20 kwietnia 2024

loader

Chybiony transfer Wszołka

Nie bardzo wiadomo dlaczego dyrektor sportowy Unionu Berlin Oliver Ruhnert latem tego roku za 2,5 mln euro ściągnął z Legii Pawła Wszołka, bo 29-letni polski piłkarz przez pół roku nie doczekał się debiutu w Bundeslidze.

To jeden z najdziwniejszych transferów Ruhnerta. Nie jedyny, bo w kadrze Unionu podobnie jak Wszołek traktowany jest też inny polski piłkarz, Tymoteusz Puchacz. Z nim sprawa jest nawet jeszcze dziwniejsza, bo to przecież aktualny reprezentant Polski, jeden z ulubionych graczy portugalskiego selekcjonera biało-czerwonych Paulo Sousy. Nikt nie rozumie jakim cudem piłkarz, który dobrze radził sobie w spotkaniu z Anglią, nie dostał szansy występu w Bundeslidze. A skoro on nie dostał, to nie ma co na to liczyć starszy od niego o sześć lat Wszołek.
Przed przejściem do niemieckiej drużyny Wszołek miał za sobą udany dwuletni okres gry w Legii Warszawa, z którą dwukrotnie zdobył mistrzostwo Polski. Nie jest to może dorobek mogący zrobić wrażenie po drugiej stronie Odry, ale w swojej piłkarskiej biografii Wszołek ma też występy we włoskich klubach Sampdoria Genua i Hellas Werona oraz angielskim Queen Park Rangers, a także dwa występy w reprezentacji Polski. Dawno, bo w 2012 roku, ale zawsze.
Tymczasem odkąd w lipcu znalazł się w ekipie Unionu Berlin, pozwolono mu zagrać tylko 17 ostatnich minut spotkania II rundy Pucharu Niemiec z Waldhof Mannheim (3:1). I to na pozycji bocznego obrońcy, więc nie mając doświadczenia na tej pozycji nie mógł swoja grą nikogo zachwycić. Jego perspektywy w tym klubie wyglądają więc mizernie i wedle spekulacji berlińskich mediów ma odejść z Unionu już podczas najbliższej zimowej przerwy chociaż ma kontrakt ważny do końca czerwca 2023 roku.
Branżowy portal transfermarkt.de wycenia jego aktualną wartość rynkową na dwa miliony euro. Nie jest to duża kwota, ale po półrocznej przerwie w grze może nie być chętnych na zakup takiego piłkarskiego kota w worku. W środowym meczu 16. kolejki Bundesligi Unionu z Freiburgiem (0:0) Wszołka i Puchacza trener Urs Fischern nie posadził nawet na ławce.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Karbownik na pochylni

Następny

Żegnamy…