⛅ Ładowanie pogody...

Polowanie na obcych

Granica polsko-niemiecka / Wikipedia CC BY-SA 3,0 Mateusz War

Nie trzeba dziś przekraczać granicy, by w Polsce zostać uznanym za zagrożenie. Wystarczy mieć ciemniejszą karnację, mówić z obcym akcentem, wyglądać „niejakopolacko”. Lęk, który kiedyś był efektem sytuacji kryzysowych, dziś jest narzędziem zarządzania emocjami. A polityka? Tylko podsyca te nastroje – dla efektu, dla słupków, dla władzy. PiS robił to głośno, Koalicja Obywatelska – bardziej dyskretnie. Ale cel pozostał wspólny: trzymać migrantów w roli zagrożenia, które można dowolnie uruchamiać.

Napięcie rośnie. Coraz więcej prób nielegalnego przekroczenia granicy. Donald Tusk wprowadza kontrole: oficjalnie dla bezpieczeństwa, naprawdę dla pokazówki. W rzeczywistości kontrole są odpowiedzią nie na fakty, ale na emocje. Wystarczy zasygnalizować, że „coś się dzieje”, by politycznie przeciąć przekaz Konfederacji lub zaspokoić lęki centrowego wyborcy.

W tym samym czasie pojawiają się grupy ludzi, którzy postanowili „pomagać” państwu. Samozwańcze pato-patrole pod patronem Bąkiewicza – młodzi mężczyźni zatrzymujący samochody w poszukiwaniu nielegalnych migrantów. Bez przeszkolenia, bez uprawnień, za to z pseudopatriotycznym przekonaniem, że „bronią kraju”. Czują, że mają przyzwolenie – społeczne, medialne i polityczne. To już nie obywatelska troska, ale gra w polowanie. Granica staje się miejscem łowów, a migrant – celem, nie osobą.

To nie jest odosobniony przypadek. To logiczny efekt wieloletnich zaniedbań. Polska nigdy nie traktowała migrantów jako części społeczeństwa. Nie stworzyła polityki integracyjnej, nie inwestowała w język, edukację, budowanie wspólnoty. Cudzoziemiec był potrzebny – ale tylko na chwilę, do pracy. Gdy zostawał dłużej, stawał się problemem. Gdy nie znał języka – powód do śmiechu. Gdy zniknął z rynku pracy – zagrożeniem. Spirala się nakręcała: brak integracji rodzi alienację, alienacja – nieufność, nieufność – polityczny kapitał.

Centra Integracji Cudzoziemców mogłyby ten mechanizm przełamać – oferując kursy językowe, pomoc prawną, doradztwo zawodowe, wsparcie psychologiczne. Ale zamiast rozwoju, mamy polityczny opór. W wielu miastach ich tworzenie zostało zablokowane pod presją protestów, często podsycanych przez prawicowe środowiska i fake newsy. Absurd polega na tym, że blokuje się nie przywileje, lecz narzędzia, dzięki którym cudzoziemcy mogliby szybciej się usamodzielnić i włączyć w społeczeństwo. Strach ciągle niestety wygrywa z rozsądkiem.

Bez większej ilości miejsc takich jak CIC obecni już w Polsce migranci zostają zepchnięci na margines – bez języka, bez pracy, bez realnego kontaktu ze społeczeństwem. Taka izolacja sprzyja frustracji, a w skrajnych przypadkach prowadzi do patologii – bezczynność, ubóstwo, konflikty i w końcu przestępczość. Gdy państwo nie oferuje legalnej ścieżki włączenia, zostaje tylko dryfowanie poza systemem. Tymczasem centra integracji to narzędzia profilaktyki społecznej: pomagają cudzoziemcom odnaleźć się w nowym kraju, ale też ułatwiają społeczeństwu ich zrozumienie i zaakceptowanie. To inwestycja nie tylko w nich, ale i w nasze wspólne bezpieczeństwo.

Można udawać, że nie potrzebujemy migrantów. Można krzyczeć na wiecach, że „trzeba ich wszystkich odesłać”, „bronić polskości” i „zamykać granice”. Tyle że to czysta fantazja – oderwana od rzeczywistości demograficznej, gospodarczej i społecznej. Polska się starzeje, wielu branżom już dziś brakuje rąk do pracy, a imigrantów – także z Azji, Afryki czy Kaukazu – jest i będzie coraz więcej.

Państwo, które potrzebuje migrantów, ale udaje, że ich nie ma, samo kopie sobie dołek – społeczny, ekonomiczny i polityczny.

A obecnie społeczeństwo otrzymuje od sporej części klasy politycznej prosty prymitywny przekaz: „oni są inni, oni są problemem, my reagujemy”. A imigranci – niewidzialni, niemi, bez prawa głosu – nie mają jak się obronić.

Dziś migrant w Polsce to wróg idealny. Nie głosuje, nie ma posłów, nie ma mediów. Łatwo go zignorować, łatwo oskarżyć, łatwo wyrzucić z debaty. Można budować wokół niego całe kampanie, można „podbić sobie” na nim sondaże. A jeśli ktoś się sprzeciwi, usłyszy: „tęczowy naiwniak”, „lewacki teoretyk”. Rzeczywistość, w której zły staje się ten, kto przypomina o człowieczeństwie lub po prostu myśli logicznie, to rzeczywistość, z którą nie wolno się pogodzić.

Nie trzeba daleko szukać, by zobaczyć, do jakich absurdów prowadzi migracyjna histeria w wykonaniu polityków prawicy. W Gorzowie Wielkopolskim lokalni działacze PiS – w tym była minister Elżbieta Rafalska – opublikowali nagranie czarnoskórych mężczyzn konserwujących ulicę, ogłaszając na Facebooku, że oto „nielegalni migranci” dotarli już do centrum miasta. Problem w tym, że byli to artyści z senegalskiego zespołu folklorystycznego zaproszeni przez miejskie instytucje kultury na międzynarodowy festiwal. Po interwencji muzealników i mediów politycy pospiesznie usunęli posty i wystosowali przeprosiny, ale zespół i tak musiał koncertować pod eskortą policji.

Parę miesięcy wcześniej Sławomir Mentzen wrzucił do sieci film z legalnej demonstracji tureckich świeckich opozycjonistów w Warszawie, przedstawiając ją jako pochód islamistów i dowód na „islamizację stolicy” pod rządami Rafała Trzaskowskiego. Transparenty z hasłami o demokracji, flagi tureckie i polskie, uczestnicy domagający się praworządności – wszystko to zredukowano do straszenia meczetami i zdejmowaniem krzyży.

W kraju, w którym taniec z Dakaru może zostać uznany za zagrożenie dla cywilizacji, a każda ciemniejsza twarz – za dowód „przemycanych migrantów”, temat migracji dawno przestał być realnym problemem. To już tylko spektakl lęków i projekcji, który z rzeczywistością ma wspólnego tyle, co nic.

A do jakiego absurdu doszliśmy, pokazuje najnowsza sytuacja. „Patrole obywatelskie” nie tylko tropią migrantów i organizują samowolne kontrole — zaczęły atakować… Straż Graniczną. W sieci pojawiły się wezwania do ujawnienia danych funkcjonariuszki, którą oskarżono o zdradę i realizowanie „antypolskiej polityki”. Sprawę musiał komentować rzecznik MSWiA, który przyznał, że mundurowi są dziś wyzywani, popychani, publicznie upokarzani przez tych samych, którzy niedawno krzyczeli „murem za mundurem”.

To nie jest już spór tylko o migrację. To rozpad wspólnoty i państwa. Bo gdy państwowe służby nie są w stanie działać w spokoju, a granic pilnują samozwańcze sebixy pod wodzą neonazisty, to znaczy, że ktoś dawno oddał pole. Państwo powinno wreszcie zareagować nie na wymyślone zagrożenie ze strony migrantów, lecz na realne zagrożenie ze strony grup, które próbują przejąć kompetencje służb i podważają autorytet instytucji. Bo jeśli nie postawi się tamy tej samowolce, to jutro ci sami „obrońcy ojczyzny” zaczną ustawiać kontrole na ulicach miast – i nikt już nie będzie bezpieczny.

Aleksander Radomski

Poprzedni

Corbyn i Sultana rzucają wyzwanie Partii Pracy