Ostatni w tym roku ligowa kolejka obfitowała w zaskakujące rozstrzygnięcia. Największą niespodziankę sprawili kibicom i bukmacherom piłkarze Stali Mielec, którzy pokonali lidera ekstraklasy Legię na jej stadionie 3:2. Niewiele mniejszymi sensacjami były wyjazdowe wygrane Lechii Gdańsk z Cracovią 3:0 i Wisły Kraków z Lechem 1:0.
Trener Leszek Ojrzyński przejął zespół Stali Mielec 11 listopada po Dariuszu Skrzypczaku. Mielczanie po dziewięciu rozegranych kolejkach mieli na koncie ledwie pięć punktów i serię czterech porażek z rzędu, w tym nader bolesne 0:6 z Wisłą Kraków na swoim stadionie. Pod wodzą nowego szkoleniowca Stal w pięciu kolejnych ligowych meczach wywalczyła osiem cenny punktów, notując dwie wygrane, dwa remisy i tylko jedną porażkę, na wyjeździe z Pogonią (0:2).
Wygrali dzięki karnym
Odniesione w miniony piątek wyjazdowe zwycięstwo nad Legią trzeba jednak uznać za sensację, bo chociaż była to trzecia porażka legionistów doznana w obecnych rozgrywkach na własnym stadionie, to wypada podkreślić, że obie wcześniejsze stołeczny zespół poniósł jeszcze za trenerskich rządów Aleksandara Vukovicia. Odkąd szkoleniowcem Legii jest Czesław Michniewicz, na Łazienkowskiej urwać jej punkty udało się jedynie Piastowi Gliwice, który zremisował tam 29 listopada w 11. kolejce, lecz aż do spotkania ze Stalą legioniści pod wodzą Michniewicza pozostawali w naszej lidze niepokonani.
Legia przegrała ze Stalą w dość niecodziennych okolicznościach, tracąc wszystkie trzy gole po rzutach karnych. Dwie pierwsze „jedenastki” podyktowane przez sędziego Bartosza Frankowskiego były raczej bezdyskusyjne, chociaż drugą odgwizdał dopiero po interwencji arbitrów z VAR (w tym meczu służbę przy analizie wideo pełnili Krzysztof Jakubik i Arkadiusz Wójcik). Oba rzuty karne na bramki zamienił Maciej Domański, dzięki czemu mielczanie po pierwszej połowie remisowali 2:2 (gole dla gospodarzy strzelili Bartosz Slisz w 17. i Tomas Pekhart w 24. minucie), ale piłkarz ten mimo to w przerwie został zmieniony. Gdyby został na boisku chociaż jeszcze na kwadrans, miałby dużą szansę na skompletowanie hat-tricka, bo w 58. minucie Frankowski po raz trzeci podyktował rzut karny na korzyść zespołu gości. Tym razem kontrowersyjny, bo w starciu napastnika Stali Łukasza Zjawińskiego, nota bene byłego gracza Legii oddanego do Stali za bezcen, z Arturem Jędrzejczykiem obaj ostro szarpali się za koszulki. Sędzia uznał jednak, że Jędrzejczyk robił to bardziej nieprzepisowo i nie dość, że odgwizdał kolejną „jedenastkę”, to jeszcze wlepił stoperowi Legii żółtą kartką. Po obejrzeniu telewizyjnej powtórki tej spornej sytuacji trudno nie nabrać przekonania, że Zjawiński trochę arbitra oszukał waląc się z teatralną przesadą na murawę jak kłoda. Dziwi jednak, że akurat w tej sytuacji sędziowie VAR nie zabrali głosu. Co ciekawe, ta sama para sędziów VAR także podczas zaległego meczu Lecha z Pogonią (0:1) nie interweniowała przy nieprawidłowo podyktowanym rzucie karnym. „Moi piłkarze przebiegli w tym meczu w sumie 123 kilometry i cały czas walczyli, ale jeśli chce się coś ugrać w z Legią, najlepszą drużyną w Polsce, to inaczej się nie da. Prowadziliśmy 1:0, ale później się zagapiliśmy i straciliśmy dwa gole, lecz rzuty karne utrzymały nas przy życiu” – przyznał trener Ojrzyński.
Lechia przełamała impas
Ekipa Lechii Gdańsk przyjechał do Krakowa z podwójnym obciążeniem – po czterech kolejnych porażkach poniesiony w obecnym sezonie w ekstraklasie oraz serii sześciu przegranych meczów z Cracovią z rzędu. Zespół „Pasów” wydawał się więc murowanym faworytem sobotniej potyczki, tym bardziej, że podopieczni trenera Michała Probierza w poprzedniej kolejce wywieźli komplet punktów z niegościnnego dla przyjezdnych stadionu Górnika Zabrze. Ale już po kwadransie gry było widać, że tym razem ekipie „Pasów” trudno będzie o kolejne zwycięstwo nad gdańszczanami. W 15. minucie pierwszego gola dla Lechii strzelił z rzutu wolnego były zawodnik Wisły Kraków Rafał Pietrzak. Gospodarze rzucili się do ataku chcąc jak najszybciej doprowadzić do remisu, ale jak ktoś za bardzo się spieszy, to rywal tylko się cieszy. Gracze Cracovii swoimi chaotycznymi atakami nie byli w stanie poważnie zagrozić ekipie Lechii, która do przerwy miała kilka okazji do przećwiczenia gry z kontrataku. W przerwie trener Probierz przeprowadził trzy zmiany, co pomogło o tyle, że optycznie gospodarze sprawiali wrażenie, iż mają na boisku przewagę. Nic jednak z niej nie wynikało, natomiast lechiści z każdą kolejna kontrą czyli pod bramką strzeżoną przez Karola Niemczyckiego coraz większe zagrożenie. W 79. minucie prowadzący spotkanie sędzia Krzysztof Jakubik za drugą w tym spotkaniu żółtą kartkę wyrzucił z boiska obrońcę „Pasów” Michała Gardawskiego, co zespół Lechii natychmiast wykorzystał zdobywając drugą bramkę. Przy tym trafieniu asystę zaliczył Pietrzak, a bramkarza „Pasów” pokonał najlepszy na boisku Maciej Gajos. Już w doliczonym czasie gry rozbity psychicznie zespół gospodarzy „dobił” dawny zawodnik krakowskiego klubu Jaroslav Mihalik, który wykorzystał podanie Conrado i ustalił wynik spotkania na 3:0.
Błaszczykowski załatwił Lecha
Zespół Lecha Poznań jako jedyny w ekstraklasie musiał do grudnia godzić grę na krajowym podwórku z występami w fazie grupowej Ligi Europy. Trener „Kolejorza” Dariusz Żuraw w rozegranym w środku tygodnia zaległym meczu z Pogonią Szczecin musiał radzić sobie bez ośmiu kontuzjowanych piłkarzy, a w sobotnim meczu z Wisłą Kraków do listy nieobecnych w kadrze z powodu urazów graczy dołączyli kolejni – stoperzy Thomas Rogne i Djordje Crnomarković oraz najskuteczniejszy strzelec zespołu Mikael Ishak. Ale nowy trener ekipy „Białej Gwiazdy” Peter Hyballa też miał poważne luki w kadrze, bo za przekroczenie limitu żółtych kartek musieli pauzować Michal Frydrych i Maciej Sadlok, a sześciu innych graczy leczyło kontuzje. W tej sytuacji po dłuższej przerwie w kadrze meczowej pojawił się Jakub Błaszczykowski, który jednak zaczął mecz na ławce rezerwowych.
Do przerwy emocje były tylko w 42. minucie gdy sędzia Tomasz Kwiatkowski odgwizdał rzut karny dla gospodarzy, który jednak po analizie VAR anulował. Po zmianie stron lechici mocno przycisnęli wiślaków i wydawało się, że lada moment zaczną strzelać gole. Ale wtedy w 53. na boisku pojawił się Błaszczykowski, który w 68. minucie przesądził o wygranej wiślaków. Bramkarz Lecha podał piłkę do lewego obrońcy Wasyla Kraweca, ale ukraiński piłkarz fatalnie przyjął piłkę, która trafiła do Błaszczykowskiego. Współwłaściciel krakowskiego klubu nie zmarnował okazji i strzałem przy słupku pokonał bramkarza Lecha. Potem jednak bohaterem w krakowskiej drużynie był już tylko bramkarz Mateusz Lis, broniący skutecznie i z dużym szczęściem liczne strzału piłkarzy „Kolejorza”. To dzięki niemu wiślacy utrzymali korzystny wynik do ostatniego gwizdka sędziego.
W Lechu po tej porażce z pewnością będzie nerwowo, a trenera Żurawia jeszcze przed świętami czekają trudne rozmowy z szefami klubu. Jeden ligowy punkt zdobyty w trzech ostatnich spotkaniach to może nie jest powód do zwolnienia z posady, ale władze poznańskiego klubu będą chciały usłyszeć od szkoleniowca jakie ma pomysły na drugą część rozgrywek. „Kolejorz” ma już dużą stratę punktową do czołówki, więc jeśli chce liczyć się w walce o czołowe lokaty, a wiadomo, że chce, w pozostałych do rozegrania 16 kolejkach nie może już pozwolić sobie na słabsze występu w żadnym meczu.