26 kwietnia 2024

loader

W potrzasku

istockphoto.com

Ludzkość ma krótką pamięć. A przecież nie powinna tak łatwo zapomnieć, że ostatnim razem najbliżej wybuchu trzeciej wojny światowej było wtedy, kiedy Stany Zjednoczone postanowiły zainstalować swe rakiety w Turcji, tuż przy granicy ZSRR. W odpowiedzi ZSRR chciał przenieść własne rakiety balistyczne na pozostającą z nim w sojuszu Kubę – ruch w ocenie USA wręcz niewyobrażalny – i byliśmy dosłownie centymetry od atomowego końca świata… Obecna sytuacja jest praktycznie kalką tamtej, lecz tym razem rozgrywa się bliżej, bo pod naszymi oknami.

Za kryzysem ukraińskim stoją całe dekady cichej, politycznej wojny. Jej początek sięga czasów upadku Bloku Wschodniego i nowych podziałów na mapie Europy. Trwałość europejskiego pokoju została jednak przerwana przez działania Stanów Zjednoczonych i ich dążenie do dalszej ekspansji w Europie Wschodniej. Częścią tej ekspansji jest także – będące punktem zapalnym obecnego kryzysu – ewentualne dołączenie Ukrainy do NATO, które jako pierwszy proponował zresztą George W. Bush. Oznaczałoby ono dalszą militaryzację tego kraju i instalację amerykańskich baz wojskowych tuż pod rosyjskimi granicami. Wbrew opinii wielu ekspertów i polityków nie jest to kwestia wyłącznie ukraińskiej suwerenności. To sytuacja analogiczna do hipotetycznej budowy rosyjskich baz wojskowych przy meksykańsko-amerykańskiej granicy.

Dla rządzonej przez Putina Rosji jest to kontynuacja zimnowojennej polityki i powód do ewentualnego prewencyjnego ataku. Taka ewentualna inwazja służyć miałaby właśnie wyprzedzeniu zajęcia Ukrainy przez siły NATO. Z rosyjskiej perspektywy – czy się nam to podoba, czy nie – wejście NATO na Ukrainę jest bowiem nieakceptowalne i wiedzieć o tym muszą także polscy politycy, którzy zbyt często ignorują geopolityczną rolę Ukrainy i traktują ją niczym państwo będące samotną wyspą. Dalsza ekspansja NATO na Wschód nie jest jednak czymś, za co warto umierać i zgodzi się z tym raczej większość mieszkańców naszego kraju.

Tymczasem pogrążone w głębokim wewnętrznym kryzysie Stany Zjednoczone stawiają wszystko na jedną kartę. W geopolitycznym interesie USA leży bowiem osłabianie Rosji oraz Chin i wikłanie tych państw w nowe, kosztowne oraz długotrwałe konflikty. Polityka USA nie jest więc w tym wypadku zbieżna z pokojowymi rozwiązaniami leżącymi w interesie graniczących z Rosją państw europejskich. Należy również pamiętać, że obecne lata są ostatnimi latami wyraźnej przewagi wojskowej USA nad Chinami, to więc także ostatnie chwile na militarne działania o odważniejszym charakterze. A właśnie chwiejące się, zdesperowane i pogrążone w kryzysie imperializmy stają się najbardziej niebezpieczne.

W konfrontacjach imperializmów nie ma jednak nigdy żadnych zwycięzców. Państwa, które zarabiają na wojnach i państwa, które rezerwują dla siebie całe strefy wpływów są organizatorami życia i polityk państw kolonizowanych. Rosyjskie interesy również są interesami imperialistycznymi. Rosja pozostaje państwem kapitalistycznym o mocarstwowych ambicjach i szerokich wpływach. I dlatego rosyjska inwazja na Ukrainę jest rzeczywistym scenariuszem, była nim nawet zanim zaczęły przepowiadać to amerykańskie władze. Groźba otwartej wojny wisi już w powietrzu przynajmniej od 2014 roku. Rosja posiada ambicje, które są nam doskonale znane i których nikomu nie trzeba w Polsce szczególnie objaśniać. Jeśli jednak ktoś wiedząc o tym doszedł następnie do przeświadczenia, że wojna pomiędzy NATO i Rosją jest konieczna lub opłacalna, bo „Rosji nie można ufać”, „my będziemy następni” itd., to znaczy, że „racjonalnie” doszedł do poparcia atomowej zagłady. Znalezienie się w środku wielkiej wojny z Rosją zawsze bowiem będzie oznaczać kres istnienia Państwa Polskiego i śmierć milionów obywateli naszego kraju. Dalsze zbrojenia i życzliwe zapraszanie do Polski kolejnych amerykańskich batalionów – w wypadku wojny – zbliżają nas właśnie do tego scenariusza. Z tej drogi musimy zawrócić.

Gwarancją bezpieczeństwa nie jest robienie z własnego kraju wielkiego placu manewrowego. Bezpieczeństwu Polski nie pomagają też polityczne groźby pod adresem Rosji i oderwane od rzeczywistości wymachiwanie szabelką. Od Rosji nie dzieli nas żaden ocean. Wojna na Ukrainie nie będzie kolejną wojną w Iraku, gdzie spokojnie podszkolimy sobie żołnierzy.

Nasze narodowe nieszczęście polega dokładnie na tym, że Polska znajduje się obecnie w potrzasku pomiędzy interesami dwóch potęg o imperialistycznych wektorach rozwoju. Uczynienie z polski amerykańskiego garnizonu wojskowego już zrobiło z nas wielką tarczę dla rosyjskich rakiet. Jesteśmy zakładnikami w obcym sporze. I na ewentualnym konflikcie – którego Polska w żaden sposób nie będzie mogła wygrać – możemy jedynie stracić. Nawet jeśli dojdzie do „najbezpieczniejszego” dla nas wariantu wojny na Ukrainie, to i tak Polskę zaleje milionowa fala uchodźców wojennych. Nasz prawicowy rząd otwarcie opracowuje już scenariusze radzenia sobie z falą ludzi uciekających przed ewentualną wojną… A w rezultacie staniemy się państwem graniczącym ze strefą wojny i wojskową strefą przerzutową, drżącą ze strachu przed rozszerzeniem się wojennej pożogi. Ewoluujemy – co już się dzieje – do poziomu bezpieczeństwa znanego z Izraela, gdzie ćwiczenia alarmów bombowych, zakładania masek przeciwgazowych i paradowanie z karabinem na ramieniu stały się uliczną codziennością. Życie w stanie wojennym będzie przy tym niczym wygodne wczasy pod gruszą. A to do takiego scenariusza usilnie przygotowuje nas rządząca w Polsce prawica, która z wielką starannością i zapalczywością militaryzuje nasz kraj, inwestuje w przygraniczne mury i sieje atmosferę wielkiej wojennej mobilizacji. To wielkie i bardzo groźne złudzenie, że Polska w tym konflikcie może odegrać rolę podmiotową. Pamiętajmy, że to także już przerabialiśmy a uwielbiany przez współczesną prawicę rząd przedwojennej sanacji wielokrotnie obiecywał  – i to nawet w 1939 r.- szybkie zwycięstwo nad III Rzeszą. Jeszcze na początku  samej wojny polska prasa rozpisywała się o rzekomo skutecznych bombardowaniach Berlina. Do czego doszło później i jak wyszliśmy na „pewnych sojuszach” uczą nawet szkolne podręczniki za ministra Czarnka.

Obok wojennych istnieją jednak także i lepsze scenariusze. Podstawowym celem, który musi przyświecać polskiej klasie politycznej są starania dyplomatyczne. Najpoważniejszą do odegrania rolę posiada tu Unia Europejska, ale aktywna mogłaby być również Polska. Jedną z realnych dyplomatycznych możliwości jest na przykład trzymanie się ustaleń z protokołu Mińsk II. Wymagałoby to wstrzymania dalszej ekspansji NATO na Wschodzie i transformacji Ukrainy w kierunku państwa neutralnego, podobnego choćby do Austrii w czasie zimnej wojny, co jak wiadomo wcale Austrii na złe nie wyszło. Wstrzymanie ekspansji NATO to w tym przypadku polska racja stanu, ponieważ alternatywa związana jest z ryzykiem wybuchu wojny. Łudzenie się, że Rosję można nastraszyć czy że da się z nią militarnie wygrać jest zaś igraniem z ogniem, wiąże się ze śmiertelnym zagrożeniem i utratą bezpieczeństwa, ale także degradacją gospodarczą i upadkiem z trudem osiągniętego polskiego poziomu życia nawet w czasach pokoju. Obywatele naszego kraju powinni uświadomić sobie, a raczej winno to być im uświadamiane, jak dramatycznie niszczycielskie gospodarczo będą dla Polski konsekwencje tej wojny. Kraj nasz zmieni się w strefę zagrożenia, a jak pokazuje praktyka, z takiej strefy się ucieka, w takiej strefie się nie planuje ani nie inwestuje.  Polscy militaryści, oprócz milionów uchodźców, winni szykować się przede wszystkim na krach handlowy, finansowy i gospodarczy.

Lewica jest polityczną siłą, która może mieć tu do odegrania ważną rolę: zabierając głos z innej niż prowojenna perspektywa i rozładowując bezrefleksyjny militaryzm, który absolutnie wręcz zdominował polską przestrzeń publiczną, a którego nie podziela znaczna część społeczeństwa świadomego zagrożenia i marzącego o spokoju. Utrzymanie strefy neutralnej na Ukrainie to mała cena za brak rozlewu krwi i uniknięcie kompletnego rozpadu europejskiego pokoju, który tak długo udawało nam się utrzymać. Pamiętajmy też, że rządy odpowiadają przed swoimi wyborcami i ich obowiązkiem jest służyć w interesie własnych społeczeństw. Niestety, i my, i Ukraina znajdujemy się w tym momencie we władaniu amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego. A po drugiej stronie konfliktu też już przecież jedynie pokrewny amerykańskiemu imperializm. Konfrontacja, do której wytrwale pcha nas prawicowe skrzydło amerykańskich polityków pod rękę z rosyjskim imperializmem nie może być celem polityków żyjących nad Wisłą.

Europejski pokój i bezpieczeństwo granic, które wypracowała Unia Europejska wiszą na włosku. Przed nami ewentualna wojna, której zapobiec może jedynie wybicie się Europy oraz Polski na polityczną samodzielność. Czas najwyższy skończyć z wiarą w trzeźwość polityk imperialistycznych hegemonów. Bo przed nami – jak mówi brytyjski ekspert polityczny Anatol Lieven – skrajnie niszczycielski konflikt, który jest jednak jeszcze wyjątkowo łatwy do uniknięcia.

Tymoteusz Kochan

Poprzedni

Gdzie wszyscy mówią to samo, tam nikt nie myśli – amerykański dylemat lewicy

Następny

Gospodarka 48 godzin