Robert Lewandowski strzelił Łotyszom trzy gole, ale Krzysztof Piątek znów zaliczył występ bez trafienia
Nasza piłkarska reprezentacja pod rządami Jerzego Brzęczka przestała być zgraną drużyną, lecz na pokonanie 3:0 słabiutkich Łotyszy nawet jej przeciętna gra wystarczyła. Wszystkie trzy gole strzelił Robert Lewandowski, lecz mimo to nikt nie był z tej wygranej zadowolony i z obawą oczekiwano niedzielnej potyczki z Macedonią Północną.
Mimo łatwego zwycięstwa 3:0 w obozie biało-czerwonych nie było euforii, wręcz przeciwnie. Nawet strzelec trzech goli Robert Lewandowski schodził z boiska z chmurną miną i nie chciał rozmawiać z dziennikarzami, a przecież nigdy wcześniej taki „numerów” nie robił. Tym bardziej, że sam miał powody do chwały. W meczu z Łotwą zagrał w reprezentacji po raz 109 i po doliczeniu niedzielnego meczu z Macedonią Północną jest teraz w liczbie występów w barwach narodowych samodzielnym liderem.
Lewandowski staje się legendą
W liczbie strzelonych goli na czele stawki w klasyfikacji wszech czasów jest już od dawna, konkretnie od 5 października 2017 roku, kiedy to dzięki trzem golom w wyjazdowym spotkaniu eliminacji MŚ 2018 z Armenią przeskoczył legendę polskiego futbolu Włodzimierza Lubańskiego (48 goli). W Rydze „Lewy” ustrzelił szóstego hat-tricka w kadrze i poprawił swój snajperski dorobek w drużynie narodowej do 60 trafień. A warto przypomnieć, że 31-letni obecnie Lewandowski zadebiutował w reprezentacji 10 września 2008 roku w spotkaniu eliminacji mistrzostw świata z San Marino w Serravalle. Trener Leo Beenhakker wpuścił go na boisko w 59. minucie, a osiem minut później „Lewy” cieszył się z pierwszego trafienia w biało-czerwonych barwach, ustalając wynik na 2:0.
Roku potrzebował na zebranie 10 spotkań w kadrze, a po kolejnym miał ich już 25. Jubileusz 50. przypadł na towarzyską potyczkę z Urugwajem w Gdańsku, przegraną 1:3 w listopadzie 2012. Mecz numer 75 to także towarzyski pojedynek z Finlandią we Wrocławiu 26 marca 2016. Setny występ miał miejsce dokładnie przed rokiem, 11 października 2018 w przegranym 2:3 meczu Ligi Narodów z Portugalią w Chorzowie. W żadnym z nich nie wpisał się na listę strzelców.
Bez dwóch zdań „Lewy” jest w historii polskiego futbolu absolutnym fenomenem, wciąż jednak niedocenianym, chyba także przez część graczy naszej kadry, zwłaszcza tych z dużym stażem i ambicjami odgrywania w niej co najmniej tak samo ważnej roli. I to być może jest rzeczywistą przyczyną kwasów psujących atmosferę w reprezentacji.
Brzęczek wciąż w ogniu krytyki
Trener Jerzy Brzęczek wciąż nie ma najlepszej prasy w Polsce i mimo wysokiej wygranej z Łotwą przed niedzielnym meczem z Macedonią Północną nie szczędzono mu słów krytyki. Wytykano mu przede wszystkim mierny styl gry prezentowany przez nasz zespół, co było wyraźnie widoczne zwłaszcza we wrześniowych meczach ze Słowenią i Austrią. W statystycznym ujęciu kadencja obecnego selekcjonera też nie prezentuje się imponująco: przed niedzielną potyczką z zespołem Macedonii Północnej biało-czerwoni pod jego wodzą mieli na koncie pięć zwycięstw, cztery remisy i cztery porażki. Poprzednicy Brzęczka w pierwszych 13 meczach w roli selekcjonera notowali na ogół lepsze wyniki. Mniej zwycięstw na tym etapie od niego miał tylko Franciszek Smuda (cztery), natomiast Jerzy Engel, Waldemar Fornalik i Adam Nawałka mieli już po sześć wygranych spotkań. Rekordzistami pod tym względem pozostają Paweł Janas i Leo Beenhakker, którzy z 13 pierwszych meczów wygrali po osiem.
Trzeba jednak uczciwie dodać, że Brzęczek musiał od pierwszego spotkania walczyć o punkty, bo swoją kadencję zaczął od rywalizacji w nowych rozgrywkach Ligi Narodów. Jego poprzednicy natomiast zaczynali pracę od potyczek towarzyskich poprzedzających rywalizację w eliminacjach albo do mundialu, albo do mistrzostw Europy.
Brak awansu byłby grzechem
Wygrana biało-czerwonych z Łotwą zwiększyła dorobek naszej reprezentacji do 16 punktów i tylko kataklizm mógłby sprawić, że nie zakwalifikuje się na mistrzostwa Europy. Biało-czerwoni mogli przypieczętować awans już w niedzielnym starciu z drużyną Macedonii Północnej, tym bardziej, że grali w swojej twierdzy, Stadionie Narodowym w Warszawie. Ale nawet w przypadku niekorzystnego rezultatu, całkiem możliwego zważywszy na fakt, że nasi piłkarze zagrali z Łotwą słabo, a Macedończycy w czwartek pokonali u siebie Słowenię, z którą we wrześniu przecież ekipa Brzęczka przegrał w fatalnym stylu 0:2.
„Na pewno w ich zespole będzie panowała euforia. To niewygodny rywal, twardo gra w defensywie, a z przodu też ma kilku piłkarzy, którzy potrafią pograć. Wszystko zależy jednak od nas, od tego na co im na boisku pozwolimy. Poza tym to my zagramy u siebie, przy komplecie publiczności, więc mam nadzieję, że wróci nasz styl, płynność w naszych akcjach. W tym meczu damy z siebie wszystko, bo przecież wszyscy wiemy, że zwycięstwo może nam zapewnić awans do finałów mistrzostw Europy” – podkreślał przed meczem z Macedończykami Lewandowski, który po chwilowym wycofaniu się z roli lidera zespołu po meczu z Łotwą, po powrocie do Warszawy ponownie zaczął mobilizować ekipę do walki.
Czy skutecznie, tego w chwili oddawania gazety do druku wiedzieć nie mogliśmy, bowiem mecz Polska – Macedonia Północna zakończył się po zamknięciu wydania. Wiedzieliśmy jednak to, co wszyscy – brak awansu naszej drużyny byłby niewybaczalnym grzechem.