28 marca 2024

loader

Telewizja Dziewcząt i Chłopców Sentymentalna podróż do krainy dzieciństwa

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jest! Zapowiadana przez nas w ubiegłym roku i oczekiwana przez wielu książka Sławomira W. Malinowskiego o niezapomnianych programach Telewizji Dziewcząt i Chłopców ukazała się w sprzedaży nakładem krakowskiej Oficyny Wydawniczej „Impuls”. Jakby nie patrzeć programy tworzone przez Macieja Zimińskiego, Michała Sumińskiego i Bohdana Sienkiewicza odcisnęły piętno i ukształtowały kilka pokoleń dziewcząt i chłopców. To w „Ekranie z Bratkiem”, „Klubie Pancernych”, „Latającym Holendrze” czy „Zwierzyńcu” – by wymienić zaledwie kilka – dzieci uczyły się zaradności, empatii, miłości do przyrody, działania w grupie, odpowiedzialności i to właśnie te programy kształtowały w dzieciach postawy prospołeczne.

Już od dnia premiery książka Sławomira W. Malinowskiego (objęta patronatem „Trybuny”) została określona mianem niezwykłej. Nie tylko dzięki tytułowi: „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata”. Ta 358-stronicowa pozycja w twardej, szytej oprawie, na kremowym papierze z bogactwem ilustracji, przywołuje z przeszłości najpiękniejsze programy Telewizji Polskiej oraz akcje w których brały udział miliony dziewcząt i chłopców z całej Polski. W wielu wzbudzi piękne wspomnienia, szczery uśmiech, tęsknotę za minionym dzieciństwem. Ta książka uczy, bawi i… wzrusza. Przepojona jest empatią, szacunkiem do innych, bezinteresownością. Jest wyjątkowa również dlatego, że po brzegi wypełnia ją dziecięca dobroć i piękne uczynki płynące z głębi serca. A to dzisiaj raczej niespotykane.
Prof. Maria Szyszkowska z Uniwersytetu Warszawskiego stwierdziła:
Książka ta oparta o fakty, opatrzona przypisami i bogatą bibliografią jest niewątpliwie dokumentem i zarazem pracą naukową, którą powinni zgłębiać przyszli dziennikarze, jak również pedagodzy i psychologowie oraz socjologowie. Zresztą powinien ją przeczytać każdy, kto głębiej zastanawia się nad życiem.
Jak zaznaczył w swej recenzji prof. Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego z Bydgoszczy dr hab. Przemysław Paweł Grzybowski: Mimo że autor nie jest pedagogiem i nie powołuje się na literaturę pedagogiczną, można uznać jego monografię za jedną z najważniejszych książek pedagogicznych ostatnich lat i polecić jej lekturę nie tylko miłośnikom wspomnień, ale także pedagogom, nauczycielom, studentom, rodzicom i tym wszystkim, którzy poszukują dobrych wzorców edukacji.
I rzeczywiście takimi wzorcami książka jest przepełniona.
Telewizja Dziewcząt i Chłopców kierowała się filozofią swych twórców: Macieja Zimińskiego, Włodzimierza Grzelaka i Jacka Kubskiego. Wszyscy trzej wywodzili się z harcerstwa. Pracowali z młodzieżą, rozumieli dziewczęta i chłopców, potrafili z nimi rozmawiać.
Pomysł swoich programów oparli na nadzwyczaj prostym fundamencie – dzieci należy traktować z szacunkiem, po partnersku, oczywiście jako młodszych, ale przecież kolegów.
Maciej Zimiński zawsze podkreślał:

  • Ale co jest istotne, była to telewizja nie dla dziewcząt i chłopców… tylko ich telewizja. I oni to wiedzieli. A my nigdy nie przekroczyliśmy tej niewidzialnej granicy, traktując naszych widzów jako pełnoprawnych i najważniejszych jej twórców.
    „Telewizja Dziewcząt i Chłopców…” – podkreśla prof. Maria Szyszkowska – powinna stać się wzorem dla dzisiejszych metod edukacyjnych i wychowawczych. Powinno się z tej książki czerpać przykłady kształtowania kolejnego pokolenia. Uczyła ona nie tylko postaw, ale przede wszystkim właściwego wewnętrznego nastawienia do drugiego człowieka, w tym starszego, bezradnego, ubogiego. Istotne jest, że bez moralizowania zachęcała do wyrabiania w sobie bezinteresowności.
    „Niewidzialna Ręka” jedyna i niepowtarzalna akcja telewizyjna w skali świata polegająca na bezinteresownym oraz anonimowym czynieniu dobra. Sztab sugerował: Na szlaku NR możecie wykonać coś dla jednej osoby, a także dla wielu (np. zreperować mostek, zrobić tablicę ogłoszeń przy Gromadzkiej Radzie Narodowej, urządzić kwietnik na podwórku, albo piaskownicę dla małych dzieci). Był wszakże jeden warunek: To, co zrobicie, musi być pożyteczne. Niewidzialni powinni też działać zawsze wtedy, kiedy ktoś potrzebuje ich pomocy.
    I działali. Co istotne to dzieci same decydowały komu i jak pomóc. Naciągali staruszkom wody ze studni, reperowali furtki i płoty, pomagali zwieźć zboże z pola, opiekowali się grobami żołnierzy poległych podczas II wojny światowej, naprawiali inwalidom wózki, nieśli pomoc chorym, wyposażali szkolne gabinety w pomoce naukowe.
    Ale jeden z uczynków był wyjątkowy. Przeszedł do historii i obrósł legendą. Jego bohaterem był jedenastoletni Antek Koszyk z Gorlic.
    Chłopiec zorientował się, że niedaleko, w Zagórzanach, jest Państwowy Dom Dziecka. Stamtąd zaś bardzo blisko, bo o „rzut beretem”, leży Szymbark, wieś, która nie należy do najbiedniejszych. By nie pokazać twarzy, zatelefonował do dyrektora Jana Bochenka i przedstawił się jako „Niewidzialny” o numerze 13128. Czy pan dyrektor zgodzi się, żeby mieszkańcy Szymbarku wzięli dzieci na ferie? – zapytał. – Zgadzam się, ale pod warunkiem, że przyjdą z dowodami osobistymi – padła odpowiedź.
    Napisał listy do mieszkańców Szymbarku prosząc o przyjęcie do rodzinnego grona sieroty z Państwowego Domu Dziecka. Każdy opatrywał własnoręcznym rysunkiem i prostą rymowanką w której słowo „chatka” rymowało się z „matka”.
    Było trzydzieścioro kilkoro dzieci. Przyszło po nie ponad czterdziestu chętnych: Wąsowie, Górscy, Krzemińscy, Cetnarowscy, Tomasikowie… Dzieciary spędziły u nich najpierw wakacje, a później kolejne ferie i święta.
    Włodzimierz Pacek, emerytowany oficer Marynarki Wojennej i handlowej po przeczytaniu książki nie krył wzruszenia: Większą część swojego dorosłego życia spędziłem na morzu, które powinno hartować, kształtować charakter człowieka. Po otrzymaniu tej książki, na chybił trafił, otworzyłem na rozdziale „Niewidzialna Ręka”. Zacząłem czytać na głos, tak aby żona słyszała. Doszedłem do pięknej historii Antka Koszyka. Trzy, cztery zdania i głos zaczął mi drżeć. – Czytaj kochanie dalej – podałem książkę żonie – coś mnie gardło boli. Po kilku zdaniach rozpłakała się na głos.
    Podczas całej telewizyjnej „Niewidzialnej Ręki” rozesłano prawie 2 mln biletów wizytowych, którymi dzieci podpisywały swe dobre uczynki. Biorąc pod uwagę, że za każdym kryła się grupa rówieśnicza licząca przeciętnie od 3 do 5 osób, a niejednokrotnie więcej, w czynienie dobra było zaangażowanych około 8 mln dziewcząt i chłopców. Mówimy jednak tylko o tych, którzy zgłosili się do Sztabu. Drugie, a może nawet trzecie tyle, działało samodzielnie. I też robili piękne rzeczy.
    A „Klub Pancernych”? Kolejna piękna karta w historii Telewizji Polskiej.
    Zabawa w Janka, Gustlika, Grzesia i Olgierda była tylko pretekstem do aktywizowania prospołecznych poczynań maluchów. Jeden z pierwszych rozkazów brzmiał: ocieplamy psie budy na zimę. Dzieci szybko uporały się z zadaniem, i to na piątkę. Założyły „pancerz przeciwmrozowy” na prawie dziewięciu tysiącach psich domków. Meldunki opatrzone były podpisami członków załóg oraz odciskami zwierzęcych łap i łapek. Dzieci miejskie wykonały wiele tysięcy legowisk dla psów domowych, zadbały o czystość psich misek – podkreślał w „Trybunie Mazowieckiej” Tadeusz Jaszczyk. – Batalię, której nie udało się przeprowadzić Towarzystwu Przyjaciół Zwierząt, wygrał „Klub Pancernych”.
    Odszukiwano kombatantów II wojny światowej spisując ich wspomnienia, ustalano datę wyzwolenia rodzinnej miejscowości i opisywano pierwszy dzień wolności, przygotowywano prezenty dla chorych dzieci z sanatoriów, propagowano dbanie o porządek w domu i pomoc rodzicom, zimą oczyszczano chodniki i ścieżki ze śniegu, robiono lodowiska w bezpiecznych miejscach, likwidowano zjazdy i tory saneczkowe kończące się na ulicach, walczono z paleniem papierosów, idt, itd.
    Prof. Przemysław Grzybowski dodaje: Monografia autorstwa Sławomira W. Malinowskiego „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957–1993). Historia niczym baśń z innego świata”, to książka niezwykła. Mimo że jej tytuł sugeruje kronikarskie opracowanie na temat jednej z redakcji polskiej telewizji publicznej, to w rzeczywistości jest to opowieść (auto) biograficzna. Posiłkując się fragmentami wywiadów, publikacji oraz dokumentów związanych z programami telewizyjnymi i audycjami radiowymi, autor przedstawia okoliczności, w których działania i doświadczenia redaktorów Telewizji Dziewcząt i Chłopców (TDC) wzbogaciły życie tysięcy dzieci i młodzieży, ich rodzin, znajomych, podopiecznych w masowych akcjach. Jest to więc wielobarwna mozaika osobistych historii, podana w formie gawędy, którą charakteryzuje przystępność języka, lekkość stylu i czytelność przykładów.
    Andrzej Starzec, autor i wykonawca tytułowej piosenki „Latającego Holendra” puentuje krótko: Od razu nadałem Sławkowi indiańskie imię Lekkie Pióro. Czyta się to znakomicie.
    „Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957–1993). Historia niczym baśń z innego świata” Sławomira W. Malinowskiego obejmuje swoim zasięgiem niemal cztery dekady historii polskich powojennych mediów – napisała dr hab. Joanna Szydłowska, prof. UWM z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. – I już tylko dlatego jest pozycją cenną i godną popularyzacji. Autor postawił sobie bardzo ambitny cel. Podjął się komplementarnego opisu pewnego fenomenu kulturowego i medialnego, jakim był blok programów skierowanych do dzieci i młodzieży wyprodukowanych przez Telewizję Polską. Pomysł zrealizowany został ręką dziennikarza i producenta filmowego, członka środowiska, który od wielu lat jest związany z dziennikarstwem prasowym, radiowym i telewizyjnym. I właśnie ta środowiskowa perspektywa nadaje narracji piętna wyjątkowości. Sławomir W. Malinowski zaproponował współczesnemu odbiorcy fascynującą podróż w przeszłość zorientowaną na przywołanie dawno wygaszonych emocji i fascynacji związanych z percepcją komunikatów medialnych młodych ludzi. A to spojrzenie z punktu widzenia odbiorcy uzupełnił perspektywą badacza, rekonstruktora, dokumentalisty. Bezcenne poznawczo są partie, w których autor przywołuje opinie dziennikarzy i osób odpowiedzialnych za emisję programów, w których zdradza się sekrety produkcji, opowiada o warsztacie, zdradza spektakularne „wpadki”. Dostęp do tych wartościowych źródeł mógł mieć tylko człowiek mocno wpisany w środowisko.
    Iluż żeglarzy, kapitanów marynarki handlowej i wojennej oraz ludzi rozumiejących i kochających morze wyszło spod skrzydeł „Latającego Holendra”? Trudno zliczyć. Ale „Latający Holender” był wielką szkoła patriotyzmu opartą na fundamentach sformułowanych jeszcze przez 
    gen. Mariusza Zaruskiego. Jednym z jego kapitanów był Adam Jasser i to właśnie on wpadł na pomysł eksperymentu resocjalizacyjnego – rejsów dla wychowanków zakładów poprawczych. Idei przyklasnęło Ministerstwo Oświaty i Wychowania. Chciał dać im szanse. Wierzył w sukces:
    Takiej sprawy nie można przegrać – mówił. – Dwa plus dwa jest cztery. Żaglowiec robi z człowieka człowieka. Nie ja do tego doszedłem. To jest wiadome.
    Dostał dziewięciu frajerów i dziewięciu gitów. Bilans kont z gatunku średnich: uszkodzenie ciała, gwałt, reszta kradzieże. Jasser, mówiąc delikatnie, zadowolony nie był.
    Michał Dąbrowski:
    – Przyjechała grupa chacharów, takich git-ludzi, co to do nich świat należy. Jeden w drugiego hardy, butny, arogancki, bez kija nie podchodź i od razu: on tego nie będzie robił, on tu jest, by wypocząć, a nie zasuwać, to frajerów robota lubi, a on frajerem nie jest.
    Towarzystwo trzeba było okiełznać. Jasser zebrał więc wszystkich na pokładzie i zaczął wyjaśniać podstawowe zasady:
    – Na żaglowcu nie ma niepotrzebnych zakazów. Nie ma także nakazów bez sensu. Jest tylko prawda. To, co pozorne, opada, jak cumy.
    Był pragmatykiem:
    Zakazaliśmy nie tylko gwizdu, ale i grypsery, bo kadra zawodowa jej nie rozumie. Powiedziałem – wy będziecie używać grypsery, my będziemy rozmawiać po angielsku. Musicie się tu zresztą uczyć gorszej grypsery grotbombramsztakseli. Wyjaśniliśmy, że nie interesuje nas, kto jest git, a kto frajer, ale nie będziemy tolerować podziałów, bo wszelki podział na żaglowcu uniemożliwia wykonanie zadania. Na żaglowcu każdy jest wart, ile jest wart naprawdę.

Po kilku dniach chłopcy wykonywali swoje obowiązki bez szemrania, z rzadka tylko coś burczeli pod nosem. Wielu zaczęło się to nawet podobać. Program rejsu był bogaty, co tym ważniejsze, że nikt nie zamierzał ukrywać ich w kubryku.
Kapitan Adam Jasser:
– Obiecaliśmy im, że tylko oni i my wiemy o tym, że są z poprawczaków. Daliśmy im wspaniałe racje żywnościowe. Mieli nawet czekoladę. W portach szli, gdzie kto chciał, i wracali na piętnaście minut przed ustaloną godziną. To było przykre. Byli zbyt potulni.
Tak to wówczas oceniał Jasser. Według mnie, byli, ot tak, po prostu, wdzięczni. Wdzięczni, że wreszcie ktoś dostrzegł w nich nie tylko chłopaków z marginesu, że choć wymagał, to traktował z szacunkiem, że w końcu obdarzył ich zaufaniem i dał im szansę.
Na pożegnanie raz jeszcze kapitan zebrał na pokładzie „Rutka” tych git ludzi i frajerów. Mówił z serca. Mówił, że jest z nich dumny, że jeśli z podobnym zaangażowaniem będą pracowali po wyjściu na wolność, to nie wrócą za kraty, że wszystko jest w ich rękach. Na koniec rzucił hasło: „Trzymajcie kurs chłopcy!”.
Nie zapomnieli swego kapitana.
Wielu z nich, po latach, niekiedy będąc po dwóch piwach, dzwoniło do niego w środku nocy, mówiąc z lekkim wzruszeniem: „Trzymamy kurs, panie kapitanie!”.
Andrzej Superat, jeden z pierwszych załogantów „Latającego Holendra” napisał list do autora książki:
Rzeczywiście tak było i nikt nam tego nie odbierze. Wiesz, jestem pełen uznania dla  Twojej pasji zbierania tych okruchów naszej młodości w pewną całość, dokumentowania czasu który już przeminął a budzący tyle wspomnień i wzruszeń … i tak mi się nasuwa takie porównanie do jeszcze starszych czasów z epoki gdy nie było filmów, radia, telewizji, prasy a jednak byli ludzie którzy z mrówczą cierpliwością spisywali za pomocą gęsiego pióra wydarzenia tamtych czasów by kolejne pokolenia nie zapomniały dziejów naszych praojców, dziejów narodu. Mam oczywiście na myśli kronikarzy. Za jakiś czas ktoś powie: kochani – przyjdźcie  do mnie, pokażę wam kroniki z XX i XXI wieku spisane przez znanego niezłomnego kronikarza Sławka Malinowskiego, ukazującego  jak kształtował się narybek narodu polskiego w zamierzchłym dziwnym czasie  dwudziestego stulecia.
Książka „Telewizja Dziewcząt i Chłopców…” niezwykle rzetelnie, a przy tym w ciepłej, gawędziarskiej formie, opisuje 40 lat programów dla dzieci i młodzieży z okresu PRL. Dostrzegają i doceniają to czytelnicy Prof. Cezary Żekanowski kierownik Pracowni Neurogenetyki Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej Polskiej Akademii Nauk napisał:
Książka jest wspaniała, pokazuje istotę tamtych – niedalekich przecież – czasów. A co ważniejsze pokazuje projekt szerszy niż TDC, niezrealizowany nigdy do końca i brutalnie przerwany. Doceniany przez młodych – wtedy, a dziś jakże często “wymagający tłumaczenia”, “zastrzeżeń”, ze strony tych samych, podstarzałych odbiorców. W tym kontekście mocno brzmią słowa Artura Barcisia: ”Słuchajcie maluchy, Pankracy zdechł.” Dziś równie profetycznie i złowieszczo, jak “Wielki Pan umarł” Tammuza, za panowania cesarza Tyberiusza…
Jakże inna Pana książka od Wasilewskiego “Niewidzialnej ręki” czy Rosiaka “Biało-czerwonego”, pisanych z nieukrywaną intencją spostponowania okresu Polski Ludowej. Pomijam już nowoczesną manierę pseudo-reportażu, niezrozumiałą dla mnie, wychowanego na “Beethovenie” Georga Marka. Pana książka, dokumentująca i rzetelna – nie zestarzeje się i przeniesie dobrą pamięć oraz empatię w przyszłość. Przeniesie, i pozwoli tej przyszłości zaistnieć.
Raz jeszcze dziękuję i serdecznie pozdrawiam!
I jeszcze raz prof. Maria Szyszkowska:
Wartości, które zaszczepiała Telewizja Dziewcząt i Chłopców są w pełni aktualne z czego zdała sobie sprawę francuska stacja telewizyjna PLANETE. Otóż w 2009 roku Sławomir W. Malinowski zrealizował dla tej stacji dziewięć filmów o najlepszych programach Telewizji Dziewcząt i Chłopców oraz ich twórcach. Należy żałować, że polska telewizja nie poszła tym tropem. Zwłaszcza, że Telewizja Dziewcząt i Chłopców wyrabiała patriotyzm pojęty jako służba wobec ojczyzny. Sławomir W. Malinowski wykazał więc faktyczną możliwość pozytywnego oddziaływania telewizji.
Na zakończenie chcę podkreślić talent literacki Autora i bogatą, piękną, rzadko dziś spotykaną polszczyznę, którą się posługuje.
Red. Maciej Zimiński, twórca Telewizji Dziewcząt i Chłopców, po obejrzeniu filmów Sławomira W. Malinowskiego o TDC napisał:
…to fenomenalna dokumentacja dwóch rzeczy: po pierwsze, że tak było, a po drugie, że tak można robić telewizję dla ludzi młodych, a nie spychać ich w świat reklam i filmów niekoniecznie wychowujących. Pokazałem niedawno mojemu przyjacielowi, równolatkowi, również jak ja staruchowi film o „Niewidzialnej Ręce”. On obejrzawszy zatelefonował do mnie i powiada: „.. Maciek, tego nikt nie zrozumie, to jest bajka Andersena, to jest w ogóle z innego świata, to jest dzisiaj niemożliwe!” A dlaczego jest niemożliwe? – to już nie mnie sądzić. Nie ja zmieniam świat. Ja kiedyś ten świat, mówiąc nieskromnie, współtworzyłem z naszymi widzami. Ówczesny świat wspólnoty, świat kształtowania dobra, świat służenia innym… to było nasze główne zadanie. Ale także staraliśmy się różnymi sposobami wzbogacać o nim wiedzę dzieci.
To (książka) o tym, że można być dobrym człowiekiem, że TV może wpływać na to by ludzie byli lepsi, żeby przypomnieli sobie takie magiczne słowa jak: proszę, przepraszam, dziękuję.
Jakże by to było piękne…
Cóż nam pozostaje na zakończenie? Zachęcić Państwa do sięgnięcia po tę książkę, by wyruszyć w podróż do krainy mądrej telewizji i pięknego dzieciństwa. Sławomir W. Malinowski we wstępie do „Telewizji Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata” napisał:
Drogi Czytelniku, wybacz brak skromności, ale dla wielu – być może, i dla Ciebie – będzie to książka niezwykła. Nie tylko dlatego, że dzięki niej wyruszysz w podróż do krainy dzieciństwa. Również nie dlatego, że przeczytasz o jednej z najpiękniejszych kart Telewizji Polskiej; i nie tylko dlatego, że po brzegi wypełniona jest dobrocią, przyjaźnią i szacunkiem do innych. Po prostu w tej książce odnajdziesz siebie, swoich rodziców lub dziadków. Odnajdziesz brata lub siostrę, kolegę z bloku, koleżankę z podwórka, kumpli z klasy czy sympatię z wakacji. Właśnie dlatego. Bo to książka o Tobie.
„Telewizji Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata”
Wydanie I, Kraków 2020
Format B5
Objętość 358 stron
Oprawa twarda, szyta

Książka do nabycia wyłącznie w sprzedaży bezpośredniej. Można ją zamówić na stronie www.impulsoficyna.com.pl; telefonicznie +48 12 422 41 80 / 506 624 220 lub
e-maile’em: impuls@impulsoficyna.com.pl

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Dzieci wojny i rzeczywistość. Pokolenia czasów Polski Ludowej

Następny

Myślenie ma wielką przeszłość

Zostaw komentarz