

W poniedziałek 28 kwietnia 2025 roku obywatele Kanady stanęli przed historycznym wyborem, decydując w najważniejszych od dziesięcioleci wyborach parlamentarnych o kierunku politycznym swojego państwa. Głosowanie, poprzedzone intensywną kampanią wyborczą i napięciem geopolitycznym, zakończyło się zwycięstwem Partii Liberalnej pod wodzą Marka Carneya, byłego szefa Banku Anglii i Banku Kanady. Liberałowie zdobyli 169 mandatów w Izbie Gmin, co czyni ich zwycięzcami wyborów, ale nie daje im wymaganej większości bezwzględnej, ustalonej na 172 miejsca. Tym samym będą zmuszeni do utworzenia rządu mniejszościowego, opartego na współpracy z innymi siłami parlamentarnymi.
Carney, który dołączył do partii dopiero w marcu, zastępując Justina Trudeau, niespodziewanie szybko przejął stery ugrupowania i funkcję premiera. Jego nominacja była szeroko komentowana jako ruch awaryjny, mający na celu ratowanie liberalnego obozu przed klęską. W kampanii prezentował się jako technokrata i specjalista od gospodarki, co trafiało do bardziej umiarkowanego elektoratu, zaniepokojonego rosnącą presją ze strony administracji Donalda Trumpa. Nie zaprezentował jednak żadnej nowej wizji społecznej, ani ambitnych planów transformacji kraju. Jego sukces jest więc raczej efektem strachu wyborców przed konserwatywną alternatywą niż wyrazem głębokiego poparcia dla programu liberalnego establishmentu.
Po stronie konserwatystów wybory zakończyły się mieszanymi uczuciami. Choć zdobyli 144 mandaty – więcej niż w 2021 roku – ich lider Pierre Poilievre przegrał swój okręg w Carleton, tracąc nie tylko miejsce w parlamencie, ale też polityczną wiarygodność. Jeszcze na początku 2025 roku prowadził w sondażach z przewagą nawet 25 punktów procentowych. Klęska w jego własnym bastionie była szokiem dla partii, która teraz musi rozważyć zmianę przywództwa. Poilievre nie potrafił zdystansować się od Donalda Trumpa ani zaproponować alternatywnej wizji przyszłości kraju. Jego populistyczny styl i agresywna retoryka stały się przeszkodą nie do zaakceptowania dla centrowych i lewicowych wyborców.
Nowa Partia Demokratyczna (NDP) poniosła druzgocącą porażkę, tracąc ponad 70% swoich dotychczasowych mandatów. Z 24 posłów w 2021 roku partia została z zaledwie siedmioma. Lider Jagmeet Singh w noc wyborczą ogłosił rezygnację z kierowania ugrupowaniem. Niegdyś nadzieja progresywnej lewicy, NDP uległa w kampanii marginalizacji – jej głos nie przebił się w debacie publicznej, a główne postulaty socjalne, klimatyczne i pracownicze zostały przykryte wojną narracyjną wokół relacji z USA. Zieloni ponieśli porównywalną klęskę – jeden mandat i symboliczne znaczenie. Współprzewodniczący partii, Jonathan Pedneault, nie zdołał obronić swojego mandatu w Montrealu.
Bloc Québécois stracił dziesięć mandatów i zakończył wybory z 22 miejscami w Izbie Gmin. Choć partia nadal pozostaje istotną siłą polityczną w Quebecu, jej porażka w wielu kluczowych okręgach – szczególnie w Montrealu – pokazuje, że liberałowie odzyskali część frankofońskiego elektoratu. Partie mniejsze, takie jak Partia Ludowa Kanady (PPC), nie zdobyły żadnych mandatów, a ich poparcie oscylowało wokół 2–3%. Do Izby Gmin trafił też jeden poseł niezależny. Frekwencja wyniosła 68,7% – najwyżej od 2015 roku – co wielu komentatorów wiąże z mobilizacją wokół tematu zagrożenia zewnętrznego i wzrostem politycznej polaryzacji.
W skali kraju Partia Liberalna zdobyła 43,7% głosów, Konserwatyści między 35 a 38%, a Bloc Québécois i NDP po około 6–7%. Zieloni i PPC uzyskali poniżej 4%. Wyniki te wskazują na stopniową koncentrację poparcia wokół dwóch dominujących sił i coraz bardziej ograniczone pole manewru dla mniejszych ugrupowań. Dla NDP oznacza to utratę statusu klubu parlamentarnego – z wszystkimi konsekwencjami instytucjonalnymi i symbolicznymi.
Wyniki wyborów różniły się znacząco między regionami. Konserwatyści dominowali w zachodniej Kanadzie, zdobywając większość mandatów w Albercie i Saskatchewanie, a także we wnętrzu Kolumbii Brytyjskiej. Liberałowie wygrali na przedmieściach Vancouver oraz w metropoliach Ontario i Quebecu – Toronto, Ottawa, Montreal – gdzie zdobyli większość głosów klasy średniej i pracowników sektora publicznego. W prowincjach atlantyckich – Nowej Fundlandii, Nowym Brunszwiku i Nowej Szkocji – Partia Liberalna zdeklasowała rywali, kontynuując trend dominacji z poprzednich wyborów. Terytoria północne również oddały swoje mandaty kandydatom liberałów.
Kampania została w całości zdominowana przez temat stosunków z USA. Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu, agresywna polityka handlowa wobec Kanady, protekcjonizm i prowokacyjne wypowiedzi na temat aneksji „51. stanu” stały się głównym tematem medialnym. Carney nie tyle zaproponował rozwiązania, co wykorzystał lęk społeczny jako tło do własnego wizerunku. Hasła o suwerenności, bezpieczeństwie i konieczności „profesjonalizmu” przeważyły nad rzeczywistą debatą o systemowych zmianach w kraju. W efekcie debata publiczna została całkowicie zdominowana przez opozycję wobec Trumpa – co przyniosło liberałom sukces, ale kosztem prawdziwej dyskusji o kierunku rozwoju Kanady.
Pierre Poilievre koncentrował się na kosztach życia, podatkach i mieszkalnictwie – sprawach bliskich codziennym problemom obywateli. Jednak jego związek z trumpizmem, zarówno retoryczny, jak i ideologiczny, sprawił, że dla wielu wyborców stał się symbolem politycznej niestabilności. Partie progresywne zostały zupełnie zmarginalizowane, mimo że to ich postulaty – takie jak tanie mieszkania, sprawiedliwe podatki, transformacja energetyczna czy prawa pracownicze – mają dziś potencjał na program realnych zmian. Liberalna dominacja nie przynosi jednak nowej wizji – raczej konserwację status quo pod osłoną „umiarkowanej racjonalności”.
Po wyborach Carney ogłosił plan utworzenia rządu mniejszościowego i rozpoczął rozmowy z innymi ugrupowaniami. Najbardziej realny scenariusz to wsparcie niektórych ustaw przez resztki NDP oraz wybrane skrzydło Bloc Québécois. Możliwa będzie także okazjonalna współpraca z konserwatystami w sprawach gospodarczych. Sam Carney zadeklarował chęć „otwartości i dialogu”, ale już dziś wiadomo, że bez wyraźnej większości jego rządy będą pełne kompromisów i prób utrzymania kruchej równowagi. Donald Trump wysłał mu gratulacje, łagodząc wcześniejsze wypowiedzi – co media uznały za próbę ratowania wizerunku. Premierzy prowincji zapowiedzieli współpracę z federalnym rządem – choć często z wyraźnym zastrzeżeniem zachowania autonomii.
Wybory w Kanadzie spotkały się z zainteresowaniem międzynarodowym. Przedstawiciele Unii Europejskiej – Ursula von der Leyen, António Costa, Olaf Scholz – pogratulowali Carneyowi i zapowiedzieli kontynuację współpracy transatlantyckiej. W Brukseli i Berlinie wynik wyborów przyjęto z ulgą, widząc w nim zwycięstwo przewidywalności nad chaosem. Media zachodnie chwaliły stabilność instytucji kanadyjskich i odrzucenie populistycznej prawicy. Jednocześnie coraz więcej obserwatorów zauważa brak postępu w obszarach takich jak sprawiedliwość społeczna, dostępność usług publicznych czy walka z kryzysem klimatycznym. Z perspektywy lewicy wynik wyborów to nie tyle powód do entuzjazmu, co sygnał, że potrzebna jest nowa strategia polityczna i silniejsza reprezentacja społeczna.
Wybory z 28 kwietnia 2025 roku przejdą do historii jako polityczny manewr obronny liberalnego centrum – skuteczny, ale pozbawiony świeżego programu. Mark Carney, choć zdobył mandat w okręgu Nepean i zapewnił swojej partii relatywny sukces, stoi dziś przed szeregiem problemów, których nie rozwiążą same przemówienia i doświadczenie bankowe. Kryzys mieszkaniowy, przeciążona służba zdrowia, rosnące nierówności i klimat wymagają działań, nie tylko kompetencji. Czy premier wyłoniony z biurokratycznych kręgów elit sprosta społecznym oczekiwaniom – to pytanie, na które odpowiedź przyniosą dopiero kolejne miesiące. Pewne jest jedno: Kanada uniknęła radykalizacji, ale nie rozwiązała żadnego z fundamentalnych problemów. Przyszłość pozostaje otwarta – także dla sił autentycznej zmiany.