W Niemczech rozpoczęły się rozmowy nad ustanowieniem nowych regulacji finansowych w zawodowym futbolu. Zasadniczym punktem proponowanych zmian jest ustalenie górnego pułapu zarobków piłkarzy. Szanse na przeforsowanie tego pomysłu nie są wielkie, ale sam fakt, że się o tym rozmawia, może zapowiadać nowe prądy w Bundeslidze.
Na razie o nowych zasadach finansowych dyskutuje się w gremiach decyzyjnych Deutsche Fussbal Liga (DFL), czyli organu nadzorującego rozgrywki Bundesligi i jej bezpośredniego zaplecza. W projektach zmian zakłada się ustalenie limitu płac zawodników, górne pułapy prowizji dla agentów, a także wielkość kwot wpisywanych do kontraktów w tzw. klauzulach wykupu. „Osobiście jestem za tym, żeby przynajmniej spróbować ustalić górny próg zarobków. Nie wiem, czy to się uda, ale rozmowy w tej kwestii są prowadzone i moim zdaniem, są one konstruktywne i dobrze rokujące na przyszłość” – stwierdził szef DFL, Christian Seifert.
Oponenci uważają jednak, że takie działania będą miały sens i przyniosą lidze korzyści tylko wówczas, jeśli zostaną wprowadzone nie tylko w Niemczech, ale w całej Europie, a najlepiej na całym świecie. Inaczej w krótkim czasie z Bundesligi odejdą wszyscy najlepsi, a co za tym idzie, także najlepiej opłacani gracze, co znacznie obniży poziom rozgrywek oraz ich atrakcyjność.
Obecnie najlepsi zawodnicy, wśród których jest Robert Lewandowski, zarabiają na poziomie 15-20 mln euro, ale prawie wszyscy krezusi z tej półki występują w Bayernie Monachium (tyle, co kapitan reprezentacji Polski w bawarskim klubie zarabiają też m.in. Thomas Mueller i Manuel Neuer). Generalnie niemieckie kluby nie przepłacają swoich gwiazdorów i pod tym względem Bundesliga jest od dłuższego czasu mniej atrakcyjna od innych lig z europejskiej „wielkiej piątki”, zwłaszcza hiszpańskiej i angielskiej.
Zarys projektu limitowania zarobków został już jednak przesłany do UEFA, a prezydent europejskiej federacji Aleksander Ceferin zapowiedział, że weźmie czynny udział w dyskusji nad proponowanymi przez DFL zmianami. Finansowa zapaść, w jaką europejski futbol coraz bardziej popada w związku z pandemią koronawirusa, sprzyja wprowadzeniu radykalnych zmian w systemie wynagradzania piłkarzy. Bundesliga na przykład już wyliczyła, że kończąc rozgrywki w tym sezonie bez udziału publiczności, kluby pierwszej i drugiej ligi stracą w sumie blisko 100 mln euro. A przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć jak długo jeszcze ten zakaz będzie obowiązywał, skoro mówi się, że na jesieni pandemia może wrócić ze zdwojoną siłą. Jeśli do tego dojdzie, jej skutki odczują nie tylko kluby niemieckie, lecz także w pozostałych ligach europejskich. I to może skłonić szefów nawet takich potentatów, jak Barcelona, Real Madryt, Paris Saint-Germain, Juventus Turyn, Manchester City czy FC Liverpool, do przyzwolenia na program oszczędnościowy.