29 marca 2024

loader

Moja Ukraina – moja Rosja

istockphoto.com

Mimo tytułu zapowiadającego okazję dla szerokiej i pogłębionej opowieści o moich „wschodnich” kontaktach rodzinnych i zawodowych, o fascynacji kulturą powstałą na wschód od Polski, będzie to jednak refleksja o sprawach wywołanych aktualną sytuacją. Tytuł powinien być zresztą dopełniony o słowa: moja Białoruś.

Jak wszyscy, mam nadzieję, moi rodacy przeżywam dramat Ukrainy, dramat ludzki. Śledzę z rodziną informacje o przebiegu brutalnej napaści wojsk rosyjskich na Ukrainę, o pomocy udzielanej agresorom przez reżim Łukaszenki, o heroicznym bohaterstwie zaatakowanych. Jestem w niemal codziennym mailowym kontakcie z mieszkającym w Dnipro (dawny Dniepropietrowsk) Nikołajem Chabanem, dziennikarzem, historykiem, autorem obszernego opisu zasług mego polskiego pradziada, który był lekarzem ziemskim działającym w XIX wieku w Wierchniednieprowsku. Jego krótkie relacje z sytuacji w Dnipro są z dnia na dzień coraz bardziej przerażające i przygnębiające , a równocześnie budujące podziw i uznanie.

Dzieje się coś, co nie powinno się stać. Jeszcze kilka dni temu cieszyłem się, że należę do szczęśliwego pokolenia, które okropności wojny ominęły. Niestety, ostatnie dni to zmieniły. Zasadniczo i całkowicie.

Za wschodnią granicą Polski po roku 1945 pozostały tereny tak bardzo bliskie rodzinnie zarówno przodkom mojej mamy, jak i mojej żony. Teraz, gdy śledzimy mapę Ukrainy i wsłuchujemy się w komunikaty, dźwięczą w uszach nazwy miast i regionów tak często wymieniane przez dziadków i rodziców. Drohobycz, Borysław, Lwów, Kijów, ale też Charków, Połtawa Krzemieńczuk, Jelizawetgrad, Jekaterynburg, Kadijewka, Tymoszówka, Odessa, Zaporoże… Tyle rodzinnych historii te nazwy przywołują. Ale nie tylko one, bo też i Moskwa, Mińsk, Mohylew, Orsza, Syberia. Można by jeszcze wymieniać.

Wprowadzane są sankcje wobec agresora. Dla mieszkańców Rosji są zaskakujące i zaczynają być dotkliwe. By osiągnęły efekt, muszą być takie, muszą być wprowadzane i egzekwowane z pełną konsekwencją. Chcę wierzyć w to, że oburzenie na decyzje prezydenta Rosji nie spowoduje trwałych podziałów między narodami, miedzy społeczeństwami. To nie naród rosyjski, sam z siebie, napada na Ukraińców, to nie naród białoruski dołącza. To są decyzje aktualnych przywódców odizolowanych od swych społeczeństw. Społeczeństw, które coraz odważniej i mocniej odważniej protestują przeciwko tej wojnie.

Decyzje USA, Unii Europejskiej i wielu niezrzeszonych w niej krajów o izolacji Rosji wywołują reakcje organizacji sportowych, gospodarczych, organizatorów imprez kulturalnych i wielu innych. Ich skutkiem jest wykluczenie rosyjskich reprezentacji i poszczególnych osób z wielu występów sportowych i kulturalnych. To też jest zrozumiałe.

Ale słyszę, że w naszych filharmoniach, w operze, w programach radiowych zawiesza się i odwołuje wykonywanie utworów kompozytorów rosyjskich, nawet tych XIX-wiecznych. Kwietniowe spektakle „Borysa Godunowa” zostały odwołane – czym zawinił zmarły w 1881 roku Modest Musorgski? A Rachmaninow, który w 1917 roku wyemigrował z Rosji radzieckiej tuż po zwycięstwie rewolucji październikowej? Może i Czajkowski, Strawiński czy Szostakowicz trafią na listę zakazanych? Zaraz ktoś wpadnie na pomysł, by zawiesić spektakle Czechowa, a może i pieśni Okudżawy będą trefne?

Opanujmy histerię. Wielka i wartościowa kultura rosyjska powstawała i za caratu, i w czasach radzieckich, także w tych stalinowskich, z reguły wbrew nim, w sprzeciwie, oraz po upadku Związku Radzieckiego. Nie odbierajmy jej prawa do obecności w salach koncertowych, bibliotekach, teatrach. Inaczej powielimy najgorsze wzorce z brunatnej przeszłości.

Redakcja

Poprzedni

Chopin w Szanghaju

Następny

Pracownicy Solarisa zwyciężyli