Finał Ligi Mistrzów Real Madryt FC Liverpool był interesującym wydarzeniem piłkarskim
Real Madryt po raz trzeci z rzędu wygrał Ligę Mistrzów. W finałowej potyczce „Królewscy” pokonali FC Liverpool 3:1, ale w zwycięstwie wydatnie pomógł im niemiecki bramkarz angielskiej drużyny Loris Karius.
Trener Liverpoolu Juergen Klopp wystawił na mecz z Realem najmocniejszy skład, z ofensywnym trio Salah – Firmino – Mane w linii ataku. Zmotywowani gracze angielskiej drużyny atakowali w kosmicznym tempie, które tak przytłoczyło „Królewskich”, że przez pierwszy kwadrans mieli problemy z wyjściem z własnej połowy. A nie jest to sytuacja dla Cristiano Ronaldo i spółki normalna. Portugalski gwiazdor snuł się w tym czasie po boisku niemal równie niemrawo jak w obu półfinałowych potyczkach z Bayernem Monachium. O swoim istnieniu przypomniał dopiero w okolicach 20 minuty spotkanie, kiedy to kropnął z ostrego kąta tuż nad poprzeczką.
Po pół godzinie gry swoje trzy grosze do wydarzeń na boisku wrzucił niezawodny boiskowy cwaniak Sergio Ramos, który zapożyczonym chyba z zapasów chwytem powalił na ziemię Mohameda Salaha. Egipcjanina z całej siły grzmotnął barkiem o murawę i dla niego był to koniec udziału w wielkim finale Ligi Mistrzów. Gwiazdor „The Reds” ze łzami w oczach zszedł z boiska, a wraz z nim płakali solidarnie fani Liverpoolu i reprezentacji Egiptu, bowiem uraz barku okazała się na tyle groźny, że pod znakiem zapytania stanął występ Salaha na mundialu w Rosji.
Strata najgroźniejszego strzelca w zespole wyraźnie zdezorganizowała szyki Liverpoolu i chociaż Real także został osłabiony po zejściu kontuzjowanego Daniego Carvajala, to jednak per saldo lepiej na tych niefortunnych przypadkach wyszła ekipa z Madrytu, która zaczęła uzyskiwać coraz większą przewagę. Do szokujących zdarzeń doszło jednak dopiero po przerwie, a ich negatywnym bohaterem okazał się niemiecki bramkarz FC Liverpool Loris Karius. Najpierw sprezentował „Królewskim” kuriozalnego gola, rzucając piłkę prosto na nogę Karima Benzemy, z czego Francuz skwapliwie skorzystał. Takie błędy kompromitują bramkarzy nawet podwórkowych drużyn, nic więc dziwnego, że po zaliczeniu takiej straszliwej „wtopy” niemiecki bramkarz zamienił się w roztrzęsionego i kompletnie zagubionego boiskowego „kelnera”. Jego kolejny błąd był tylko kwestią czasu.
Zespół „The Reds” za pierwszym razem nie dał się jeszcze złamać i po czterech minutach Senegalczyk Saido Mane pokonał Keylora Navasa i doprowadził do wyrównania. Ale Zidane miał w odwodzie Garetha Bale’a. Walijczyk wszedł na boisko w 60. minucie i na przywitanie strzelił gola przewrotką, a potem jeszcze dobił rywali kapitalnym strzałem z dystansu, po którym Karius zaliczył drugą wtopę tego wieczoru przepuszczając piłkę między rękami.
A niewidoczny na boisku Ronaldo po meczu zrobił show sugerując, że był to jego ostatni występ w barwach Realu. I tym teraz żyje cały piłkarski świat.