Transformacja ustrojowa i III RP nie miały i nie będą mieć dobrej prasy wśród większości polskiego społeczeństwa. Poza klasą kapitalistyczną i tymi, którzy w sposób efektywny wykorzystali panujący (wciąż) neoliberalizm grono miłośników III RP pozostaje skromne.
Przymusowi emigranci i ich rodziny, ludzie wychowani w rzeczywistości wysokiego bezrobocia, pracownicy godzący się na życie na śmieciówce, upłynnieni ludzie niskich płac i zniszczonych marzeń o poczuciu bezpieczeństwa… Oni wszyscy nie cenią sobie porządku, który przyniósł Polsce turbokapitalizm na półperyferyjnych i krwiożerczych warunkach. Polski kapitalizm to dla ludzi pracy synonim trudu, klęsk i pustych obietnic podawanych w religijnym sosie. Poza zniszczeniami na poziomie czysto ludzkim potransformacyjny porządek zrujnował także polską narodową samoocenę. Kraj wyprzedaży, królestwo prywaty i „teoretyczne państwo” wytworzyły atmosferę porażki, upodlenia i głębokiego, narodowego wręcz wstydu. Wstydu za upokorzenia przeżywane przez ludzi pracy i wstydu za demoralizację miłościwie panującej klasy kapitalistycznej.
Dla przeciętnego polskiego pracownika drzwi do awansu społecznego i bramy ku wolności nie zamknął zresztą wcale PiS, lecz zrobił to już dawno temu Leszek Balcerowicz. Warstwy uprzywilejowane „Polski kapitalistycznego sukcesu” rodem z TVN-u, Forbesa i Gazety Wyborczej nie są też wcale uniwersalną, polską inteligencją, lecz stanowią bardzo konkretną grupę, która skutecznie i na całe dekady przywłaszczyła sobie środki kulturowej i społecznej reprodukcji, okupując się na najwyższym poziomie życia i z pogardą patrząc na innych, którym cały czas wmawia się, że III RP to kraj konsumentów luksusowych towarów i szczęśliwców, którzy wygrali los na loterii.
Tego wstydu nie czują oczywiście beneficjenci tych zmian oraz towarzystwo celebrytów – czuje go natomiast cała, wielka „Polska B”, która bynajmniej nie jest jedynie domeną „Wschodu” i małych miejscowości, gdzie panuje biedniejsza wersja kapitalizmu. Czują go wszyscy Ci, których nowa kaprzeczywistość ustawiła gdzieś pomiędzy żałośnie niską pensją minimalną, niedostatkiem i życiem bez perspektyw na zarobienie na własne mieszkanie.
Ten wstyd jest dziś jednym z podstawowych czynników stymulujących tęsknotę za „wielką Polską”, czyli za naprawdę silnym państwem, za dumą narodową i wiarą w narodową i państwową wspólnotę, która byłaby skuteczna i pomogła wydostać się z pułapki śmieciowej egzystencji. To inaczej zwane przywiązanie do państwa socjalnego i opiekuńczego, które wywodzi się jeszcze z czasów Polski Ludowej gra dziś jednak na korzyść rządzących, którzy przekuwają je w zupełnie nową narrację i tworzą nowy język pseudokonfliktu społecznego.
PiS-owskim, wyimaginowanym konfliktem, w który obecna władza pragnie wciągnąć wszystkich pozostałych aktorów jest konflikt na linii „lud” kontra „elita”. W konflikt ten z powodzeniem i w sposób naturalny daje się też wciągnąć praktycznie cała „opozycja”, która czy to z głupoty, czy też z uwagi na kryzys ideowy, weszła w buty oprawców i złodziei z III RP.
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do tego PiS-owskiego substytutu walki klas dla upokorzonych. Mówienie o „ludzie” i o „elitach” w XXI wieku przystoi jedynie nacjonalistom, miłośnikom faszyzmu lub fetyszystom epoki feudalnej. We współczesnym kapitalizmie mamy do czynienia z klasą pracującą, klasą kapitalistyczną, a także przedstawicielami określonych warstw i grup społecznych. Totalizacja i tworzenie dwóch rzekomo przeciwstawnych sobie obozów (pseudo)klas kulturowych jest zarówno całkowicie błędne, jak i skrajnie szkodliwe. Rzeczywistym wyróżnikiem, który PiS stara się nam narzucić jest ślepy, religijny nacjonalizm, który bynajmniej nie zagraża kapitalizmowi, lecz wręcz umacnia go i orientuje wokół interesów narodowej burżuazji.
Rzeczywistym przeciwnikiem ludzi pracy są beneficjenci porządku opartego na wyzysku, czyli właściciele kapitału oraz podpięta pod jego interesy partyjna biurokracja. Wrogiem jest kapitalizm. A elitami w kapitalizmie są konkretnie: utrzymujący obecny system właściciele.
Wyśnione i obarczane winą za upadek demokracji i PiS-owski autorytaryzm „masy ludowe” to w istocie całkiem rozumny – oraz reagujący zgodnie z prawami politycznego rynku – proletariat, który w swej skromnej części głosuje na PiS przede wszystkim z uwagi na świadomość własnych i całkowicie obiektywnych interesów. Te interesy są odrębne od interesów polskich właścicieli i od interesów ludzi korzystających z rajów podatkowych, których reprezentują dziś w zasadzie wszystkie partie skupione w polskim parlamencie. Cała ta zagadkowa „wyjątkowość” obecnej władzy polega wyłącznie na tym, że partia ta jako pierwsza została obiektywnie zmuszona (przez nacisk żądań samego świata pracy) do pewnych minimalnych ustępstw względem najtwardszej linii polityki neoliberalnej i najlepiej też posługuje się językiem nacjonalizmu i IPN-owskich narracji, którym „światli” liberałowie rodem z Unii Wolności przez cały dekady karmili polską młodzież. I jak widać: nie bezkarnie.
PiS nie jest więc przedstawicielem wyklętego/otumanionego ludu tej ziemi, lecz klasyczną, konserwatywną prawicą, która chwilowo stała się sojusznikiem dla części polskiego świata pracy. To nie jest szokujący konflikt kulturowy, w którym banda kiboli znęca się nad mówiącymi po francusku. To nie walka oświeceniowego rozumu z nacjonalistyczną ciemnotą. To nie konflikt pomiędzy salonami i stadionami. To walka o trochę wyższe stawki, o sprawniej działające państwo, o godność szeregowego człowieka pracy, który w systemie demokracji parlamentarnej ma jeszcze czasami tę możliwość, że jest w stanie przegłosować te kilkanaście procent najbogatszych + ich bogatych krewnych i fruwających po świecie znajomych z telewizji śniadaniowych.
Rzeczywiste podziały nie przebiegają więc wcale wzdłuż pokoleń ani nie dotyczą stopnia wykształcenia. Podziały są klasowe i dotyczą wysokości płac, czasu pracy, czy bezpieczeństwa socjalnego i poziomu życia. Prawdziwe sprzeczności występujące na poziomie klas kulturowych dotyczą zaś przede wszystkim różnic ideologicznych, ponieważ faktem jest, że neoliberalny sen o Polsce dla większości społeczeństwa okazał się kłamstwem. Konflikt pomiędzy PiS-em i PO nie jest jednak wcale konfliktem prostactwa z wykształciuchami. To konflikt dwóch obozów prawicowego neoliberalizmu, przy czym ten bardziej liberalny obyczajowo ma też to do siebie, że pozostaje zupełnie ślepy na wady, klęski i katastrofy, które przyniósł nam (ich wspólny) barbarzyński kapitalizm.
Idąc tropem Marksa nie pokładam żadnej wiary w zdolność do autorefleksji beneficjentów kapitalistycznego wyzysku. Nie zmienia to jednak faktu, że cała polska lewica stoi w tym momencie przed możliwie największym zagrożeniem. Budowanie opozycji na zasadzie „naród kontra zdrajcy” i „prawdziwy lud kontra elita” to klasycznie faszystowskie klisze służące przede wszystkim kreowaniu języka politycznego na poziomie regresywnego nacjonalizmu. (…) Różnica między nacjonalistyczną „ludowością”, a ruchem proletariackim polega też na tym, że ta pierwsza pozostaje pod bezpośrednią kontrolą prawicowych i kapitalistycznych elit. To „ludowość”, która zakazuje samokształcenia i odcina się od edukacji i postępu, na której czele stoi bogaty kler w parze z prawicowymi elitami partyjno-biurokratycznymi i czerpiącym z tego największe profity światem biznesu. Wulgarny naturalizm, promowanie złego gustu i myślenia w kategoriach Polak/Wróg nie jest więc wcale „oddolnym, ludowym wynalazkiem”, tylko konstruktem służącym na rzecz uprzywilejowanych i bogatych.
Bez krytyki klasy kapitalistycznej i nietykalnych jak dotąd przedsiębiorców każda „krytyka” skazana będzie na pogoń za mitycznymi, czyhającymi na „prostego człowieka” i kradnącymi „elitami” – w obrębie których z równym powodzeniem umieścić można dziś biednych doktorantów i nauczycieli, jak i właścicieli dużych firm i spadkobierców kulczykowych fortun. Tego właśnie chce PiS, którego pomysł na „polski lud” i „Polaka” jest bardzo wyraźny: to polujący na sodomitów Polak-tylko-katolik, który walczy ze wszystkimi sąsiadami, przeciwko wszystkim postępowym ideom i na rzecz utrwalania nacjonalistycznego ciemnogrodu, którego istnienie jest zresztą po prostu skrytym życzeniem samego kapitału, który w ten właśnie sposób pozbywa się odpowiedzialności za politykę i zwala swe winy na barki złych ludzi z partii rządzącej. Tak otumaniona klasa pracująca staje się zresztą całkowicie bezwolna, bierna i bezradna w obliczu ataków ze strony samego kapitału.
Nie istnieje więc żaden „lud” do którego trzeba się zniżać i na którego poparcie przepis posiada rzekomo wyłącznie PiS. Prawie wszyscy żyjemy już w kręgu tej samej socjalizacji i w coraz bardziej jednorodnej kulturze.
Uniwersalna, przemysłowa kultura generowana przez współczesny kapitalizm wytwarza możliwości raczej łatwego nawiązywania wspólnego języka ze wszystkimi. Żyjemy w erze wielkiej uniformizacji. Oglądamy, czytamy i pozostajemy w kręgu podobnych treści. Powoli są to już zresztą treści przede wszystkim o pochodzeniu zagranicznym, czego kwintesencją jest m. in „Netflix”, będący zinstytucjonalizowaną i zintegrowaną siecią produkcji kulturowej rodem prosto z prognoz Theodora Adorno. Dlatego właśnie budowanie tożsamości młodych pokoleń na Żołnierzach Wyklętych nigdy w pełni się nie powiedzie. PiS-owi po prostu zabraknie do tego miejsca na Youtubie, filmów w kinach, wyświetleń na instagramie i filmików na snapchacie. Prawicowa repolonizacja kultury nie jest już możliwa. To przedpotopowa bajka dla oderwanych i naiwnych.
Cała współczesna narodowa hucpa jest zresztą tylko mało popularną stylówą, która opiera się na sentymencie do podziałów rodem z czasów Powstania Warszawskiego. Trudno już nie traktować tego z przymrużeniem oka. Podobnie społeczeństwo traktuje też w gruncie rzeczy cały blichtr PiS-owskich darów. Już za 10 lat ostatni żywi świadkowie Wojny przejdą do historii, a PiS-owska estetyka, której główną siłą jest wieczne pragnienie zemsty na Niemcach i Rosjanach ostatecznie przejdzie już do lamusa.
W tej sytuacji wystarczy wiedzieć jak odpowiednio się zachować. Kluczem do politycznego sukcesu pozostaje kwestia stosowania odpowiedniego języka, bycia zrozumiałym i czytelnym, a także bliskim wyobraźni świata pracy – a nie świata biznesu. Spajająca siła nacjonalizmu z przyczyn obiektywnych – głównie z uwagi na słabość polskiej gospodarki i ze względu na rzeczywiste warunki życia w naszym kraju – zawsze będzie płytka i prymitywna.
Nowe problemy: katastrofa klimatyczna, kwestia migracji, miejsce pracownika i jego prawa w turbokapitalistycznym świecie chwilówek-śmieciówek… będą kształtowały zupełnie nowego i odpornego na kapitalistyczną propagandę sukcesu człowieka.
I o tych ludzi trzeba walczyć.