Jak się źle dzieje na prawicy, to nie powiem żebym jakoś szczególnie się z tego powodu smucił. Nawet w pewien sposób mnie to bawi. Może nie raduje, bo, jak śpiewał pewien kolega z Płocka, lepiej jest, „żeby ludzie się kochali a nie napierdalali”, ale wolę kiedy nasza prawica zajmuje się sobą a nie Polską. Jest wtedy dla kraju jeszcze jakaś nadzieja.
Doprawdy, nie mogę pojąć jednego; być może jestem za głupi, nie znam się na polityce (to na pewno!), może za krótko byłem w wojsku, ale pomysł z wnioskiem KO o wotum nieufności dla Ziobry po prostu mi się podoba. Oczywiście wtedy, kiedy prawica nadal skakałaby sobie do gardeł, bo byłaby szansa obejrzeć w Sejmie naprawdę porządną komedię. A wyglądałoby to miej więcej tak…
Jakimś cudem opozycji udaje się przepchnąć wniosek o wotum nieufności dla Ziobry przez marszałkowską laskę (bo marszałek Witek akurat na zwolnieniu i ktoś nie dopilnuje). Oczywiście, bardzo możliwe że posłów Koalicji wyręczy wcześniej premier Morawiecki, który zdymisjonuje Ziobrę, zanim cokolwiek z ich wnioskiem się zadzieje, ale jeśli nie, to choćby dla sportu, można by obejrzeć dyskusję nad przyszłością ministra sprawiedliwości. Bardzo jestem ciekaw, kogo PiS wystawiłby do obrony pana ministra i dlaczego nie byłby to Mateusz Morawiecki. A może jednak by był; zacisnąłby zęby i na oczach ludzi opowiadałby, jakiż to Zbigniew Ziobro jest szlachetny, prawdomówny i pryncypialny. Dla samej obłudnej gry tych ludzi chciałbym taką sejmową dyskusję ujrzeć na własne oczy i na własne uszy usłyszeć, żeby przekonać się, jak bardzo drwią sobie z nas i naszej ludzkiej przyzwoitości politycy PiS-u, kiedy obłuda cieknie im z ust gdy je otwierają. Szans na to, że PiS dopuści do głosowania przed ustaleniem losów ostatecznych Ziobry nie ma najmniejszych, bo mogłoby się okazać, że dla pisowskiego interfejsu białkowego z kartami do głosowania, jak ongiś określił szeregowych posłów jeden nieszeregowy, Zbigniew Ziobro od dawna jest skończony, ale zagłosują i tak, jak każe im ich pan, a nie sumienie, bo żeby głosować zgodnie z sumieniem, najpierw wypadałoby je mieć.
Pogodziłem się z tym, że nie obejrzę tej komedii; kiedy PiS łajałby Ziobrę, żeby finalnie za nim zagłosować, bo jednak hołd lenny Zbigniewa okazałby się być miły sercu Wielkiego Jarosława i trzeba by wszystko odkręcić. Niedosyt jednak zostaje. Tak jak po ostatnich wyborach. Niby wszyscy wiedzieli jak to się skończy, a jednak każdy liczył, że może tym razem będzie inaczej. Dlatego właśnie daję punkt dla KO za pomysł; żeby pobudzić do wysiłku szare komórki obywateli, kiedy będą sobie wyobrażać, co by było, gdyby się jednak udało i można by popatrzeć wreszcie na sejmową debatę bez odruchu wymiotnego na starcie. Że coś by się wreszcie działo, jakiś ferment, zaniepokojenie, brak własnego zdania; że odsłoniłby wreszcie PiS swoją fasadowość i bylejakość trzymaną za pysk przez prezesa za pomocą bardzo krótkiej smyczy. Ale chyba jeszcze nie tym razem. A szkoda. Mogłaby być taka piękna katastrofa.