29 marca 2024

loader

Daj małpie zegarek, bananem będzie nakręcała

fot. pexels

Termin wyborów samorządowych w powodzi wydarzeń, które zajmują publiczną uwagę, został zepchnięty na drugi plan. Ale ostatnie wieści, pochodzące z Kancelarii Prezydenta RP wskazują, iż obóz rządzący nie porzucił tego pomysłu i coś tam knuje na zapleczu.

Nie wiem, czy Prawo i Sprawiedliwość ostatecznie podejmie działania zmierzające do przesunięcia terminu wyborów samorządowych i jakiej metody użyje, aby tego dokonać. Doświadczenie z wcześniejszych działań PiS-u wskazuje, że jeśli już przynoszą jakiś projekt ustawy, to go forsują skutecznie. Ale to samo doświadczenie wskazuje, iż jakiej by metody w sprawie terminu wyborów nie użyli, to będą jak małpa nakręcająca zegarek bananem.

Manewr Buzka, czyli mamy zegarek

Zacznę od rozpowszechnianych tu i ówdzie twierdzeń, iż już raz przedłużono kadencję organów samorządu terytorialnego. Chodzi o rok 1998, w którym wprowadzono samorządy powiatowy i wojewódzki, a wybory odbyły się, nie jak planowano w czerwcu, a w październiku. Tyle że zastosowany wtedy tzw. manewr Buzka nie polegał na przedłużeniu kadencji. Ta zakończyła się w terminie, to jest w czerwcu 1998 r. Przedłużono jedynie czas, w którym premier był zobowiązany wyznaczyć dzień wyborów samorządowych. Dzięki takiemu posunięciu wybory odbyły się w październiku 1998 r. Organy stanowiące, czyli rady w ciągu tych kilku miesięcy nie funkcjonowały, a organy wykonawcze, czyli zarządy pracowały, zgodnie z obowiązującym i dziś przepisem, do momentu wyboru nowego zarządu.

W przerwie, między czerwcem a październikiem roku 1998 wszystkie działania objęte kompetencjami rad musiały zostać odłożone. Na szczęście działo się to w trakcie trwania roku budżetowego. Nadgonienie braków pod koniec roku było trudne, ale wykonalne. Gdyby dzisiaj zastosować manewr Buzka i przesunąć termin wyborów samorządowych z października 2023 r. na czerwiec 2024 r. to zafundowalibyśmy państwu olbrzymi bałagan. Nie będzie rad i sejmików, uprawnionych do uchwalenia budżetów na rok 2024. Dla wszystkich gmin wiejskich, miast, powiatów i województw budżety będą musiały ustalić Regionalne Izby Obrachunkowe. To nie tylko będzie wielki bałagan, ale także okazja do gigantycznych politycznych manipulacji.

Przy okazji warto przypomnieć, iż w roku 1998 w sprawie kadencji organów samorządu terytorialnego wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny. Uznał, iż kadencje można przedłużyć w nadzwyczajnych dla funkcjonowania państwa sytuacjach. Z dzisiejszego punktu widzenia to orzeczenie wydaje się niezbyt szczęśliwe, ale pójdę tym tropem i zastanowię się, czy mamy teraz jakieś nadzwyczajne sytuacje?

Nadzwyczajna sytuacja, czyli banana też mamy

Pierwszą sytuację, którą przedstawiciele PiS-u kwalifikują, jako nadzwyczajną to nałożenie się terminów wyborów parlamentarnych i samorządowych w przyszłym roku. Obie elekcje powinny odbyć się jesienią 2023 r. Zdaniem rządzących to sytuacja strasznie nadzwyczajna. Pochodząca z nadania PiS-u sekretarz Państwowej Komisji Wyborczej odmalowała wręcz apokaliptyczny obraz funkcjonowania państwa w przypadku odbycia jednocześnie dwóch kampanii wyborczych jesienią przyszłego roku. Pani sekretarz ma jednak słabą pamięć. Powinna pamiętać, iż już raz w historii III RP zbieg terminów wyborczych miał miejsce. Jesienią roku 2005 odbyły się wybory parlamentarne i prezydenckie, których dni głosowania dzieliły jedynie dwa tygodnie. O ile dobrze pamiętam, państwo polskie przetrwało bez problemu te wydarzenia. Nikt z tego powodu nie protestował.  Ale jeśli argument o nakładaniu się terminów wyborczych potraktujemy poważnie, to warto zwrócić uwagę, iż po przesunięciu terminu wyborów samorządowych na wiosnę 2024 r. nastąpi nałożenie się tej elekcji z wyborami do Parlamentu Europejskiego. A że oba ciała mają kadencję pięcioletnią to ta, podobno fatalna zbitka będzie funkcjonowała już stale. Wobec tego zwolennicy przesunięcia dnia wyborów samorządowych z powodu nałożenia się terminów wyborczych powinni wnioskować o elekcję samorządową jesienią 2024 r.

Ale jest także druga sytuacja, którą przedstawiciele PiS-u kwalifikują, jako nadzwyczajną. To tzw. argument budżetowy. Wybory samorządowe jesienią powodują, bowiem w przypadku zmiany ekipy rządzącej, co się przecież się zdarza, iż nowa ekipa posługiwać się musi projektem budżetu na następny rok autorstwa poprzedników. Co najwyżej może dokonać kosmetycznych poprawek w projekcie, który odziedziczyła. To jest argument, o którym można dyskutować, ale jest jak kij, który ma dwa końce. Owszem zmiana ekipy rządzącej pod koniec roku rodzi konsekwencje wyżej opisane, ale także zmiana w połowie roku też nie jest idealna.

Nowa ekipa musi przecież pracować w oparciu o budżet opracowany i uchwalony przez poprzedników i żadnych zmian strategicznych już niedokonana. Mam jednak nieodparte wrażenie, że dyskusja o kwestiach budżetowych jest sporem o pietruszkę. W dobrze funkcjonującą demokrację powinien być wpisany element kontynuacji. Chociaż od ponad dwudziestu lat Jarosław Kaczyński próbuje nam wmówić, iż jest zupełnie inaczej. Tym niemniej przyjęcie argumentu budżetowego oznacza, iż wybory samorządowe nie mogą się odbyć jesienią. Jeżeli zatem nie powinny się odbyć ani jesienią 2023 r., ani wiosną 2024 r. z powodu zbiegu terminów wyborczych, ani jesienią 2024 r. z przyczyn planowania budżetowego to w takim razie wiosna 2025 r.? Poważnie? Gdzieś musi być granica tego szaleństwa.

A teraz włóżmy banan do zegarka

Szaleństwo nie zna granic i kordonów, szczególnie jeśli może przynieść jakieś niespodziewane bonusy. Tym tylko mogę wytłumaczyć fakt, iż opinia na temat przesunięcia terminu wyborów samorządowych jest w środowisku działaczy samorządowych, delikatnie rzecz ujmując podzielona i to nie wzdłuż podziałów politycznych. Jest spora liczba samorządowców, którzy cichaczem zacierają ręce z powodu potencjalnej szansy przedłużenia czasu sprawowania funkcji samorządowych.

Pozostaje już tylko jedno pytanie – po co PiS-owi taka nowa wyborcza awantura? Z punktu widzenia centrali dużej partii politycznej jest zdecydowanie lepiej zarządzać w praktyce jedną kampanią wyboczą o dwóch konstytucyjnych celach – parlament i samorząd terytorialny. Wspólny przekaz propagandowy może wzmocnić wynik partii politycznej w wyborach samorządowych. Chyba że politycy PiS-u myślami są już w innej rzeczywistości, w której w efekcie wyborów parlamentarnych utracą władzę w państwie. Wtedy przesunięcie terminu wyborów samorządowych mogą postrzegać, jako szansę odbicia sobie porażki parlamentarnej. Optymiści. Zakładają, że w pół roku po utracie władzy w państwie PiS będzie jeszcze istniał.

Jan Czubak

Poprzedni

Rząd odwraca się plecami

Następny

Bezpieczna rodzina