7 listopada 2024

loader

Wrażenia lotniskowe i powrót do ojczyzny

Do tekstu „Lotnicze sny o potędze” Marcina Zielińskiego („Dziennik Trybuna”, nr 219-220/2018) życie dopisuje mi dawkę wrażeń bezpośrednich z lotniczej autopsji podróżnej.

 

Lot samolotu PLL „Lot” wieczorem 8 listopada z Okęcia na Aéroport Charles de Gaulle w Paryżu był de facto lotem maszyną rumuńską z rumuńską załogą, choć przy udziale dwóch polskich stewardes. Było to jedyną pokrzepiającą okolicznością, ponieważ poza tym lot ten był mocno emocjonujący nie tylko z powodu długich i dokuczliwych turbulencji, ale także z powodu nieprzyjemnego incydentu n pokładzie. Otóż, jeden z pasażerów odmówił odłączenia – przed lądowaniem – laptopa od sieci samolotu i dopiero dość dramatycznie wyrażona przez pilota groźba, że po lądowania czekać go (pasażera) będzie spotkanie z policją, skłoniła go do wykonania polecenia. Nie najlepsze wrażenia można było odnieść też z konstatacji, jaką pozycję ma PLL „Lot” na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu. Podczas gdy inne linie lotnicze, i to bynajmniej nie tylko giganty w rodzaju „Air France”, „Lufthansy” czy „British Airlines”, mają tam swoje stałe przedstawicielstwa, gdzie można załatwić wszelkie formalności – pasażer „Lotu” błąka się jak sierota i dopiero na krótko przed odlotem, w lotowskim „kąciku” pojawiają się „obcy”, „wypożyczeni” (?) pracownicy, żeby obsłużyć lotowskich pasażerów. Na maszynach obsługujących pasażerów elektronicznie widoczne są znaki logo wielu linii lotniczych, w tym także nie gigantów bynajmniej, ale nie akurat „Lotu”.
Rozumiem motyw oszczędności, ale po co w takiej sytuacji nadymać się pychą, snuć sny o potędze, skoro na jednym najważniejszych europejskich portów lotniczych bardzo trudno na ślady obecności takiej linii jak PLL „Lot” bardzo trudno, jeśli nie liczyć ich obecności na tablicach odlotów i przylotów, pasażer „Lot” może się poczuć jak „sierotka Marysia”? W takich sytuacjach pisowska, nacjonalistyczna megalomania objawia swój żałosny wydźwięk wynikający z dysproporcji między słowami a rzeczywistością. Za to, wałęsając się po podparyskim lotnisku rzucam okiem na ekran telewizora, a tam wśród newsów bodaj CNN krótka migawka z Warszawy, z „Marszu Niepodległości”, czyli dość przykry widok zbitego tłumu, nad którym świecą race i snują się dymy. W podpisie informacja, że przez miasto przeszło ok. „200 tysięcy faszystów”. Oczywista bzdura, bo nie w tym rzecz, że w marszu przeszła taka liczba „faszystów” (poszło w tym marszu na pewno wielu normalnych ludzi o dobrych intencjach), lecz że zorganizowało go agresywne nacjonalistyczne, faszyzujące stowarzyszenie. Tymczasem Pan PP (Produkt Prezydentopodobny) najpierw z tym towarzystwem spod ciemnej gwiazdy negocjował przebieg owego pochodu, potem po pokazaniu mu przez „narodowców” figi wycofał się jak niepyszny, a następnie znów zmienił zdanie i ową imprezę postanowił swoją obecnością legitymizować, wraz z rządem PiS i samym Prezesem. Spoglądając na podparyskim lotniku na ekran telewizora pokazujący tę nacjonalistyczną hecę, nie doznałem uczucia dumy narodowej i pomyślałem jednocześnie, że odczułbym ją, gdyby historyczny znak PLL „Lot” był realnie obecny wokół mnie, nie tylko jako efektowny emblemat, ale przede wszystkim przez praktyczną obecność, we wszystkich wymiarach praktycznych ułatwiającą życie swoim pasażerom. I tylko polscy piloci i polskie stewardessy jak zwykle znakomici, godni najwyższego uznania. A w pierwszy poranek w kraju, po powrocie – doniesienia medialne o aferze z szefem Komisji Nadzoru Bankowego w roli głównej. To mi dodatkowo uświadomiło, że znów jestem w ojczyźnie.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Głos prawicy

Następny

Odsłonięcie pomnika Ignacego Daszyńskiego

Zostaw komentarz