„Niech każdy obwód wyborczy, niech każda społeczność wie, że Partia Pracy (LP) jest gotowa!” – zapewnił 69-letni szef wyspiarskiej lewicy Jeremy Corbyn na partyjnym zjeździe w mieście Beatlesów. „Kiedy zbierzemy się za rok o tej porze, możemy być już rządem labourzystów!” – optymizm afiszowany w Liverpoolu nie jest bezpodstawny. Klęska negocjacji konserwatywnego rządu w sprawie Brexitu może przyśpieszyć wybory. Na przeszkodzie stoi jeszcze kwestia „antysemityzmu” LP i Corbyna, która nie przestała krążyć nad zjazdem, choć na porządku dziennym jej nie było.
Corbyn stał się „podejrzany” właściwie od początku swych rządów w Labour, to jest od trzech lat, ale im bliżej do spodziewanego sukcesu, tym częściej padają ze strony części społeczności żydowskiej oskarżenia o antysemityzm. W tym roku w marcu, w maju i sierpniu nastąpiły ataki medialno-polityczne na Corbyna i jego partię, i ciągle pojawiają się nowe. Zwykle polega to na wyciąganiu starych nagrań lub zdjęć, gdzie Corbyn odnosi się krytycznie do zbrojnej okupacji Palestyny przez Izraelczyków. Przed samym zjazdem pojawiło się wideo sprzed pięciu lat, na którym mówi, że „syjoniści nie mają poczucia ironii”, co miało być dowodem na jego antysemityzm.
Do tego Daily Mail opublikował zdjęcia z 2014 r., kiedy Corbyn podczas wizyty w Tunezji złożył wieniec na cmentarzu palestyńskim. Są tam m.in. groby bojowników Czarnego Września, grupy, która w 1972 r. dokonała zamachu na sportowców izraelskich podczas Igrzysk w Monachium. Zginęło wtedy 11 osób. W Anglii prasa żydowska zaczęła więc mówić o „śmiertelnym zagrożeniu”. Wcześniej domagała się, by LP przyjęła definicję antysemityzmu proponowaną przez Międzynarodowy Sojusz Pamięci o Holokauście (IHRA), jednak w lipcu komitet wykonawczy partii odrzucił część tej definicji, gdyż IHRA zaliczyła do antysemityzmu również krytykę polityki izraelskiego reżimu apartheidu, zgodnie z nową modą, która zrównuje antysyjonizm (sprzeciw wobec izraelskiego nacjonalizmu i rasizmu) z antysemityzmem.
Palestyńskie flagi
Corbyn może zapewniać ile chce, że „wyeliminuje antysemityzm z partii i przywróci zaufanie”, że „nigdy nie był i nie będzie” antysemitą, że „antyrasizm zawsze był priorytetem partii”. Jonathan Lansman, lider popierającego Corbyna ruchu Momentum, brytyjski żyd, może tłumaczyć, że „nie ma absolutnie żadnej sprzeczności między walką z antysemityzmem a obroną praw Palestyńczyków”, ale to ciągle za mało. Brytyjskie środowiska syjonistyczne nie mogą przeboleć palestyńskiego zaangażowania Corbyna i jego ugrupowania. Nota bene w samej partii, szczególnie wśród członków Jewish Labour Movement, który wchodzi w jej skład, ta kwestia potrafi przybrać gwałtowny obrót – deputowana Margaret Hodge, członkini Labour od dawna, nazwała Corbyna „rasistą” i „antysemitą”…
Proizraelski Jewish Telegraph na pierwszej stronie określił zjazd labourzystów jako „konferencję nienawiści”, gdyż Corbyn w swym finalnym przemówieniu zapowiedział, że jak tylko powstanie rząd Labour, Palestyna zostanie natychmiast uznana, co ma wyrażać poparcie partii dla rozwiązania dwupaństwowego. Deklaracja Corbyna została przyjęta owacją i palestyńskimi flagami. Przy okazji jeszcze raz ogłosił, że „całkowicie potępia antysemityzm i nie będzie go tolerował”. W ciągu trzech lat Labour musiało opuścić sporo osób, oskarżanych o antysemityzm, ale kwestia palestyńska, jak dla każdej lewicy, pozostaje ważna. Na zjazd przyjechał przywódca francuskiej lewicy Jean-Luc Mélenchon, który również z powodu opowiadania się po stronie okupowanych Palestyńczyków był oskarżany o antysemityzm, ale skwitował to krótko: „Zauważyłem, że Jeremy Corbyn jest obiektem podobnych obelg, co ja. To znak dobrego zdrowia”.
Labour jako wzór
Na zjazd LP w Liverpoolu oprócz Nieuległej Francji, przyjechali m.in. reprezentanci niemieckiej Die Linke, hiszpańskiego Podemosu i greckiej Syrizy, żeby rozmawiać o przyszłości europejskiej lewicy. Przede wszystkim byli zaintrygowani sukcesem Labour, jej „dobrym zdrowiem”: ponad 550 tys. członków, perspektywa rządzenia, a to wszystko przy ustawieniu się na lewo od tradycyjnej socjaldemokracji. W Europie socjaldemokraci, uznawani często w najlepszym wypadku za centrystów, ponoszą klęskę za klęską, jeśli nie liczyć Portugalii. Stąd pomysły stworzenia „sojuszu radykalnego”. Mélenchon zaproponował Corbynowi przystąpienie Labour do „lewicowej ligi kontynentalnej” (ruch A Teraz Lud), w skład której wchodzą Podemos, Bloco de Esquedra (Blok Lewicy) z Portugalii, duński Sojusz Czerwono-Zielony, szwedzka Partia Lewicy, Nieuległa Francja i fiński Sojusz Lewicowy.
Metamorfoza Labour, która przecież za czasów Blaira była w zasadzie partią prawicową, dokonała się dzięki fali „degażyzmu” – wyrzucenia starych działaczy w toku wewnętrznych wyborów i dyskusji, oraz chęci rozwinięcia swobodniejszych, bardziej demokratycznych sposobów funkcjonowania. Do Liverpoolu nie przyjechały delegacje europejskich partii socjaldemokratycznych, bo to już nie ich przedział polityczny. Skręt Labour w lewo przyciągnął młodych i tych, którzy dotąd nie chcieli brać udziału w wyborach. Dziś partia w sondażach idzie łeb w łeb z torysami (rządzącymi konserwatystami). Delegacje z kontynentu miały czego zazdrościć.
Nacjonalizujmy!
Corbyn nazwał politykę premier May „wandalizmem socjalnym”. To właśnie było tematem gospodarczej części zjazdu, najważniejszej dla przyszłości partii. „Nadchodzi prawdziwa demokracja przemysłowa” – ogłosił John McDonnell, który odpowiada w Labour za finanse. Ma opinię stojącego bardziej nawet na lewo niż Corbyn. To on stoi u źródła programu gospodarczego partii. Jeśli labourzyści dojdą do władzy, chcą, by prywatne przedsiębiorstwa scedowały co najmniej 10 proc. swego kapitału na pracowników, którzy mogliby w ten sposób dostawać dywidendy. Byłoby tego średnio ok. 500 funtów rocznie. Ponadto jedna trzecia miejsc w radach nadzorczych też miałaby przypaść pracownikom: „Akcjonariat pozwoli pracownikom mieć te same prawa, co inni akcjonariusze, będą też mieli wpływ na strategię swego przedsiębiorstwa” – argumentował McDonnell.
Przede wszystkim McDonnell przewiduje falę nacjonalizacji przedsiębiorstw niegdyś publicznych, jak koleje, dla których prywatyzacja stała się prawdziwą klęską. Poza tym mają być znacjonalizowane takie dziedziny jak dystrybucja wody, energii, czy poczta. „Niektóre gazety mówią, że wyborcy są przestraszeni (tymi planami). Ale mylą się (…). Z sondażu na sondaż widać, że własność publiczna dowodzi swej popularności. Ludzie mają dość nabierania się na prywatyzacje” – mówił. Oczywiście organizacje przedsiębiorców już protestują, w charakterystycznym stylu, jak CBI: „Dyktat akcjonariatu pracowniczego doprowadzi tylko do wyjazdu inwestorów, a jeśli inwestycje zmaleją, płace też spadną”. Labour zdaje się tego nie bać. Mówi o stworzeniu 400 tys. „zielonych” (ekologicznych) miejsc pracy. Ciekawe, że nawet niektórzy torysi popierają projekty gospodarcze LP, jak ekonomista Jim O’Neill z byłego rządu Camerona. Corbyn nie omieszkał tym się chwalić.
Optymizm z Brexitu
Ale skąd bierze się ten optymizm, który było widać w Liverpoolu? Skąd wiara, że w przyszłym roku może dojść do przedterminowych wyborów? Ano, najdłużej chyba wałkowano sprawę Brexitu, negocjowanego nieszczęśliwie przez rząd May. „Jeśli parlament odrzuci umowę z Unią, bądź rząd nie podpisze żadnej umowy, wywrzemy nacisk na przedterminowe wybory” – ogłosił Corbyn. Premier Theresa May, która przebywała wtedy w Nowym Jorku na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, odpowiedziała od razu, że wcześniejsze głosowanie powszechne „nie byłoby w interesie Zjednoczonego Królestwa”, ale ma „krótką” większość w parlamencie i może być doń zmuszona nie tylko przez Labour. Partia dała już do zrozumienia, że będzie głosować przeciw umowie, jeśli np. nie zachowa korzyści ze wspólnego rynku i unii celnej.
Od razu należy wyjaśnić, że Corbyn jest raczej eurosceptykiem, choć partia robiła kampanię na rzecz pozostania w Unii. Pogodził w partii środowiska zwolenników i przeciwników Unii, ale do głosu coraz bardziej dochodzą młodzi, dla których rozstanie z Unią pozbawia ich części perspektyw. Starsi są często anty-unijni, więc znaleziono rodzaj kompromisu. Jeśli do wcześniejszych wyborów nie dojdzie, Labour będzie popierać ideę nowego referendum na temat wyjścia z UE. To nowość, pewien zwrot, bo dotąd partia trzymała się wyników poprzedniej konsultacji. Rzecz jest hipotetyczna, ale Corbyn zgodził się zostawić „wszystkie opcje na stole”, trochę w duchu ekumenizmu. Inni, jak McDonnell, wykluczają nowe referendum.
„Celem Labour jest gruntowna zmiana kraju” – mówił Corbyn w zamykającym zjazd przemówieniu, wyraźnie dumny z dynamizmu i wyników partii. Przez zgromadzonych przebiegł dreszcz, gdy z głośników rozległa się piosenka „króla” soulu Sama Cooke’a – „długo na to czekaliśmy, lecz wiem, że zmiana jest w drodze”… Widząc chaos brytyjskich negocjacji w Brukseli, można się spodziewać, że po ośmiu latach przerwy Labour przejmie ster kraju. To może być kwestia kilku miesięcy, więc wzruszenie było uzasadnione.