Tomasz Sommer, naczelny tygodnika polskiej skrajnej prawicy, błysnął parę dni temu wpisem na swoi Twitterze: „”Jest też zupełnie oczywiste, że Grodno powinno, w przypadku rozpadu Białorusi, trafić do Polski. PiS to wie, ale boi się powiedzieć”. Natychmiast zaprzeczyło ministerstwo spraw zagranicznych, ale na nic to się nie zdało. W podobnym duchu i na podobnym intelektualnym poziomie wygłosił swojej kocopoły popularny w niektórych kręgach publicysta i podróżnik. Komentarzom do wypowiedzi Sommera nie było końca i niewiele tu można dodać: tak, trzeba być odklejonym od rzeczywistości i pozbawionym elementarnej odpowiedzialności za skutki swoich słów cynglem, żeby wygłaszać takie teksty w takim miejscu i w takim czasie.
Ale nie chodzi o to, by dworować sobie z ograniczoności człowieka lub doskonale rozwiniętego charakteru prowokatora. To nie wybryk i nie pojedynczy wyskok.
Nie chodzi bowiem to, co ten człowiek z siebie wydalił, tylko kim jest. A jest redaktorem naczelnym dwutygodnika związany z Koalicją Odnowy Rzeczypospolitej Wolność i Nadzieja, która pod wodzą Janusza Korwina-Mikke wchodzi w skład partii Konfederacja Wolność i Niepodległość. To ta sama partia, której członkowie reklamowali podrzynanie gardeł lewicowym działaczom, a jej lider z maczetą w ręku zachęcał do wieszania socjalistów. Ta sama, która ma czwarte miejsce w polskim parlamencie, a we współpracy z którą prominentni politycy PO obiecywali sprawować władzę w Polsce. Naczelny „Najwyższego Czasu” zapewne, wzorem wielu swoich kolegów z nacjonalistycznego nurtu, jest zdania, że oto przejawia iście makiaweliczną przenikliwość i zdolność nie poddawania się emocjom.
To dość znany nurt w polskiej polityce zagranicznej – przypisywanie sobie umiejętności przewidywania na kilkanaście ruchów naprzód, podczas gdy w istocie przewidywać może co najwyżej czas zamknięcia najbliższego sklepu spożywczego, gdy go żona po cukier wyśle. A w istocie są tym, kim są – nacjonalistami w swej najgorszej, bo głupiej i agresywnej odmianie, wyznającej zasadę, że wszelkie umowy, pakty i prawo regulujące zasady funkcjonowania społeczności międzynarodowej są ważne tylko do momentu, kiedy można je bezkarnie złamać. Rządzą się prawem silniejszego tylko wtedy, kiedy tym silniejszym są oni. I w tej formie nacjonaliści powinni być jak najszybciej i dla zdrowia całego świata zmarginalizowani do najniższego dostrzegalnego poziomu.
Zadziwiające, że są w Rosji kręgi, które Janusza Korwina-Mikke i jego kumpli w rodzaju Tomasza Sommera traktują serio, ponieważ zdarzyło im się wypowiedzieć coś na przekór odmóżdżonej polskiej rusofobii, która jest stałą składową obecnej polskiej polityki wschodniej. Są wpuszczani w związku z tym na niektóre salony, udzielają wywiadów i nie skąpią artykułów.
Rosjanie traktują ich z rewerencją, uważając, że prezentują jakiś przewidywalny odłam polskiej sceny politycznej. Mylą się głęboko, bo wystarczy trochę poskrobać i wyłazi z nich takie właśnie indywiduum, które wzorem sępa ścierwnika chętnie podłącza się do uczty najsłabszych sztuk, nie bacząc tak naprawdę, czy aby to jest na pewno najsłabsza sztuka i, co ważniejsze, czy silniejsi dopuszczą go do stołu.