8 listopada 2024

loader

Bój (nie)ostatni

Ostrzegała firma wizerunkowa, żeby lidera na czas wyborów schować, bo narobi szkody, no i schowali. Podobno ostrzegała, bo lider rzecz bagatelizuje i do końca nie potwierdza, ale i oficjalnie nie zaprzecza. Choć długo się lider stawiał, miotał i wściekał, w końcu dał za wygraną. Kandydatem na premiera nie został. Tym samym, to nie on nie zostanie premierem.

No właśnie, kluczem do zmiany decyzji, a co dalej idzie, kluczem do pojęcia rozumowania lidera PO jest swoista mentalna selekcja negatywna. Nie idzie wygrać tego spotkania. Po prostu nie idzie. Niby dryblujemy, podajemy, strzelamy, mamy dobrych zawodników, niezły przegląd w środku pola, ale nie idzie. A Grzegorz Schetyna nie lubi przegrywać. A jeszcze bardziej od przegranych, nie znosi być kapitanem przegranej drużyny. Bo wiadomo wtedy, na kogo spada cała odpowiedzialność, albo bardziej-pełna odpowiedzialność, jak ongiś skrót PO rozszyfrował kardynał Henryk Gulbinowicz.

Wystawił więc lider PO na premiera lidera zastępczego, Małgorzatę Kidawę-Błońską. Zawsze uważałem tzw. model polski, zapoczątkowany za rządów AWS, kiedy to premierem nie zostaje szef zwycięskiego ugrupowania, tylko ktoś inny, za słaby, żeby nie napisać-cyniczny. A pamiętam doskonale, kiedy Donald Tusk mówił, że przewidywalność i trwałość demokratycznych procedur buduje się przede wszystkim przez wiarygodność, i że nie godzi się, żeby ludziom mącić w głowach nazwiskami. Jesteś szefem partii-bierzesz premierostwo. I w drugą stronę to też powinno działać-lider ugrupowania zapisuje porażkę na swoje konto i liczy się z jej konsekwencjami. Tymczasem, Donalda Tuska jak na razie nie ma w polskiej polityce, przynajmniej bezpośrednio. Jest za to Grzegorz Schetyna, i wygląda na to, że chce jak najdłużej być. Szefem. Najlepiej zwycięskim, ale jak się nie uda, to choćby tylko zwykłym szefem największej opozycyjnej partii. Ale, broń Boże, nie szefem partii przegranej. Sami Państwo wiecie, jak to brzmi. Przegrany. Ten, który nie dał rady. Drugi. Wiecznie drugi.

O pani przyszłej premier z PO-KO wiadomo, że ma męża filmowca, że pochodzi z rodziny z tradycjami politycznymi, że jest generalnie miłą osobą, która może rzeczywiście łączyć ludzi i łagodzić ich temperamenty. Ale niewiele wiadomo o jej poglądach na Polskę w XXI wieku; na gospodarkę; na sprawy międzynarodowe; światopoglądowe. W tej akurat kwestii pani Kidawa-Błońska doskonale nadaje się na twarz ugrupowania, któremu zamierza współprzewodzić, ponieważ równie niewiele wiadomo o tym, co Platforma i spółka chce zaproponować Polakom po wyborach. Ciężko też oprzeć się wrażeniu, że MK-B została przez Schetynę „wymyślona” dość naprędce. Nie przeszła naturalnej drogi właściwej liderom; nie dała się poznać, jako przywódczyni jednej czy drugiej frakcji w partii, wyrazista medialnie postać z mocnymi poglądami, których nie wahała się publicznie artykułować. Z tego m.in. powodu nie wróżę pani MK-B sukcesów, bo wiem, że ludzie, zwłaszcza w Polsce, nie lubią, jak im się próbuje wmówić za pięć dwunasta, że to jest właśnie dla nich najlepsze rozwiązanie, choć do tej pory nikt wcześniej nawet się o nim nie zająknął. Zapewne będzie tak, że MK-B przysporzy PO-KO głosów w Warszawie, choćby przez wzgląd na jej stołeczne korzenie. I zapewne te głosy zdobędzie kosztem list Lewicy, ale tego aż tak bardzo bym nie przeceniał. Dużo ciekawsze, moim zdaniem, będą losy Grzegorza-nie lubię przegrywać-Schetyny, który do dziś nie wie, że smutek po porażce, to uczucie, z którym ludzie dorośli potrafią sobie radzić.

Pani Kidawa-Błońska premierem nie zostanie. Grzegorz Schetyna też nie. Ale coś jednak trzeba będzie począć na kongresie PO, bo nie wszyscy zainteresowani losem mateczki partii, kupią spreparowany na okoliczność wyborczej klęski przekaz. Że właśnie dlatego trzeba trzymać na posadzie starego trenera, bo przed nami kolejne starcia, a nikt tak dobrze nie rozpracuje tego samego przeciwnika, jak On.

Scenariusz będzie taki: Grzegorz Schetyna na tyle skutecznie, sobie znanymi sposobami, zdławi wewnętrzny bunt, że bajeczka o kolejnym starciu pod wodzą doświadczonych przywódców i graczy przejdzie. Kolejna kadencja PiS-u nie będzie zapewne aż tak bardzo mlekoimiodopłynąca, więc szanse na zniwelowanie dystansu będą rosły. A jak będą rosły, to już niepotrzebny będzie chłopiec do bicia, albo i dziewczynka. Wtedy lider sam weźmie w ręce stery, bo będzie liderem zwycięskim. Sam poprowadzi do boju hufce i zawalczy z Kaczyńskim o Warszawę. I wygra. Zwycięski Grzegorz Schetyna! Słyszycie Państwo jak to brzmi?

Jarek Ważny

Poprzedni

W Ankarze zagrają o medale

Następny

Piłkarz dżentelmen

Zostaw komentarz