5 grudnia 2024

loader

Euro 2020/21: Paulo Sousa pozostanie na stanowisku

Rywalizacja o mistrzostwo Europy wkroczyła w fazę pucharową. W 1/8 finału w spotkaniu z Walią objawił swoją moc „duński dynamit” – reprezentacja Danii wygrała aż 4:0, niemile natomiast zaskoczyli Włosi, którzy z trudem po dogrywce pokonali Austrię 2:1. A w Polsce trwa rozliczanie Paulo Sousy z nieudanego występu biało-czerwonych.

Oceniając występ reprezentacji Polski w mistrzostwach Europy wyłącznie przez pryzmat osiągniętego w imprezie rezultatu trudno wystawić jej choćby ocenę dostateczną, bo ostatnie miejsce w grupie z jednym zdobytym punktem to ewidentna porażka. Mówienie jednak o kompromitacji biało-czerwonych jest już grubą przesadą. Jeśli już o coś można mieć do naszych piłkarzy pretensje, to chyba tylko o to, że przegrali ze Słowacją (1:2) i Szwecją (2:3), zespołami bynajmniej nie lepszymi, a można nawet zaryzykować twierdzenie, że gorszymi. Nie zapominajmy, że drużynie Hiszpanii tylko Polacy potrafili strzelić gola, na dodatek prowadząc z nimi względnie wyrównaną grę, bo Szwedzi tylko cudem wywalczyli bezbramkowy remis mając w posiadaniu piłkę ledwie przez 15 procent czasu gry, zaś Słowacy dostali od Hiszpanów tęgie baty przegrywając aż 0:5.
Tak więc zamiast pretensji powinniśmy mieć do Paulo Sousy żal, że zbyt długo eksperymentował ze składem i przez to naszej narodowej drużynie w najważniejszych meczach zabrakło zgrania, czyli jedynego elementu w piłkarskim rzemiośle, w którym byli gorsi od Hiszpanów, Szwedów i Słowaków. Sporo pretensji można mieć też do portugalskiego szkoleniowca co do jego personalnych wyborów. Bartosz Bereszyński miał niebagatelny udział przy stracie czterech goli i tak na dobrą sprawę to już po pierwszym meczu ze Słowacją powinien zostać odesłany na boczny tor. Kamil Glik tylko groźnymi minami przypominał boiskowego wojownika, ale z cała pewnością nie był filarem linii defensywnej. Nie bez powodu w wielu analizach znalazł się w grupie „największych rozczarowań Euro 2020/21”. Podobnie jak Grzegorz Krychowiak, który obok Bereszyńskiego był najgorszym graczem w polskiej ekipie.
Prawda jest jednak dla naszych reprezentacyjnych graczy brutalna – jedynym z nich, który wrócił do domu z tarczą, był ich kapitan i lider Robert Lewandowski. Strzelając w turnieju trzy gole (jeden Hiszpanom i dwa Szwedom) „Lewy” uśmierzył wzbierającą już po meczu ze Słowacją falę krytyki i nie dał swoim antagonistom pola do obarczenia go całą winą z niepowodzenie. A potem do głosu doszli futbolowi statystycy i analitycy. No i na przykład branżowy serwis 90min.com orzekł, że najlepszym zawodnikiem fazy grupowej był… Lewandowski. Portal przedstawił swoje wyniki, opierając się na analizie danych serwisu Opta, zbierającego i analizującego dane meczowe oraz generujący na ich podstawie ocenę gry każdego zawodnika. Drugie miejsce w klasyfikacji zajął Belg Kevin De Bruyne, a trzecie bramkarz reprezentacji Finlandii Lukas Hradecky, a na dalszych pozycjach uplasowali się Romelu Lukaku (Belgia), Joakim Maehle (Dania) oraz Jordi Alba (Hiszpania).
W ocenach zespołowych biało-czerwoni już tak dobrze nie wypadli. W klasyfikacji generalnej turnieju po fazie grupowej Polska jest 21. w stawce 24 drużyn – słabsze były tylko zespoły Turcji, Macedonii Północnej i Szkocji. Z kolei pod względem liczby minut gry, w których przegrywali, nasi piłkarze są w ścisłej czołówce. Dłużej gonić wynik musieli tylko Turcy (179 minut) i… Niemcy (161). Broniąca tytułu Portugalia awansowała do 1/8 finału, choć w trzech meczach fazy grupowej była na prowadzeniu tylko przez 40 minut – najmniej spośród drużyn pozostających w grze o mistrzostwo Europy. Ciekawy jest też przypadek reprezentacji Węgier, która była na prowadzeniu przez 92 minuty, co jest 8. wynikiem na turnieju, a przegrywała tylko przez 6 (6. wynik Euro 2020), a i tak pożegnała się z mistrzostwami już po fazie grupowej. Najdłużej z prowadzenia cieszyli się Holendrzy (177), Włosi (152) i Anglicy (111). To trzy z pięciu zespołów, które w fazie grupowej nie przegrywała ani przez sekundę. Poza nimi w tym gronie są Hiszpanie i Szwedzi.
Paulo Sousa ma więc nad czym myśleć, bo już de facto wiadomo, że nadal będzie selekcjonerem reprezentacji Polski. Portugalczyk ma kontrakt do końca eliminacji mistrzostw świata, z opcją jego przedłużenie w przypadku awansu. Jeszcze panujący w PZPN prezes Zbigniew Boniek, na którego także zwaliła się potężna fala krytyki, twardo oświadczył, że jest z efektów pracy portugalskiego szkoleniowca zadowolony i nie zamierza go zwalniać z posady.
Taką samą deklarację składają też dwaj zgłoszeni już oficjalnie kandydaci w wyborach na nowego prezesa PZPN – Marek Koźmiński i Cezary Kulesza. A zatem wszystko wskazuje, że za dwa miesiące to Paulo Sousa powoła kadrę na wrześniowe mecze eliminacyjne do MŚ 2022 z Albanią, San Marino i Anglią. Na razie żaden z jego kadrowiczów nie ogłosił, że rezygnuje z dalszych występów w reprezentacji.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Polacy chcieli wygrać Ligę Narodów, ale dostali tęgie lanie od Brazylijczyków

Następny

Olimpijska forma Fajdka

Zostaw komentarz