3 grudnia 2024

loader

Liberalne dziecko w ogrodzie zabawek

Równanie wygląda tak: 3 miesiące internowania plus niedługie aresztowania, a potem tłuste lata błogiej sytości.

 

Po obchodach 40-lecia powstania KSS „KOR”, którego prominentnym członkiem w Poznaniu był ponoć Lech Raczak (kurczę, umknęło mi), po obchodach 40-lecia SKS-u (tu też był tylko jeden członek, Jacek Kubiak), nastała kolejna rocznica – powstania radykalnej i bardzo osobliwej „Solidarności Walczącej”. W wymiarze poznańskim jej jedynym wojownikiem był Maciej Frankiewicz, którego w swoim czasie poznałam, od którego trzymałam się z daleka i którego przemianę z Che Guevary, który – jak ocenił to prof. Fiećko, „całe swe życie rzucił na stos rewolucji” – w oswojonego „pekińczyka” poznańskiego Ratusza za czasów nudzącego się obecnie na politycznej emeryturze, męża telewizyjnej następczyni (gorsza wersja) Ireny Dziedzic – obserwowałam.

Z niejakim zdumieniem – muszę przyznać – obserwowałam.

A niedawno wyświetlony film poświęcony Frankiewiczowi kazał mi tę postać jeszcze raz przemyśleć.

 

1

Maciej Frankiewicz (rocznik 1958), urodzony w Poznaniu, tu rozpoczął studia, w roku 1980 zawiązał koło NZS, był internowany, dwukrotnie, założył poznańskie struktury „SW”, trafiał na „48” i do aresztu, z megafonem wzywał tłumy do maszerowania ulicami, ale i nie bicia się z ZOMO-wcami, wreszcie u zbiegu ulic: F. Dzierżyńskiego i Gwardii Ludowej wynajął małe pomieszczenie po trafice i punkcie filatelistycznym i tam umieścił swe wydawnictwo „WiS”.

Prezentował się jako radykalny antykomunista (co zaowocowało m.in. nie uznawaniem prawomocności tzw. Okrągłego Stołu), wróg ZSRR (spokojnie, spokojnie – żadnego najazdu „SW” na Moskwę nie było, jedynie na rosyjski konsulat w Poznaniu wylał Maciek kubełek czerwonej farby) itd.

W 2002 roku został wiceprezydentem m. Poznania, odpowiedzialnym za oświatę, kulturę i sport, niedopasowane dżinsy i wyświechtany T-shirt zamienił na garnitur w kolorze australijskiej papużki i tu doznał pewnego rozdwojenia, co skutkuje do dziś tym, że jego dzisiejsi wielbiciele chwalą go za to, że „wybudował” stadion Lecha, skłonił młodych poznańskich osiłków do biegania maratonu, zaś jego wrogowie wypominają mu eksmisję „Ósemki”, czyli VIII LO, a jego samego uważają za niezwykle skutecznego pogromcę żłobków i przedszkoli (to na Długosza, zamknięte z udziałem Frankiewicza, stało długo puste, po czym teren sprzedano jednemu z deweloperów, który tam postawił blok).

 

2

Obecnie trwa beatyfikacja Macieja. Ma już swój dąb, tablicę, maratończycy spływają potem w biegu pod szyldem jego imienia i gdyby nie likwidacja gimnazjów, w jednym z nich na pewno raz do roku młodzież spotykałaby się na apelu poświęconym wybitnemu patronowi.

Jednocześnie Frankiewicz wspominany jest jako gorący pasjonat nurkowania, lotów szybowcowych, zdobywca najwyższych szczytów w Europie i nie tylko, czynny ułan, paradujący na koniu, w mundurze i z lancą. I tak dalej, i tak dalej. Poza tym – wzorowy katolik, śliczna żona i dwie równie śliczne córki. Wypisz, wymaluj – antenat premiera Morawieckiego, z tą jednakże różnicą, że ten ostatni ma skromniejszy dom, więcej dzieci i o wiele bardziej wypasione konto w banku.

Tym, co dziwiło dawnych kolegów Frankiewicza, a dziwić nie powinno, były jego niektóre poglądy, które dawniej nie wydawały się groźne. Gdy idzie o reguły życia społecznego, Frankiewicz był darwinistą – tyle twego, ile zdobędziesz. Miejsce dla kobiet widział w kościółku, domku i nad garnkiem. Jak to się stało, że nie padli sobie z Korwinem, owym nieco zapomnianym już „januszem” polskiej publicystyki politycznej, w ramiona – nie wiem.

Poza tym zasłynął Maciej jako ten, któremu marzyła się wyprawa konna na Lwów. Celem odbicia.

Jak ocenił to we wspomnianym filmie instruktor lotów szybowcowych, miał Frankiewicz taki nadmiar energii, którego nieustannie musiał się pozbywać(bieganie, nurkowanie, latanie, wspinanie, karate).

Według mnie, był też Frankiewicz podszyty „liberalnym dzieckiem” , o nigdy niewyrobionym należycie słuchu społecznym i niewykształconej na czas empatii.

Taki człowiek w polityce to tragedia. Chyba, że zostanie w porę oddelegowany przez cwane lobby do formowania np. wielkich imprez masowych, które poprawiają w sondażach notowania delegującej go „grupy towarzyskiej” zwanej dla niepoznaki – zarządem gminy. On się świetnie „sprawdza”, czyli – dobrze bawi, im – rosną słupki. Mimo „kulczyk parku” – na ten przykład.
Sumując – był Frankiewicz, wedle rozpowszechnionej opinii, rewolucjonistą radykalnym w słowach, umiarkowanym w czynach, później – wybitnym społecznikiem, którego misję przerwała śmierć. Nie, nie – nie wszczął burd ulicznych w obronie ginących w Poznaniu fabryk, nie, nie – nie postawił się czyścicielom kamienic, mordercom dziennikarza Ziętary… itd.

Po prostu – jeździł sobie konno, z konia spadł i umarł. Śmierć tragiczna, ale i zarazem banalna.

Gdy zestawić ją np. ze śmiercią M. Falzmanna, którego postać – jakże zasadnie – obecnie wydobywa się z zapomnienia.

 

3

Maciej Frankiewicz był wiceprezydentem miasta w czasach, gdy nastąpiło tzw. uwolnienie czynszów i tysiące poznaniaków musiało opuścić swe mieszkania. Dalszym etapem ich gehenny były podpoznańskie ogródki działkowe, pustostany, daleka prowincja. A czasami – kontenery ze śmieciami.

Pan Wiceprezydent zajęty bieganiem, nurkowaniem, lataniem – wydawał się faktu tego nie zauważać.

W czasach Frankiewicza panowało w Poznaniu ogromne bezrobocie, kolejki w urzędzie pracy nieopodal ul. Sikorskiego nie mieściły się w korytarzach.

Pan Wiceprezydent zajęty… – także tego nie zauważył. Zresztą, nie był „od spraw społecznych”.

Na poznańskim dworcu – przewalały się tłumy ludzi bez pracy i domu. Nieopodal magistratu w samo południe widziało się gromady „śmietnikowych nurków”.

Na Rynku Łazarskim ludzie bez dochodu sprzedawali to, co kilka godzin wcześniej ukradli. Zarobek pozwalał im opłacić miejsce do spania w cudzej piwnicy i kupno czegoś do zjedzenia, a tacy podopieczni dziwnej fundacji pod nazwa „Bieda” każdy dzień zaczynali od peregrynacji trasą: piekarnia-masarnia-mleczarnia. Potem jedli to, co im tam ktoś dał.

Pan Wiceprezydent i tu pozostawał głuchy i ślepy.

Dlaczego? Bo Pan Wiceprezydent, w latach 80-tych biedny jak kościelna mysz, w roku np. 2003 dysponował – cytuję – 380-metrowym domem, wartym 600 tys. zł, na którego budowę wziął 200-tysięczny kredyt, autem Alfa Romeo (prawie „nówka), zarobkami w wysokości 141 tys. zł i 25 tys. zł z tytułu pobytu w Radzie Nadzorczej spółki miejskiej „Termy Maltańskie”.

Jego śliczna żona, co jednak nie dała się zagonić do kuchni, w kilka lat później ujawni w oświadczeniu majątkowym ten sam dom, którego wartość spadnie do 475 tys. zł, swoje współudziały w 15 (sic!) działkach, dochody z działalności gospodarczej w wysokości 47 tys. zł. z pracy nauczycielskiej w wysokości 37 tys. zł, diety radnej w wysokości 32 tys. zł oraz nowiutkiego Opla Astrę.
Niestety, zaniżona ocena działeczek zaprowadzi radną do sądu (koszt wykazany w oświadczeniu majątkowym to 30 tys. zł, brawo papugi), gdzie dobry sędzia uzna czyn za taki z gatunku „pomroczności”. Ot, niewiasta, w przerwach między gotowaniem rosołu a dopiekaniem udek kurzych, przy wycenie gruntów zagubiła gdzieś zero.

 

4

Co do mnie, za kadencji mego kolegi z opozycji, Macieja Frankiewicza w Ratuszu, to pamiętam, że w podległej mu szkole na Dębcu, nikt z nas, nauczycieli, nie otwierał okien, gdyż całkowicie spróchniałe ramy czyniły takie działanie skrajnie niebezpiecznym, na blaty do zniszczonych stołów organizowało się zbiórkę, a dzieciom zabraniałam na muzyce tańczyć, bo wielka dziura w pogomułkowskim linoleum mogła stać się przyczyną poważnych kontuzji.

Zaś w roku ucieczki z Poznania (2005, uwolnienie czynszów) szłam sobie wieluńską ulicą Kościuszki z psem Poldem (zabranym w lutym sprzed poznańskiego Urzędu Pracy, gdzie ktoś porzucił go, przywiązując nocą do płotu tak, że łapy przywarły mu do lodu). Szliśmy sobie i zastanawialiśmy się, jak namówić jakiegoś sprzedawcę, by nam sprzedał pół chleba i kilo ziemniaków i żeby na to starczyła złotówka, jaką dysponowaliśmy. W domu nie było już nic, rentą w wysokości niecałe 800 zł musiałam obdzielić 2 osoby dorosłe, 3 pieski, królika i morską świnkę. Nie wiedzieliśmy jeszcze o istnieniu „dobrej duszy” tego miasteczka, czyli o p. Janince i wydawało się, że tego dnia nie pojemy. Ale Pold nie zawiódł – tuż przed mostem nad Notecią energicznie skręcił, pociągnął smycz i z trawy wygrzebał mokre 20 zł.

Tak nas uratował. Nas, uciekinierów z dynamicznie rozwijającego się królestwa Pana Wiceprezydenta, który uważał, że każdy mógł na jego stolcu zasiąść. I ten menel, nurkujący w śmietniku przy Ratajczaka, i Pani Tereska, z ul. Sczanieckiej, co w największe śniegi sprzedawała na Rynku Łazarskim – szpulki kolorowych nici…

Sęk w tym, że posada, którą zajął „dobry człowiek”, Maciej Frankiewicz była jedna, a potencjalnych aspirujących – tysiące. Co zawsze winniśmy domorosłym „liberałom” – przypominać.
Gdy zatem posadzicie „bohaterom samorządowych bojów” kolejny dąb, ufundujecie tablicę, najpierw oceńcie, na ile te trudy zostały już wcześniej sowicie przez podatników opłacone gigantycznymi wynagrodzeniami, pochodzącymi przecież z waszych podatków i na ile zmieniły na lepsze wasze życie. Także w wymiarze elementarnym.

I nie spieszcie się z przedwczesnym brązownictwem. Równanie wygląda bowiem tak: 3 miesiące internowania plus niedługie aresztowania, a potem tłuste lata błogiej sytości i oddawania się ulubionym, a kosztownym rozrywkom. Tak przedstawia się dziś biografia wielu „rewolucjonistów” z czasów I i II „Solidarności”, także tej – Walczącej. Z panem Borusewiczem na czele.

I nie martwcie się, że oceniacie niekiedy umarłych. Gdy żyli, za nic mieli wasze życie. Jest to zatem najzwyklejsza odpłata ludzi, którzy nie wybaczają, jeżeli wcześniej o to wybaczenie nie zostaną poproszeni.

A w ogóle liberalne dziecko w ogrodzie zabawek to marny kandydat na cokoły. Prędzej czy później, ktoś te cholerne oświadczenia majątkowe znajdzie, odczyta i przeliczy, ile gwoździ musiał sprzedać np. maciupeńki przedsiębiorca w sklepie metalowym na Dębcu, aby podatkiem swym pokryć np. roczną dietę radnej – wdowy po Maćku.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Rząd kryje winnych zabójstwa działaczki

Następny

Proste jak drut

Zostaw komentarz