z monumentalną wieżą telewizyjną, będącą jednym z emblematów Berlina, można zobaczyć dubeltowy, figuralny pomnik Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. To właśnie nazwisko pierwszego z nich zmobilizowało polską policję, kierowaną przez pisowski rząd, by zamiast ścigać przestępców, zajęła się represjonowaniem spokojnych filozofów z Uniwersytetu Szczecińskiego i ich gości. To samo zapewne spotkałoby historyków, gdyby zorganizowali konferencję poświęconą Róży Luksemburg lub Julianowi Marchlewskiemu, innemu wybitnemu działaczowi polskiej, niemieckiej i europejskiej lewicy, który jest patronem jednej z ulic we wschodniej części Berlina (Marchlewskistrasse).
Jak zatem widać, Polska pod rządami PiS pogrąża się w odmętach klerykalno-nacjonalistycznego błocka i coraz bardziej rozmija się z czuciem, myśleniem i ideami cywilizowanej Europy. Polsce bliżej już raczej do klimatu mentalnego rodem z innej berlińskiej historii, z roku 1906, tym razem groteskowej, w której główną rolę odegrał tzw. kapitan z Köpenick. Ten przebrany za oficera bezrobotny szewc nazwiskiem Voigt aresztował burmistrza naówczas podberlińskiego miasteczka, (dziś wschodniej dzielnicy miasta), wykorzystując ślepy pruski szacunek dla munduru. Kto wie czego mógłby dziś dokonać w Polsce ktoś, kto pragnąc podstępem wymusić jakąś administracyjną decyzję, podałby się fałszywie za pisowskiego aparatczyka…