
Lewicy jak osiołkowi w żłoby dano: w jeden owies, w drugi siano. Musi wyważać liberalne wolności z poczuciem wspólnotowości, społecznej solidarności. Nie może jak liberałowie sprowadzać demokracji do wyborczej telemeledemokracji i troszczyć się tylko o błogosławionego tworzącego miejsca pracy.
W jej programie muszą być postulaty, jak niwelować nierówności na tle klasowym, rasowym, płciowym, etnicznym. Jak unikać wyścigu zbrojeń i wojen; jak odtowarowić usługi publiczne, zwłaszcza ochronę zdrowia. W lewicowej perspektywie podział owoców wzrostu wydajności pracy, głównie wskutek innowacji technicznych, zwłaszcza robotyzacji, prowadzić powinien do skracania czasu pracy.
Gdyż praktycznie „historia walk społecznych to historia walk o skrócenie czasu pracy” (Michel Husson). To wrażliwość nie tylko na dyskryminację z powodu płci, nieheteronormatywności. Naturalne środowisko dla lewicy to środowisko pracy, współdziałanie ze związkami zawodowymi w kraju, w UE i na świecie.
Organizacje pozarządowe i charytatywne, są finansowane w 70% z budżetu. Naprawiają tylko wady neoliberalnego ładu społecznego. Jak się teraz przestawić na komunikację zbiorową, ograniczyć loty samolotem na przedłużony weekend tam, gdzie słońce i ciepła woda w lecie, a obfitość śniegu na narciarskich trasach w zimie?
Przemodelowanie stylu życia na model oszczędzający planetę: „plain living, high thinking” będzie bolesnym zabiegiem dla wszystkich: producentów, konsumentów, biznesu medialnego (żywionego reklamami), systemu edukacji (nie nauka przedsiębiorczości, tylko np. współdziałania i wrażliwości estetycznej), odbudowy zaufania do wspólnotowych instytucji jak w Finlandii.
Planeta w nadchodzących dekadach pozwoli co najwyżej na umiarkowanie dostanie życie dla 8–9 miliardów ludzi. Rewolucja szczęścia oparta na wykorzystaniu w przemyśle nauki i taniej energii węglowodorów wkracza w nową fazę: w fazę konsumpcji dóbr duchowych po zaspokojeniu potrzeb bytowych, w fazę stylu życia opartego na mniejszym zużyciu energii.
Tak więc ani nie możemy wrócić do przeszłości, ani poprzestać na tym, co nam przyniosła rewolucja przemysłowa i kapitalizm jaki znamy. Żyjemy bowiem w epoce „katastrofalnej konwergencji” kilku kryzysów: klimatycznego, ekologicznego, nierównego podziału bogactwa między regionami świata i wewnątrz bogatych społeczeństw, a także niewydolności państw i globalnego rządzenia.
Globalizacja nie ma pilota, ma tylko żandarma. Dekoracyjny udział w obradach G20 niczego nie zmienia. Polska nadal jest półperyferią, której przewagą komparatywną jest tania praca i łatwość transferu zysków.
By pokonać polski problem millenium, tj. zacofania cywilizacyjnego, potrzebny jest nowy interwencjonizm i skuteczna polityka rozwojowa. Kto to wszystko ogarnie, a do tego potrafi przekuć w program działania?









