Piłkarska reprezentacja Polski w Opalenicy szlifuje już formę do rozpoczynających się 11 czerwca mistrzostw Europy. Na razie piłkarze trenują jednak na pół gwizdka, a największym zmartwieniem selekcjonera Paulo Sousy zdaje się być kontuzja łąkotki z jaką przyjechał na zgrupowanie Arkadiusz Milik.
Według doktora kadry Jacka Jaroszewskiego uraz nie przekreśla szans Milika na grę w turnieju Euro 2020. Sztab medyczny naszej kadry przygotował szczegółowy plan doprowadzenia napastnika Olympique Marsylia do pełnego treningu i optymalnej dyspozycji. Ale piłkarz na własną prośbę udał się w czwartek do Barcelony na dodatkową konsultację z doktorem Ramonem Cugatem, u którego w przeszłości się leczył. Wypada mieć nadzieję, że wróci do Opalenicy z dobrymi wieściami. Milik po przeprowadzce do Marsylii szybko nadrobił zaległości wynikłe z przymusowego półrocznego nic nie robienia w SSC Napoli i w 15 ligowych występach zdołał strzelić dziewięć goli i zaliczyć dwie asysty. W majowych występach prezentował naprawdę wysoką formę i miał być wsparciem w linii ataku dla Roberta Lewandowskiego. Gdyby go zabrakło, na liście rezerwowej nie ma ani jednego napastnika (są na niej bramkarz Radosław Majewski, obrońca Robert Gumny i pomocnicy Kamil Grosicki, Sebastian Szymański i Rafał Augustyniak), a ci którzy są w kadrze, Karol Świderski, Dawid Kownacki i Jakub Świerczok, jako zmiennicy czy zastępcy Lewandowskiego raczej nowej jakości do zespołu nie wniosą. Nie ma się co łudzić, że Lewandowski sam wygra mecze ze Słowacją, Hiszpanią i Szwecją, chociaż po jego strzeleckich wyczynach w minionym sezonie takie myślenie zaczyna w Polsce kiełkować. Ale historia poprzednich startów biało-czerwonych w wielkich turniejach uczy, a trochę ich już było, że prowadzi to nieuchronnie do bogoojczyźnianej retoryki i pompowania balona oczekiwań ponad miarę. I kończy się zawsze tak samo – wybuchem powszechnego zawodu, który eksploduje złośliwością i niechęcią. „Lewy” coś takiego już raz przeżył, po mundialu w Rosji, ale teraz w razie niepowodzenia pewnie dostanie mu się od rodaków znacznie mocniej za zawiedzione nadzieje.
Dla nas wszystkich będzie lepiej nie nastawiać się na sukces, tylko przyjąć dla oczekiwań miarę wytyczaną już biało-czerwonym choćby przez bukmacherów. A oni szanse naszej reprezentacji na sukces w turnieju Euro 2021 oceniają raczej nisko. Za każdą postawioną złotówkę na triumf reprezentacji Polski można będzie zarobić 80. Dla porównania kursy na wygraną Anglii czy Francji to 1:6, na Belgię 1:7, na Niemcy 1:8, na Hiszpanię 1:9, a na broniącą tytułu Portugalię 1:10. Szanse Szwedów ocenia się tak samo jak szanse Polakó, na 1:80, a ostatniego z rywali grupowych biało-czerwonych, Słowację, 1:200. Ale nasi południowi sąsiedzi nie są pod tym względem na ostatnim miejscy wśród uczestników mistrzostw. Jeszcze niżej od nich oceniono szanse zespołów Finlandii i Macedonii Północnej – 1:500.
Za prognozowanie szans uczestników Euro 2021 biorą się też naukowcy. Ostatnio pokusili się o to analitycy z uniwersytetu w belgijskim Leuven, którzy przeprowadzili symulacje potencjałów każdej z 24 drużyn. Do swoich wyliczeń użyli algorytmu stworzonego na podstawie analizy wyników ostatnich meczów uczestników Euro 2021. Brali oni pod uwagę potencjał defensywny oraz ofensywny drużyn, wykorzystując liczbę straconych oraz zdobytych goli.
Wyliczenia nie są zbyt optymistyczne dla reprezentacji Polski. Według nich reprezentacja Polski ma 64 procent szans na wyjście z grupy, ale największe prawdopodobieństwo na awans do 1/8 finału dają naszej drużynie z trzeciej lokaty w grupie E (33 procent). Na zajęcie drugiego miejsca dają ekipie Paulo Sousy 29 procent szans, a na zajęcie pierwszego tylko 16 procent. Jeśli chodzi o wyniki meczów to Polsce największe szanse na zwycięstwo dają w spotkaniu ze Słowacją (51 procent). Remis wyliczono na 28 procent, a porażkę na 21. Na pokonanie Szwecji dają naszej drużynie 32 procent, na remis 31, a 37 procent na porażkę. Prognozy na mecz z Hiszpanią to już prawdziwy koszmar – szanse Polski na zwycięstwo oszacowano na 17 procent, na remis 28, a na porażkę aż 58 procent. Z symulacji wynika, że pierwsze miejsce w grupie E zajmie Hiszpania (61 procent), drugie Szwecja (33 procent), a Polska dopiero trzecie (31 procent). Fachowcy z Loeven kompletnie jak widać zlekceważyli Słowaków, co powinno im zostać zapamiętane.
Spójrzmy jednak, co dalej podpowiadają te wyliczenia. Wedle nich jeśli Polacy wyjdą z grupy, to w 1/8 finału trafią na Chorwację, a ponieważ ten zespół jest aktualnym wicemistrzem świata to biało-czerwoni już wygrać z nim nie mają prawa i na tym przeciwniku zakończą swój udział w mistrzostwach Europy. Nasze szanse na dojście do finału są przez analityków z uniwersytetu w Loeven ocenione na zaledwie trzy procent. A największe szanse na końcowy triumf wedle liczb mają Belgowie (29 procent), po nich Hiszpanie i Francuzi (po 14 procent) oraz Włosi i Portugalczycy (po 9 procent). Na szczęście te wszystkie wyliczenia to tylko czysta teoria, bo o wynikach w turnieju Euro 2021, jak w każdym innym, przesądzać będzie aktualna forma zespołów, a nie ich dokonania sprzed roku czy dwóch.
Niestety, pod tym względem obecny potencjał naszej reprezentacji jest wielką niewiadomą. Paulo Sousa przejął ją po Jerzym Brzęczku w styczniu i tak naprawdę dopiero podczas zgrupowania w Opalenicy będzie miał okazję z bliska przyjrzeć się kadrowiczom, zobaczyć jak prezentują się na treningach, jak przyjmują i realizują jego polecenia, wreszcie – jakimi są ludźmi. Wbrew pozorom to może być kluczowy czynnik, bo wśród 26 powołanych do kadry graczy są weterani, jak Glik, Fabiański, Rybus, Krychowiak, Szczęsny, Bereszyński, Bednarek, Zieliński, Skorupski i rzecz jasna Lewandowski, którzy występują w drużynie narodowej od lat i mieli okazję poznać metody pracy kilku selekcjonerów – Franciszka Smudy, Waldemara Fornalika, Adama Nawałki i Jerzego Brzęczka. Paulo Sousa z niejednego piłkarskiego pieca jadł chleb, więc doskonale wie, że kadra polskich piłkarzy nie jest kolektywem zespolonym wspólnym celem jakim jest odniesienie sukcesu w mistrzostwach Europy.
Zwycięstwa w turnieju Euro 2020/2021 nikt w Polsce nie oczekuje. W ocenie szans naszych piłkarzy jako nacja chyba zachowujemy rozsądek, bo przecież widzimy od lat, że wokół Lewandowskiego w biało-czerwonych kostiumach biegają jednak zawodnicy odbiegający klasą od graczy Bayernu Monachium. Nie wszyscy co prawda, ale jednak zdecydowana większość. Pozytywem jest jednak fakt, że w kadrze Sousy znaleźli się piłkarze mocno w swoich klubowych drużynach w minionym sezonie eksploatowani, czyli uważani przez trenerów tych drużyn za niezbędnych. Znamienne zaś jest też to, że w przededniu rozpoczęcia mistrzostw Europy w 26-osobowej kadrze jest de facto tylko dwóch graczy z naszej rodzimej ekstraklasy: 28-letni Jakub Świerczok z Piasta Gliwice i 17-letni Kacper Kozłowski z Pogoni Szczecin. Formalnie jest jeszcze dwóch – Kamil Piątkowski z Rakowa Częstochowa i Tymoteusz Puchacz z Lecha Poznań, ale pierwszy już od stycznia tego roku jest zawodnikiem RB Salzburg, zaś drugi kilka dni temu podpisał kontrakt z Unionem Berlin. Jeśli ta grupa młodych ludzi o zróżnicowanych dokonaniach, mentalności i umiejętnościach uzna Paulo Sousę za swojego lidera, uwierzy w jego wizję i zacznie na serio wierzyć w siebie i kolegów, to kto wie – może zrobią psikusa bukmacherom oraz ośmieszą matematyczne wyliczanki naukowców z uniwersytetu w Loeven.