
Sławomir Mentzen nie wygra tych wyborów. Ale już wygrał kampanię. Nie zmieniając ani jednego poglądu – nadal antyunijny, antyspołeczny, antyrównościowy – został całkowicie znormalizowany. Przestał być problemem, bo ci, którzy jeszcze niedawno ostrzegali przed brunatnieniem Polski, dziś siedzą z nim przy piwie.
Występ Rafała Trzaskowskiego w programie Mentzena był niby bardziej asertywny niż ukłon Karola Nawrockiego. Ale po drodze potwierdził to, co dla wielu i tak było oczywiste: że dwóch liberałów – jeden skrajnie prawicowy, drugi „centrowy” – bez większego problemu znajdzie wspólny język, gdy chodzi o obniżanie podatków i cofanie państwa. Koniec końców nie dziwi, że to nie kandydat PiS, ale właśnie kandydat Koalicji Obywatelskiej poszedł do pubu Mentzena, usiadł z nim i z Radosławem Sikorskim do kampanijnego kufla. A potem szef MSZ wrzucił nagranie tej sceny z podpisem: „Za Polskę, która łączy, nie dzieli”. To nie Mentzen wszedł do mainstreamu – to mainstream wszedł do Mentzena.
Nie chodzi o sam alkohol. Chodzi o polityczny gest. Mentzen nie musiał ustępować, łagodzić tonu, niczego zmieniać. Wystarczyło, że się uśmiechnął, że podał kufel. I nagle stał się „rozmowny”, „rozsądny”, „nie taki straszny”. Trzaskowski właśnie kontynuuje normalizacje Mentzena podczas mającego właśnie miejsce w Warszawie marszu wyborczego mówiąc o „dobrej rozmowie”.
Niektórzy komentatorzy nazwali to „piwo Trzaskowskiego z Mentzenem” genialnym ruchem – „gamechangerem”. Może i zmienia zasady gry. Problem w tym, że to Mentzen pisze nowe reguły.
To nie jest pierwszy raz, kiedy politycy głównego nurtu myślą, że oswoją radykała, wykorzystają go, „zagospodarują jego elektorat”. I to nigdy nie działa. Radykał zawsze wychodzi z tego silniejszy, bardziej widoczny, bardziej uwiarygodniony. Bo to on wnosi emocje – a emocje wygrywają z taktyką.
Normalizacja skrajnych poglądów działa powoli, ale konsekwentnie. Najpierw pojawia się przy stole, potem w debacie, a w końcu w rządzie. To, co dziś wygląda jak spryt, jutro może się okazać katastrofą.
Piwo to nie tylko gest. To symbol zgody. Na obecność, na język, na granice debaty. A jak się raz otworzy butelkę, trudno ją z powrotem zakręcić.









