
Kanclerz Friedrich Merz obiecywał Niemcom „jesień reform”. W zamian obywatele otrzymali sezon kłótni i politycznego chaosu. Po sporach o emerytury i zakaz silników spalinowych rząd rozdziera dziś konflikt o przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej i o to, czy poborowych powinno się losować.
Friedrich Merz zapewniał wyborców, że jego koalicja konserwatystów z CDU i socjaldemokratów z SPD będzie pracować sprawnie i bez publicznych awantur. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te deklaracje. Od sześciu miesięcy Niemcy obserwują serię wewnętrznych sporów i wpadek, które bawią satyryków, ale budzą frustrację społeczeństwa.
Po burzliwym wyborze Merza na kanclerza niemiecki rząd od początku zmaga się z brakiem dyscypliny. Nieudany wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego, brak wspólnego stanowiska w Brukseli w sprawie przyszłości silników spalinowych po 2035 roku, zawieszone prace nad reformą emerytalną, rozmontowywanie części systemu socjalnego – każda kolejna reforma kończy się politycznym zgrzytem. Obiecywana „jesień reform” przerodziła się w „jesień chaosu”.
Zaledwie pół roku po objęciu urzędu Niemcy są już zmęczeni rządem, który zamiast działać, wykonuje kolejne kroki wstecz. Merzowi zarzuca się brak zainteresowania sprawami wewnętrznymi – w Berlinie nazywany jest z przekąsem „kanclerzem spraw zagranicznych”. Tymczasem jego gabinet systematycznie cofa reformy poprzednika: znosi ustawę o wymianie starych pieców grzewczych, anuluje uproszczoną naturalizację cudzoziemców po trzech latach pobytu i ogranicza świadczenia socjalne.
Według najnowszego sondażu ARD aż 77 procent Niemców jest niezadowolonych z pracy rządu – to rekordowy poziom, którego nie osiągnął nawet Olaf Scholz w początkowym okresie swoich rządów.
Nowym ogniskiem zapalnym stała się debata o służbie wojskowej. Minister obrony Boris Pistorius z SPD – obecnie najpopularniejszy polityk w kraju – wpadł w furię, gdy dowiedział się, że konserwatywni partnerzy z CDU chcą wprowadzić do projektu ustawy zasadę losowania poborowych. Pistorius stanowczo odrzuca ideę loterii, proponując zamiast tego obowiązkowe badania lekarskie i psychologiczne dla wszystkich młodych Niemców – tzw. „trzy dni”, które pozwoliłyby państwu ocenić zdolność do służby i ewentualnie mobilizować rekrutów w razie potrzeby. – Jeśli służba ochotnicza nie wystarczy, potrzebny będzie obowiązek – stwierdził minister w Bundestagu.
Niemiecki rząd zdaje sobie sprawę, że 80 tysięcy dodatkowych żołnierzy, których kraj potrzebuje, by wypełnić zobowiązania wobec NATO, nie da się znaleźć wyłącznie na zasadzie dobrowolności. Nawet rzecznik polityki zagranicznej CDU, Norbert Röttgen, przyznał, że „powrót do poboru jest nieunikniony”. Problem w tym, że młodzi Niemcy nie chcą służyć w armii: o ile 54 procent społeczeństwa popiera przywrócenie obowiązkowej służby, to w grupie 18–29 lat sprzeciwia się temu aż dwie trzecie badanych.
Chadecy obstają jednak przy koncepcji losowania, tłumacząc ją „kwestią sprawiedliwości”. – Ryzyko musi być takie samo dla wszystkich – argumentuje Röttgen. Pistorius odpowiada, że armia potrzebuje nie przypadkowych rekrutów, lecz ludzi o określonych kompetencjach i motywacji. Projekt ustawy trafił z powrotem do komisji, a jego przyszłość zależy od kompromisu między CDU a SPD. Jeśli zostanie osiągnięty, dokument ma zostać przyjęty jeszcze przed końcem roku.
W tle całej debaty widać coraz większy niepokój związany z bezpieczeństwem w Europie. Po serii incydentów z dronami nad kontynentem kanclerz Merz oświadczył: – Nie jesteśmy w stanie wojny, ale nie żyjemy już w pokoju. Bundeswehra prowadzi intensywne kampanie rekrutacyjne: organizuje obozy szkoleniowe, wizyty w szkołach i akcje informacyjne. Reklamuje stabilne zatrudnienie i bezpieczeństwo pracy – i rzeczywiście, żadna inna branża w Niemczech nie rozwija się dziś tak szybko jak sektor obronny. W swoim pierwszym przemówieniu przed Bundestagiem 14 maja Friedrich Merz zapowiadał, że Bundeswehra ma stać się „najsilniejszą konwencjonalną armią w Europie – bez względu na koszty”.









