⛅ Ładowanie pogody...

Głupiemu radość. Kłamstwo pekabowskie o 20-tej gospodarce świata

Fot. Krystian Maj / KPRM / gov.pl

Puchną uszy od samochwalstwa nadwiślańskich liberałów KOPiSu. Pieją z zachwytu nad sukcesem neoliberalnej transformacji, która wyprowadziła kraj z milenijnego zacofania względem Zachodu. Czyżby nagle z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z soboty na niedzielę stała się nowym mocarstwem gospodarczym? Przestała być półkolonią w systemie światowego kapitalizmu?

PKB to miara aktywności gospodarczej w określonym czasie. Ale ani nie mierzy poziomu jakości życia, czyli dobrobytu, ani rozwoju społeczno-gospodarczego. O tym myślał konstruując ten syntetyczny obraz gospodarki Simon Kuznets. O powrót do tej formuły upomina się w Polsce m.in. prof. Elżbieta Mączyńska. Po co nam zbrojenia, reklamy, spekulacje finansowe; po co nam obejmowanie różnych form wiedzy prawami własności?

PKB w obecnej postaci mierzy głównie produkcję i usługi obecne na rynku. W najpopularniejszej wersji to tylko suma wydatków konsumpcyjnych, powiększonych o inwestycje i wydatki państwa. Do tego trzeba dodać albo odjąć nadwyżkę lub deficyt handlowy. Lepiej zorientowani w temacie nazywają PKB „Grossly Decepitive Product”. To tylko wysoce mylący teatr liczb, żeby złowić frajera, który obejrzy popis iluzjonisty statystyki.

W obecnej krytykowanej formule, PKB pomija przecież i ubytek minerałów oraz paliw kopalnych, i destrukcję ekosystemów, tym samym niszczenie zasobów odnawialnych, takich jak lasy, ziemie orne. A więc kurczenie się zapasów czy degradację środowiska naturalnego. A także brak inwestycji w edukację, w zdrowie, w mieszkania dla młodego pokolenia, w bezpieczeństwo socjalne, np. w walkę z ubóstwem.

Odpowiedzią na pytanie, czyje są ulice a czyje kamienice jest ustalenie, ile w wytworzonym produkcie jest naszej pracy, a ile zagranicznego kapitału. Ich kapitału. Żeby ustalić te proporcje, trzeba sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Np. jaki jest udział krajowych podmiotów w proporcji do podmiotów zagranicznych w kilku składowych gospodarki: w sektorze bankowym, w wielkoformatowym handlu. A także jaki jest charakter eksportu, jaka jest innowacyjność gospodarki, ile kosztuje w niej nasza praca.

Z różnych raportów i pogłębionych analiz specjalistów polityki przemysłowej i rozwojowej (a nie bankowych i katedralnych ekonomistów) płynie inny wniosek. Inny niż ten, który raduje serce rządzących i sekundującej im komentatorskiej, ideologicznej żandarmerii. Jej ofiarą stała się ostatnio aktywistka Inicjatywy Wschód. Po zadaniu premierowi niewygodnych pytań tuzy dziennikarstwa prawie już światowego nazwali ją krzykaczką do wynajęcia, nawet roszczeniowym pasożytem.

Dlatego tym trudniej im będzie przyjąć do wiadomości, że Polska ma cechy gospodarki zależnej, peryferyjnej. To rodzaj zależności kraju peryferyjnego od gospodarki krajów rdzenia. O peryferyjnym statusie decyduje kilka funkcjonalnych zależności.

Po pierwsze, zależność finansowa w postaci kapitału założycielskiego banków z krajów rdzenia. W krajach starej Unii to kilka najwyżej kilkanaście procent. U nas wciąż około 60. Banki z kapitałem zagranicznym udzielają około 70 proc. kredytów netto. Wśród demoludów tylko Polska oddała kontrolę nad sektorem finansowym kapitałowi zagranicznemu.

Po drugie, zależność od handlu zagranicznego towarami i usługami z krajami rdzenia. Na polskim rynku dominuje import oraz wielkie sieci handlowe patronów. A polski rynek wewnętrzny liczy 38 mln konsumentów. Gdyby nie utracone korzyści w postaci produktów rodzimych firm, produkcja krajowa mogłaby być o 40–60% większa. Większe też by były wpływy z podatków. Wskaźnik penetracji importowej wzrósł z 17% w 1989 r. do 54% w 2006 (w UE wynosi 44%).

I dalej, przytłaczająca jest wciąż zależność technologiczna od importu myśli naukowo-badawczej i nowoczesnej techniki. Na 1634 zakładów zbudowanych w PRL tylko 142 należało do przemysłów wysokiej technik, co stanowiło niecałe 9%. Nic się nie zmieniło.

W Polsce nadal ma miejsce „głęboki niedorozwój przemysłów wysokiej techniki”, stwierdza wybitny znawca polityki przemysłowej i rozwojowej prof. Andrzej Karpiński. Bo np. tylko 5 zakładów zbudowanych przez kapitał zagraniczny po 1989 r. zalicza się bezpośrednio do tej kategorii.

Przede wszystkim chodzi o przemysł wysokiej techniki (elektronika, robotyka, produkcja urządzeń dla transformacji energetycznej). Jachty i wideogry to jaskółki, które nawet nie mogą być przysłowiowymi wisienkami na torcie, bo tego tortu nie ma od tysiąclecia.

Ogólnie udział wyrobów wysokiej techniki można szacować tylko na 8% całego eksportu wyrobów przemysłowych z Polski (z UE 16–17%, w krajach OECD przekracza 26% całego eksportu (A. Karpiński, Jak wyjść z chaosu i bezwładu, Oficyna Wyd. SGH, W-wa 2024, s.79). W sektorze tzw. usług wiedzochłonnych (prace badawczo-rozwojowe, doradztwo techniczne) w Polsce zatrudnionych jest 1,7% ogółu, w UE 5%.

PKB pomija też fakt, że kapitał ma ojczyznę. Dlatego, po czwarte, trzeba uwzględnić zależność bezpośrednią w postaci własności kapitału krajów rdzenia lub kontroli przez ten kapitał kluczowych pozycji gospodarczych.

Jednak wskutek skokowego wzrostu zakupów maszyn i sprzętu, zwłaszcza przez kapitał zagraniczny wartość całego majątku produkcyjnego w przemyśle była już w 2014 r. o 70–80% wyższa niż w gospodarce realnego socjalizmu.

Firmy z udziałem kapitału zagranicznego zatrudniają blisko 1/3 siły roboczej i wytwarzają blisko 40% produkcji przemysłowej kraju, a jeśli dodać firmy z mniejszym udziałem kapitału zagranicznego niż 50 proc., to byłaby połowa. Tak więc prawie połowa produkcji jest poza zasięgiem polskiej administracji gospodarczej. To też blisko połowa „polskiego” eksportu.

Co więcej, prawie 40% eksportu to wymiana towarowa z jednostkami macierzystymi, czyli to w istocie obrót wewnętrzny w ramach tych firm i nie można go uznać za sukces eksportowy (A. Karpiński, S. Paradyż, P. Soroka, W. Żółtkowski). Na dodatek, z eksportu nie pobiera się podatku VAT.

Jakie to ma znaczenie dla polskiej wspólnoty życia i pracy? Ogromne, ponieważ zagraniczne firmy transferują zyski, dywidendy, na dodatek mają wpływy polityczne, także za pośrednictwem ambasadorów i banków.

Legalny drenaż Polski z kapitału wynosi równowartość około 5% bajkowego PKB. Temu służy tolerowana optymalizacja podatkowa, gigantyczne uposażenia personelu gości, a także manipulacje cenami transferowymi.

Wielkie korporacje, zwłaszcza big techy, są wolne od konieczności dzielenia się zyskiem, mimo że korzystają z pracy w strefach specjalnych, że wcześniej wybudowaliśmy dla nich, często kosztem miliardów złotych, odpowiednie warunki do inwestycji, w tym infrastrukturę.

Obecnie np. w tej czy innej strefie ekonomicznej, mogą przez lata od podatku dochodowego odliczać 40% wydatków inwestycyjnych. Np. Fiat, który do Włoch przeniósł produkcję Pandy nie płacił w Polsce podatku dochodowego.

Także polscy krezusi i ich biznesy emigrują do rajów podatkowych. Często nie wiadomo, gdzie znajduje się centrala, a gdzie rezydują właściciele.

Co najgorsze, w Polsce produkcję finalnych wyrobów zastąpił montaż podzespołów. Prof. Karpiński szacuje, że 2/3 przyrostu produkcji osiągnięto przez zmianę własnej produkcji finalnej na montowanie i konfekcjonowanie wyrobów gotowych, w tym także usług przemysłowych.

Dlatego 20. gospodarka świata tkwi w pułapce średnich, a właściwie niskich dochodów. Tylko organ światowego biznesu The Economist, podobnie jak ekonomista Banku Światowego Marcin Piątkowski, określa neoliberalną transformację jako „drugi złoty wiek w dziejach Polski” (The Second Jagiellonian Age, The Economist z 28 czerwca 2014). Londyńskie City ma się z czego cieszyć.

Czyli wciąż konkurujemy jak każda peryferia tanią pracą i ułatwionym transferem zysków. To nasza przewaga komparatywna. Prawie co trzeci pracownik pracuje na umowach terminowych, co jest najwyższym wskaźnikiem w całej Unii Europejskiej (tu najwyżej jeden z dziesięciu).

Na dodatek, system podatkowy w Polsce ma charakter regresywny. Lepiej zarabiający i bogatsi podatnicy płacą relatywnie niższe podatki. Dlatego prawie 2/3 wpływów do budżetu państwa pochodzi z podatków konsumpcyjnych, obciążających w większym stopniu klasy pracownicze, bo to one konsumują proporcjonalnie większą część dochodu.

Jeszcze gorsze jest to, że podatek PIT jest de facto liniowy. Mimo że w Polsce istnieją dwie stawki PIT – 18% i 32%, wyższą stawkę płaci jedynie około 2% podatników.

Jakże cyniczna jest zatem Konfederacja, i stojący na jej czele tiktokowy Sławomir. Przecież system podatkowy sprzyja powiększaniu już istniejących majątków poprzez względnie niskie opodatkowanie przychodów z kapitałów pieniężnych, brak podatku katastralnego i brak podatku spadkowego w tzw. zerowej grupie podatkowej.

Tak się niektórym żyje w społeczeństwie z 20. według miary PKB gospodarką świata. Nic zatem dziwnego, że według premiera rządu „Polska jest nadzieją Europy. I jest na dobrej drodze, by stać się najlepszym miejscem do życia na ziemi”.

Nawet więcej, „nasz kraj staje się perłą w koronie całej wspólnoty Zachodu. Naprawdę jesteśmy skazani na wielkość” (w ”Komunikacie” opublikowanym przez serwis PAP).

W Polsce z coraz bardziej skomercjalizowanym szkolnictwem i służbą zdrowia, z okrojonymi prawami kobiet i różnych mniejszości, z nienawistnymi fobiami wobec sąsiadów ze Wschodu i Zachodu, kiedy szarogęsi się kler?

W tym miejscu przypomina się diagnoza filozofa i politologa Stefana Opary: Polska tym się różni od innych narodów, że ma nie tylko głupiego suwerena, ale także elity. Czy one są w stanie określić dziedziny przemysłu, które powinny pozostać w gestii państwa, aby zapewnić jego wpływ na decyzje strategiczne o kluczowym znaczeniu dla kraju.

Co by na to powiedział Rafał Brzoska i amerykański ambasador! Są zdolni tylko do treasury view, czyli dominacji krótkookresowego spojrzenia na gospodarkę, przez pryzmat rocznego równoważenia budżetu kosztem potrzeb długookresowych.

Na dodatek młode pokolenia wychowane w kulcie przedsiębiorczości liczą na to, że na każdą i na każdego czeka przyjemne życie bizneswoman/biznesmena. Popierają oszczekiwanie przez konfederackie ratlerki każdej reformy neoliberalnego nadwiślańskiego kapitalizmu.

Po skutecznym praniu mózgów przez szkołę, ambonę, media hołubią teraz idee fixe: podatku liniowego, prywatyzacji systemu emerytalnego i służby zdrowia, deregulacji kodeksu pracy, atakują ZUS i związki zawodowe.

KOPiS ich zawiódł, czemu trudno się dziwić. Dlatego dokonali zwrotu na prawo. Wrogiem dla nich nie jest wielki kapitał, lecz jego ofiary: związkowcy, rolnicy, imigranci, muzułmanie, mniejszości kulturowe i obyczajowe, lewica, sektor publiczny, pomoc społeczna i wreszcie sama demokracja.

A tymczasem marionetki biznesu bez żadnych zahamowań żyją z procentów od kapitału wyborczego – tego prawdziwego grossly decepitive product. By go pomnożyć wykorzystują fundusze od swoich sponsorów, socjotechnikę strachu i standaperkę.

Jaki naród, tacy jego zbawcy.

Tadeusz Klementewicz

(ur. 1949) – polski politolog, profesor nauk społecznych, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalista w zakresie teorii polityki i metodologii nauk społecznych. https://pl.wikipedia.org/wiki/Tadeusz_Klementewicz

Poprzedni

Kuferek pamięci