30 listopada 2024

loader

Smutna monachomachia naszych czasów

Krytycy, a raczej kręgi potępiające film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego odmawiają mu wiarygodności, określając go jako antyklerykalną czy nawet antykatolicką i antyreligijną agitkę propagandową, „atak na Kościół”.

 

Używają przy tym argumentu, według którego spiętrzenie w tym filmie katalogu najgorszych zjawisk z życia polskiego kleru, jednostronna kumulacja wyłącznie niemal jego przywar, ohydy i okropności, odbiera temu utworowi prawdę. Gdyby stosowanie tego rodzaju argumentu było uzasadnione, to większość dzieł literackich czy filmowych, zaliczanych do nurtu realizmu musiałaby zostać wykreślona z tego nurtu w sztuce.

 

Czym jest realizm?

Rolą dzieła sztuki nie jest jednak literalne dokumentowanie całego spektrum zjawisk w danym społeczeństwie i w poszczególnych jego warstwach, w jakiejś epoce. Nie byłaby bowiem powieścią realistyczną „Lalka” Bolesława Prusa, skoro jej bohaterem jest zdeklasowany szlachcic bogacący się jako kupiec, jego perypetie uczuciowe stanowią istotny składnik powieści, a spektrum zjawisk i postaci daleki jest od pełnej panoramy społecznej ówczesnego, bytującego pod zaborem rosyjskim społeczeństwa polskiego, a nawet tylko Warszawy schyłku XIX wieku. Już sam tylko całkowity niemal brak w fabule powieści jakichkolwiek znaków przemożnej przecież obecności rosyjskiej, mógłby podważyć realistyczną kwalifikację tej powieści. Nie można by też uznać za wielkie dzieło rosyjskiego realizmu krytycznego „Martwych duch” Mikołaja Gogola, bo zawarta w nim syntetaza ducha XIX-wiecznej Rosji wyłania się z dziwnej groteskowej opowieści z życia dziwadeł ludzkich na tamtejszej głuchej prowincji, a kupiecki koncept skupowania „martwych dusz” nijak się ma do rzeczywistych problemów narodu rosyjskiego tamtych czasów. Na podobnej zasadzie można by podważyć realizm „Ojca Goriot” Honoriusza Balzaca, gdyż z powieściowego pensjonatu pani Vauquer położonego w zaułku na ówczesnych peryferiach Paryża i z historii córek okrutnie traktujących swojego ojca, bynajmniej nie da się wywieść literalnej, spełniającej kryterium realizmu, panoramy duchowej i społecznej ówczesnej Francji, a jednak takie miejsce ma to dzieło w historii literatury powszechnej. Podobnie jest z „Klubem Pickwicka” Charlesa Dickensa, który w ramie silnie nasyconej groteską opowieści o wędrówce dziwacznych panów po wiktoriańskiej, prowincjonalnej Anglii pomieścił wiele charakterystycznych rysów społecznych, ekonomicznych i moralnych epoki. Podobnie jest z filmem. „M-morderca” Fritza Langa z 1930 roku, realistycznym kryminałem dotykającym wąskiej kwestii ścigania seryjnego – mordercy psychopaty, a mimo to uznanym za przeczucie zbliżającego się hitleryzmu. Dzieła włoskiego neorealizmu z „Ziemia drży” Luchino Viscontiego, „Rzymem, miastem otwartym” Roberto Rosseliniego czy „Złodziejami rowerów” Vittorio de Sica też dalekie były od reprezentatywności w ukazywania powojennego społeczeństwa włoskiego, a mimo to nie tylko nikt im nie odmawiał przynależności do realizmu, ale metoda według której zostały zrealizowane stała się na długie lata ważnym punktem odniesienia a nawet wzorem dla europejskiego kina. Podobnie było z amerykańskim „kinem drogi” przełomu lat 60-tych i 70-tych („Swobodny jeździec” Dennisa Hoppera, „Nocny kowboj” Johna Schlesingera czy „Strach na wróble” Jerry Schatzberga), których twórcy w formułę opowieści o wędrówkach włóczęgów i wyrzutków społeczeństwa wpisali niepokoje całej ówczesnej Ameryki. A – by odwołać się na koniec do przykładów rodzimych – czyż dramatyczna historia prowincjonalnego przodownika pracy w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy, daleka przecież od pełnej panoramy polski bierutowskiej, nie stała się, pars pro toto, odniesieniem do kluczowych problemów PRL na przestrzeni całego ówczesnego ćwierćwiecza? I czy odmawiano atrybutów realizmu, iście gogolowskiego, koronnemu dziełu nurtu „moralnego niepokoju”, „Wodzirejowi” Feliksa Falka, który smutną panoramę schorzeń Polski „przedsierpniowej” zawarł w historii prowincjonalnego pracownika frontu rozrywki estradowej i jego otoczenia? Realizm w sztuce to nie realizm reportażu, newsa dziennikarskiego, książkowej monografii naukowej czy opowieści dokumentalnej. Skrót jest w nim uprawniony, poza tym że zwyczajnie konieczny. Smarzowski jest wybitnie wrażliwym sejsmografem nastrojów, niepokojów czy przeczuć społecznych. Przeczuł zatem, że w katolickim polskim społeczeństwie dojrzał już imperatyw, by bez złudzeń spojrzeć na instytucję, z którą jego ciągle znacząca część jest mniej czy bardziej związana. Krytycy filmu pytają, dlaczego Smarzowski zajął się zepsuciem występującym akurat w konkretnej społeczności, w grupie zawodowej jaką jest kler, a nie w innej, skoro wybór – rzekomo – jest tak duży. A otóż zajął się już inną grupą: w „Drogówce” i niewykluczone, że zajmie się też kiedyś inną grupą, n.p. światem polskiego biznesu, dziennikarzami, prawnikami czy nauczycielami. Jest natomiast bardzo silny argument za tym, że celowe i uzasadnione było zajęcie się w pierwszym rzędzie klerem. Otóż ani biznesmeni, ani dziennikarze, ani nauczyciele, ani przedstawiciele żadnej innej profesji nie kreują się, głównie samozwańczo, przy biernej na ogół akceptacji społecznej, na „pierwszych w narodzie”, jako kapłani najważniejszego i masowego wyznania religijnego, na nauczycieli, wychowawców i przewodników milionów „owieczek”. Z tego to przecież tytułu kler uzyskał w Polsce po 1989 roku wyjątkowo uprzywilejowaną pozycję w systemie prawnym, wymiarze ekonomicznym oraz w wymiarze prestiżu społecznego. A – zgodnie ze znaną formułą – „komu wiele dane, od tego wiele się wymaga”. Moralność osobista właścicieli sklepów spożywczych, kolejarzy czy artystów nie rozstrzyga w końcu o kształcie społecznej budowli, a weryfikacji podlegają te grupy wtedy, jeśli ich przedstawiciele łamią prawo. Kler natomiast uważa się i przez wielu jest uważany za „sól ziemi” polskiej, drogowskaz moralny, a na dodatek przypisywana mu jest – w dużym stopniu przesadzona i zniekształcona – rola historycznego wspornika narodowej egzystencji.

 

Nie dajcie się zwieść  zwiastunowi tego filmu

To, co uderza już po kilkunastu minutach oglądania „Kleru”, to powód do kompletnego zaskoczenia, jakie może być udziałem kogoś, kto przed pójściem do kina oglądał w telewizji czy w sieci trailera (zwiastuna) tego filmu. Sklepany z nielicznych skrawków sprawia wrażenie, jakby „Kler” był zrealizowany (scena prześmiewczej piosenki odgrywanej przez bohaterów filmu, ostro balujących bawiących na parafii czy strzelanie z procy przy akompaniamencie nucenia: „Oto wielka tajemnica wiary, złoto i dolary”) w hipersatyrycznej stylistyce totalnej „szydery”, w stylistyce charakterystycznej dla takich pism jak tygodniki „Nie”, „Fakty i mity” czy francuski „Le Canard Enchainé”. Jednak ci, którzy spodziewali się po „Klerze” szampańskiej zabawy typu „głupi i głupszy” albo zjadliwej komedii środowiskowej, jakich dziesiątki powstają choćby w USA, mogą być zaskoczeni.

 

Wybitne kino społeczne

Film Smarzowskiego został zrealizowany w stylistyce i estetyce ascetycznej, dyskretnej, surowej, maksymalnie oszczędnej, w szarobrudnej, nieefektownej kolorystyce obrazu i w rytmie bynajmniej nie stymulującym emocji. Tempo filmu jest, jak na obecnie obowiązujące standardy, powolne (w niczym nie przypomina dynamicznego, pędzącego trailera), zastosowane zostały długie ujęcia, a montaż sprawia wrażenie jakby rozmyślnie nieco siermiężnego, wolnego od efektownych sztuczek. Dialogi dalekie są od stylistyki antyklerykalnych skeczów kabaretowych. Przez przeważającą część trwania filmu, jego akcji nie towarzyszy muzyka, co wzmaga odczucie realizmu i uwalnia od dodatkowej presji emocjonalnej na widza. Zrealizowany został w tonacji spokojnej, bez jakichkolwiek efekciarskich grepsów. Do tej poważnej tonacji dostroili się aktorzy (m.in. kapitalni Arkadiusz Jakubik i Jacek Braciak, czy nie mniej wyborni Robert Więckiewicz, Stanisław Brejdygant, Joanna Kulig, Iwona Bielska). Grają swoje postacie serio, jak w dramacie społeczno-psychologicznym z prawdziwego zdarzenia, nie jak w satyrze. Jedynie biskupowi Mordowiczowi nadał grający go Janusz Gajos rys satyryczny, zastosowany jednak przez aktora w sposób bardzo delikatny, bez cienia szarży. Poświadczają to zresztą widzowie: podczas dwugodzinnego seansu nie było ani chichotu, ani jednego wybuchu śmiechu, o rechocie nawet nie wspominając. Stylistyka „Kleru” przypominała fragmentami skromne, wyciszone kino obyczajowe czechosłowackiego czy węgierskiego nurtu małego realizmu, jakie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych robili choćby Milos Forman czy Marta Meszaros, polskie „kino moralnego niepokoju”, angielskie kino nurtu „młodych gniewnych”, Lindsaya Andersona, Karela Reisza czy Tony Richardsona czy społeczno-polityczne kino włoskie po neorealizmie Francesco Rosiego (n.p. „Ręce nad miastem” i „Szacowni nieboszczycy”) czy Damiano Damianiego (n.p.„Zeznanie komisarza policji przed prokuratorem Republiki”). „Kler” może też fragmentami budzić skojarzenia ze quasi-dokumentalną stylistyką „cinema verité” („kina prawdy”), jednego z nurtów kina europejskiego przełomu lat 60-tych i 70-tych. Smarzowski wykorzystał zresztą fragmenty dokumentalnych nagrań ze stanu wojennego czy pojawiający się w ciągu całego filmu motyw ukrytej kamery. Te asocjacje nie zmieniają zresztą faktu, że Smarzowski ma własną, indywidualną kaligrafię. „Kler” to film o ludziach nieszczęśliwych, samotnych, żałosnych, pogubionych na różne sposoby, ludziach w całej swej małości i złu nie pozbawionych rysów, odruchów dobroci i uczciwości. Ale i tak brzydkich i żałosnych, także z estetycznego punktu widzenia, jak otaczająca ich rzeczywistość. Dramatycznej tonacji filmu dopełnia finałowa, dramatyczna scena publicznego, na oczach tłumu wiernych i biskupa, samospalenia się księdza, jak się można domyśleć, w proteście przeciw złu panoszącemu się w jego instytucji. Wśród ateistów czy nawet tylko antyklerykałów ten film może nawet wywołać uczucie niedosytu czy nawet sprzeciwu: ani na jotę nie jest ani antyreligijny, ani nawet antyklerykalny. To dramat humanistyczny, którego bije prawda.

 

„Monachomachia” biskupa Krasickiego była weselsza

Tematyka „Kleru” może prowokować do skojarzeń z tradycjami artystycznymi związanymi z krytyką religii, Kościoła, kleru. W polskiej tradycji, w odróżnieniu od francuskiej, takich utworów jest niewiele. Poza „Matką Joanna od Aniołów” Jerzego Kawalerowicza, „Drewnianym różańcem” Ewy i Czesława Petelskich i „Urzędem” Janusza Majewskiego czy drugorzędnymi epizodami w kilku filmach, polskie kino nie tylko nie podejmowało, ale nawet nie dotykało tej problematyki. Może też się zdarzyć, że komuś przypomni się „Monachomachia” biskupa Ignacego Krasickiego, wydany przeszło dwa wieki temu, heroikomiczny epos, w którym w parodię „Iliady” Homera wpisana została wielopiętrowa drwina z przywar polskiego kleru zakonnego epoki saskiej. Ten archaiczny już dziś utwór, spetryfikowany przez stulecia jako lektura poczciwa, narodowa i prawie patriotyczna, przez dziesięciolecia także szkolna, nigdy tak naprawdę nie spełnił przewidzianej dla niego roli wyrzutu sumienia, choć dotykał spraw w Polsce akurat bardzo żywotnych i kluczowych. Jednak nawet krytyczna, satyryczna wymowa „Monachomachii” została złagodzona u samych początków i prześwietlona przez pogodną, słoneczną osobowość biskupa warmińskiego. Dlatego nawet jeśli komuś „Kler” skojarzy się z tamtym dziełem, to jako „monachomachia” naszych czasów, smutna, ponura, podła i nie pozostawiająca żadnych złudzeń. Odwracając oczy od „Kleru” i potępiając film, kler i wszyscy jego adherenci tracą okazję do spojrzenia w szczere zwierciadło, które mogłoby im pomóc. A widownia i tak masowo głosuje za „Klerem” swoją obecnością w kinach całej Polski. Niedługo być może już ponad milion Polaków zafunduje sobie długo w cichości serca wyczekiwaną odtrutkę od toksyn Kościoła katolickiego. W tym filmie jest wszystko, co miliony Polaków od dawna chciało pomyśleć i powiedzieć o Kościele, ale nie miało na to śmiałości i odwagi.

 

„Kler”, dramat społeczno-psychologiczny, film produkcji polskiej, Profil Film 2018, scenariusz (wspólnie z Wojciechem Rzehakiem) i reżyseria Wojciech Smarzowski, 133 min.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Głos lewicy

Następny

Znaki

Zostaw komentarz