⛅ Ładowanie pogody...

Trump – złowieszcze marzenie

Donald Trump / fot. Flickr: White House

Prezydentura Donalda Trumpa traktowana jest przez niektórych jako zakończenie procesu globalizacji, lansowanego przez neoliberałów, którego twarzą był Joe Biden. Bardzo wielu ludzi chciało wierzyć, że zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa przyniesie uspokojenie sytuacji międzynarodowej. Trump swoje obietnice wyborcze przekształcił w setki podpisanych dekretów. Deklarował walkę z „głębokim państwem” (deep state), ujawnił dokumenty związane z zamordowaniem J.F. Kennedy’ego; zaczął prowadzić przegląd wydatków państwowych; wystąpił przeciwko terrorowi ekologów, wycofał USA z porozumienia paryskiego, zniósł ograniczenia w wydobyciu ropy naftowej; uznał, że są tylko dwie płcie, wystąpił przeciwko trans-gender, zabronił walk w sporcie pomiędzy osobami, które zmieniły płeć i tymi, które były płci naturalnej; wycofał USA ze Światowej Organizacji Zdrowia; zawiesił pomoc zagraniczną; ogłosił stan wyjątkowy w energetyce i na granicy z Meksykiem. Nawet Pentagon i CIA poczuły się zagrożone, ale to tylko na początku. Niektóre z jego decyzji zostały podważone przez sądy, ale inne nabrały przeciwstawnego znaczenia – zwłaszcza w polityce zagranicznej. Ponieważ dekrety te nie układają się w spójny program, to Trump może przypominać austriackiego cesarza Józefa II, który również uważał, że poprzez podpisywane dekrety uszczęśliwi swoich poddanych. 

Wydawało się, że przejściowość epoki, na którą przypada druga prezydentura Trumpa spowoduje, że przedstawi on nowy program dla świata, w którym większość państw chce zmierzać od hegemonii USA do wielobiegunowości. Wielu liczyło, że takim stanie się wystąpienia Trumpa w ONZ we wrześniu 2025 roku. Trump jednak w swoich tweetach i wywiadach wysyłał sprzeczne i trwożne sygnały. Zasłynął w nich z nacjonalizmu gospodarczego i wypowiedzi o konieczności wycofania się amerykańskiego wojska z wielu regionów na świecie, co odbierane było jak ostateczne pogrzebanie globalizmu i hegemonii USA. Ale odnosi się również przeciwne wrażenie, że poprzez powszechne obkładanie cłami towarów z wszystkich krajów stara się umocnić rolę i konkurencyjność amerykańskich korporacji, a przez to ich wiodącą rolę w handlu międzynarodowym i stworzyć nową ekonomiczną podstawę hegemonii Stanów Zjednoczonych w świecie.

Przemawiając we wrześniu w ONZ Trump dał do zrozumienia, że Stany Zjednoczone nie zrezygnowały z prób utrzymania swojej hegemonii zdobytej w latach 90-tych XX wieku. Mówił wówczas: „Przybyłem tutaj, żeby dzisiaj zaoferować dłoń amerykańskiego przywództwa jakiemukolwiek krajowi w tym zgromadzeniu, który chce dołączyć do nas, tworząc bezpieczniejszy, lepszy świat. […] Ale aby tam dojść, musimy odrzucić nieudane podejścia przeszłości i pracować razem, aby skonfrontować się z największymi zagrożeniami w historii”.

Zgodnie jednak z imperialistyczną praktyką groził wszystkim przywódcom Iranu – „już nie żyją, już są martwi”. Mówił o zniszczeniu instalacji jądrowych i z dumą podkreślał, że „Żaden inny kraj na Ziemi nie mógłby zrobić tego, co my zrobiliśmy. Żaden inny kraj nie ma broni, żeby zrobić to, co zrobiliśmy. Mamy najlepszą broń na Ziemi. Nienawidzimy jej używać, ale zrobiliśmy coś, co przez 22 lata wszyscy chcieli zrobić”. Podkreślił więc militarne podstawy hegemonii i chęć wprowadzenia jej przypisywał „wszystkim.

Poddał bezpośredniej krytyce politykę zagraniczną Rosji, Chin i Indii. Nie zostawił suchej nitki na działalności ONZ.

„Uczyńmy znowu Amerykę wielką” – to hasło reakcyjnego imperializmu

Wśród członków ekipy Trumpa istnieje sprzeczność, z jednej strony wyrażają niekiedy opinie, że świat już stał się wielobiegunowy, że należy rozwijać współpracę międzynarodową, ale z drugiej strony dążą do odzyskania hegemonicznej pozycji Stanów Zjednoczonych. Jeśli Chiny, Rosja, Indie czy Brazylia mówią o wielobiegunowości, to mają na myśli świat bez hegemonii USA i Europy Zachodniej; w którym wszystkie kraje mają równą szansę być usłyszanymi w wielostronnych i międzynarodowych organizacjach; gdzie wszystkie kraje niezależnie od rozmiaru są równe i jedne nie mogą panować i kontrolować innych, tak jak np. Trump usiłuje zrobić w odniesieniu do Kanady, Panamy, Meksyku czy Grenlandii.

Jak powiedział John Helmer (w wywiadzie z profesorem Glennem Diesenem) nie ma żadnych dowodów na to, że prezydent Trump czy inne amerykańskie instytucje państwowe, były gotowe zrezygnować z „eskalacji dominacji”. W bezpośrednim otoczeniu Trumpa nie brakuje bowiem wojskowych i polityków nienawidzących Rosji z poprzedniej administracji. Ponadto cała istota hasła z dumą noszonego przez Trumpa na czapce, aby zrobić znowu Amerykę wielką (Make America Great Again), czyli zrobić amerykańskie imperium znowu wielkim i dominującym, to nawet osobiste jego zobowiązanie. Zwycięstwo na Ukrainie i w innych miejscach – to istota zrobienia Ameryki wielką, a to oznacza panowanie i utrzymanie kontroli nad eskalacją wydarzeń politycznych. Manifestacją tego mitu wielkości był napad na Iran w czerwcu 2025 roku. W swoim dziesięciominutowym wystąpieniu o rajdzie na Irańskie obiekty jądrowe, słowo zniszczenie wykorzystał około 8 razy. Pokazuje to, że dla Trumpa „Zniszczenie – zdaniem Johna Helmera – to konieczny rezultat kontroli nad eskalacją”.

Co się stanie, jeśli Trumpowi uda się uczynić „Amerykę wielką”? Realizacja tego hasła będzie oznaczała konieczność pokonania wszystkich wrogów i podporządkowania sobie wszystkich ewentualnych sojuszników. Za hasłem Uczyńmy znowu Amerykę wielką skrywa się więc stary reakcyjny imperializm. Po co bowiem Ameryka ma być wielką, jak wielka i w czym wielka?

Po pewnym czasie Trump pojawił się w czapeczce z nowym napisem: „Trump miał rację co do wszystkiego” (Trump was right about everything). Ale to nie zmieniło imperialistycznej istoty jego programu. Zdaniem Helmera oprócz osobistej megalomanii jest w tych hasłach „psychologiczne potwierdzenie rozszerzania amerykańskiego imperium. I dla Trumpa to osobista demonstracja osobistej władzy, wyrażonej tak wewnątrz kraju, jak i na arenie międzynarodowej”. Trump stosuje eskalację dominacji do walki z przeciwnikami wewnętrznymi. „Eskalacja polityki dominacji, to polityka Trumpa, który militaryzuje administrację dużych miast, gdzie jest opozycja w stosunku do Trumpa. To Waszyngton, okręg Kolumbia, Los Angeles i Chicago. Militaryzacja oznacza wyprowadzanie wojska na ulice, niezależnie od tego czy nakażą sądy je cofnąć, czy uznają je za niekonstytucyjne itd. Trump, Miller i inni zdecydowali militaryzować wewnętrzną kontrolę nad potencjalnie demokratycznymi miastami. Nie ma żadnych oznak rezygnacji z kontroli nad eskalacją wewnątrz kraju”.

Na spotkaniu z admirałami i generałami USA we wrześniu 2025 roku Trump powiedział nawet, że zmilitaryzowane miasta są dobrą płaszczyzną do szkolenia armii w zakresie walki z wrogami wewnętrznymi, którzy ponieważ nie noszą mundurów, to są znacznie bardziej niebezpieczni. Nawet zgromadzeni wyżsi oficerowie odebrali te słowa z dużym zdziwieniem i niedowierzaniem, że tak w ogóle można myśleć…

Hegemonię USA ma Trump z „tyłu głowy”

USA chcą nadal być uważane za jedynego hegemona w obu Amerykach. W tym celu odwołują się do kolonialnej doktryny Monroe sprzed 200 laty. Zażądały od Panamy wyjścia z projektów gospodarczych z Chinami, groziły wkroczeniem do Meksyku, przejęciem Kanady. I jeszcze przygotowują się do starcia z Wenezuelą, pod pretekstem walki z gangami handlującymi narkotykami, licząc zapewne na łatwe zwycięstwo, które można by wykorzystać w propagandzie wyborczej. Trump rzucił dodatkową propozycję kolonizacji Gazy. Zgodnie z rozporządzeniem o „przywracaniu nazw, które uczczą amerykańskiej wielkości” Trump zaproponował dotychczasową nazwę Zatoki Meksykańskiej zmienić na: Zatoka Amerykańska. Zgłosił propozycję kupna lub przyłączenia do USA Grenlandii. W arbitralny sposób narzucane są powszechne cła. To wszystko jest próbą pokazania wszechmogącej siły, demonstracją amerykańskiego imperializmu. Pomimo tych wysiłków udział Stanów Zjednoczonych w handlu światowym ciągle spada.

Demokraci chcieli, panować w całym świecie poprzez globalizację, ale to się nie udało; republikanie z Donaldem Trumpem chcą skupić się na imperialnych sferach wpływu, które uważają za najważniejsze. Dlatego wielobiegunowość rozumieją jako podział stref wpływów z kilkoma wielkimi państwami. Ale ten podział stref wpływów będzie się zmieniał wraz ze wzrostem siły USA… Trumpiści wiedzą, że nie mogą kontrolować całego świata, dlatego mówią, że Ukraina to problem Europejski, że to sfera wpływu Rosji. USA chcą utrzymać swoją hegemonię na półkuli zachodniej, którą uważają za część sfery swego imperialnego wpływu oraz skoncentrować się na Azji i na izolacji Chin. 

Wszyscy prezydenci USA to mniej lub bardziej jawni imperialiści, stwarzający polityczne warunki do ekonomicznej dominacji amerykańskich korporacji i kultury. Zapewne w innej sytuacji międzynarodowej mogliby oni być uznani za przestępców. Zarówno krytykowany przez Trumpa Biden; Bush za wojnę w Iraku i Afganistanie; czy Obama za wojnę w Libii i Syrii. Światopogląd Trumpa, to światopogląd kolonialny. Ponosi on odpowiedzialność za zabicie Ghasema Sulejmani, wysoko postawionego irańskiego generała na terenie innego państwa; odmówił wyprowadzenia wojsk USA z Syrii, Afganistanu i Iraku. To on w poprzedniej kadencji chwalił się, że kradnie syryjską ropę naftową; groził Irakowi sankcjami po tym, jak parlament przegłosował za opuszczeniem ziemi irackiej przez wojska USA – (są tam do tej pory); rozszerzył wojnę i zwiększył liczebność uderzeń dronów w Jemenie; prowadził pośrednią wojnę przeciw Wenezueli; popierał przewrót w Boliwii i Nikaragui. Trump niczym nie różni się od innych prezydentów, chociaż jego retoryka jest inna – prezydenci-demokraci lubili mówić o prawach człowieka, a Trump jako realista to odrzucił i uznał za wielkie kłamstwo.

Trump to prawdziwa twarz amerykańskiego imperium, nie udaje, że troszczy się o prawa człowieka, ochronę środowiska czy demokrację. Trump – to jawny kolonizator, rycerz wielkiego kapitału. On nie skrywa tego za dyplomatycznymi formułami, mówi, że ma zamiar rozszerzyć terytorium USA o suwerenną Kanadę, którą wprost nazwał 51 stanem USA. Czyni przyjazne gesty przy spotkaniu z Putinem i wysyła na Ukrainę rakiety dalekiego zasięgu, aby mogła atakować cele w głębi Rosji.

Problem „zagrożenia” ze strony Chin

Czy to Panama, Grenlandia, czy Meksyk – Trump wszędzie widzi zagrożenie dla USA ze strony Chin. Podobnie jak inni prezydenci, wzywa do izolacji Chin na arenie międzynarodowej i stosuje akcje pacyfikacyjne, które nazywa sankcjami. Ale ta polityka ponosi klęskę, gdyż tempo wzrostu obrotów w handlu zagranicznym Chin jest wyższe od światowego tempa wzrostu handlu, i to w warunkach prowadzenia świadomej polityki deamerykanizacji w handlu zagranicznym. Umacniają swoją pozycję organizacje BRICS i Szanghajska Organizacja Współpracy, w których Chiny odgrywają bardzo ważną rolę.

Są dwie główne przyczyny negatywnego stosunku do Chin i chęci ograniczenia możliwości ich rozwoju. Pierwsza, o której się powszechnie mówi, jest natury ekonomicznej. Chiński PKB jest obecnie większy niż USA, i większy niż Unii Europejskiej. Chińskie samochody spalinowe mogą zupełnie swobodnie konkurować na rynkach światowych z samochodami Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Japonii czy Korei Południowej. Chińskie produkty przemysłu elektronicznego są w stanie z sukcesem konkurować z elektroniką Stanów Zjednoczonych i Japonii. I tylko sankcjami przyjmowanymi pod naciskiem Stanów Zjednoczonych udaje się stworzyć administracyjne bariery dla tańszych towarów chińskich. Mimo to Chiny pozostają największym eksporterem towarów na świecie, a Stany Zjednoczone są na drugim miejscu.

Natomiast druga przyczyna ma charakter ideologiczny i polityczny, i praktycznie nie mówi się o niej wcale. W Chinach rządzi Komunistyczna Partia Chin, a poglądy Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao Zedonga są podstawą nauk społecznych wykładanych na wyższych uczelniach. Komunizm budowany z uwzględnieniem chińskiej specyfiki – jest „świetlaną przyszłością Chin”. Antykomunistyczny Trump, podobnie jak i Putin, chociaż z różnych względów, muszą to brać pod uwagę w swoich stosunkach z Chinami. Trump unika niewygodnego dla siebie ideologicznego podziału na całym globie, a Putin nie chce zaostrzyć wewnętrznych podziałów w Rosji.

Stany Zjednoczone i państwa europejskie wsparły rozwój Chin na początku lat 70-tych dwudziestego wielu, ponieważ liczyły, że w ówczesnej sytuacji, wykorzystując chiński nacjonalizm i rozbieżności w międzynarodowym ruchu robotniczym i komunistycznym, będą w stanie przeciwstawić Chiny Związkowi Radzieckiemu i skupionym wokół niego państwom. Wspierały rozwój Chin, nawet za cenę deindustrializacji własnych gospodarek, ponieważ była tam tania siła robocza i korporacje, które tam zainwestowały osiągały znaczne zyski. Ale w międzyczasie rozpadł się Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich i obóz państw socjalistycznych, a Chiny dzięki napływom obcych kapitałów zachowały wysokie tempo rozwoju i stały się największą potęgą gospodarczą, nie likwidując przy tym partii komunistycznej i pozostawiając ideologię marksizmu-maoizmu.

I właśnie przez tę formę ideologii komunistycznej Chiny stały się największym wrogiem USA i cywilizacji Zachodu, ale nie jest to upominane w codziennej propagandzie. Chiny stały się aktywnym uczestnikiem płaszczyzn międzynarodowych, w ramach których stara się wypracować nowy model stosunków międzynarodowych, wolny od hegemonii USA i dyskryminującego gospodarki słabo rozwinięte systemu rozliczeń międzynarodowych.

Problem pozyskania lub neutralizacji Rosji

Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, poprzednik Federacji Rosyjskiej, uważany był przez Zachód za głównego wroga ideologicznego, politycznego i ekonomicznego USA i państw Zachodu. ZSRR miał około 18 procent udziału w handlu światowym, brał udział w badaniach kosmosu, był mocarstwem atomowym, którego nie można było pokonać na polu militarnym. 1/3 państw świata deklarowała mniejszy lub większy związek z socjalizmem, Po kapitalistycznej transformacji Rosja poddana została deindustrializacji, odpadło od niej wiele republik, w tym ta o największym znaczeniu gospodarczy i militarnym – Ukraina.

Rządzące Rosją elity uległy po 1991 roku neoliberalnej propagandzie i uważały, że za pieniądze ze sprzedaży surowców będą w stanie wszystko kupić i unowocześnić kraj. Jednakże z czasem okazało się, że hasła o wolnym handlu interpretowane były wybiórczo, z korzyścią dla wysokorozwiniętych państw Zachodu, a na Rosję posypały się ograniczenia w handlu i sankcje gospodarcze. Rosja stała się przykładem państwa, które posiada wszystko niezbędne do rozwoju (surowce, tanią energię, siłę roboczą, wielki rynek), ale w wyniku rozwiniętej na gruncie kapitalizmu korupcji, o której Zachód wiedział i którą wykorzystywał, nie była w stanie wyrwać się z roli taniego surowcowego zaplecza Zachodu. USA i państwa Europy Zachodniej na tyle czuły się pewne, że zaczęto przyjmować do NATO republiki poradzieckie. Gdy doszło do Gruzji i Ukrainy ekipa Putina postanowiła się temu zdecydowanie przeciwstawić. Rosja zmuszona została do wprowadzenia Specjalnej Operacji Wojskowej i zbrojnego wkroczenia na Ukrainę. Operacja nabrała charakteru międzynarodowego – Ukrainę poparły USA i państwa NATO, z pewnymi oporami niektórych.

Tajemnica poliszynela głosi, że Stany Zjednoczone celowo sprowokowały konflikt rosyjsko-ukraiński po to, aby odciągnąć Rosję od ewentualnej pomocy dla Chin, kiedy te zostaną zaatakowane przez USA. Mówi się, iż nastąpiło to po tym, jak Władimir Putin odrzucił propozycję USA przyłączenia się do antychińskiej koalicji.

W Chinach wiedzą, że nie mogą dopuścić do klęski swego ewentualnego sojusznika w przyszłym konflikcie z USA. A Trump wie, że również nie może dopuścić do całkowitej klęski Rosji, co nadmiernie umocniłoby Chiny, które mogłyby zająć Syberię z jej bogactwami naturalnymi, zwłaszcza że wielu Chińczyków prowadzi tam interesy. Putin musi działać więc ostrożnie i wykorzystywać istniejące sprzeczności międzynarodowe.

Wystąpienie Trumpa w ONZ i wpis na portalu społecznościowym Truth Social w drugiej połowie września 2025 roku wywołały różne interpretacje. Pojawiły się objaśnienia, że w ocenie Trumpa „Rosja jest papierowy tygrysem”, że państwa europejskie mogą zestrzeliwać rosyjskie samoloty i drony. W rzeczywistości Trump powiedział nieco inaczej, że Rosja nie może rozstrzygnąć wojny na swoją korzyść i „postępuje jak papierowy tygrys”. W związku z tym „postępować jak” papierowy tygrys nie musi oznaczać, że „jest się” („bycia”) papierowym tygrysem. Trump, mówiąc o papierowym tygrysie, powtórzył innymi słowami to, co Marks napisał w liście do Engelsa w czasie wojny domowej między Północą i Południem w Stanach Zjednoczonych, kiedy dowódców Północy awansowano nie według talentu wojskowego i energii działań, a z „czysto dyplomatycznych i partyjnych zagrywek” i kiedy trzeba było zrezygnować z „dotychczasowego dyplomatycznego trybu prowadzenia wojny”. „Wszystko razem dowodzi, jak sądzę, pisał Marks, że wojny tego rodzaju trzeba prowadzić w sposób rewolucyjny i że Jankesi próbowali dotychczas prowadzić je w sposób konstytucyjny”[1].

Wypowiedź Trumpa można interpretować i tak, że jeśli Rosja pretenduje do miana drugiej lub trzeciej cywilizacji, to powinna tego dowieść na polu walki, że trzeba się z nią liczyć bardziej niż z Unią Europejską. Niektórzy dogmatyczni krytycy Putina w samej Rosji widzą podobieństwo Specjalnej Operacji Wojskowej do koncepcji Lwa Trockiego, który w 1918 roku w czasie negocjacji pokoju brzeskiego powiedział: „ani wojny, ani pokoju”.

Putin podczas spotkania Międzynarodowego Klubu Dyskusyjnego „Wałdaj” udzielił z sarkazmem bardzo spokojnej odpowiedzi na oskarżenia o „papierowym tygrysie: „papierowy tygrys, to idźcie i spróbujcie rozprawcie się z nim” i dodał „jeśli my walczymy z całym blokiem NATO, i posuwamy się do przodu, czujemy się pewni siebie, to kto jest prawdziwym tygrysem”, „jeśli jesteśmy papierowym tygrysem, to czym jest NATO”, które prowadzi faktycznie wojnę Rosją i nie może jej pokonać ani nawet wymusić bezwarunkowego przerwania ognia.

O zbijaniu rosyjskich samolotów i dronów Trump w rzeczywistości powiedział, że można je zbijać jeśli znajdują się w przestrzeni powietrznej NATO i prowadzą agresywne działania. To czy USA poprze te działania państw NATO, będzie zależało zatem od konkretnych okoliczności. Innymi słowy Trump powiedział, że można próbować zbijać drony i samoloty, ale konsekwencje spadną całkowicie na konto poszczególnych państw, jeśli okaże się to nieuzasadnione.

Jeśli zbity samolot spadnie na terytorium państwa NATO, to Rosjanie nie będą mogli przedstawić żadnych pretensji. Ale jeśli samolot zostanie zbity nad neutralnymi wodami Bałtyku lub nad terytorium Rosji, to wywoła to polityczny kryzys, przy czym odpowiedzialność spadnie całkowicie na to państwo, które wystrzeli rakietę. Nie będzie można powoływać się na 5 artykuł Statutu NATO o pomocy wzajemnej.

Jak pisał Thomas Palley „»Monachijski appeasement«, »rosyjski ekspansjonizm«, »Rosja jako zło« i »rosyjskie zagrożenie militarne« to fikcyjne tropy, mające na celu pozbawienie Rosji jakiejkolwiek legitymacji, a jednocześnie usprawiedliwienie i zatuszowanie zachodniej agresji. Nigdy nie było dowodów na rosyjskie dążenie do kontrolowania Europy Zachodniej, ani w okresie zimnej wojny, ani obecnie. Interwencja Rosji na Ukrainie była motywowana głównie obawami o bezpieczeństwo narodowe wywołanymi przez ekspansję NATO przez Zachód, na którą Rosja wielokrotnie narzekała od rozpadu Związku Radzieckiego”[2].

Problem Ukrainy w polityce Trumpa

W konflikcie rosyjsko-ukraińskim, jakby to cynicznie nie brzmiało, problem Ukrainy nie jest więc najważniejszym w polityce Stanów Zjednoczonych. Ten problem jest bardziej ważny dla Unii Europejskiej, dla której opanowanie Ukrainy oznaczałoby skrócenie dróg dostaw wielu surowców. Nic dziwnego, że Trumpowi tak łatwo udało się nakłonić państwa europejskie do przejęcia na siebie koordynacji dalszego prowadzenie wojny na Ukrainie i zwiększenia wydatków na zbrojenia (co w praktyce oznacza przyjęcie budżetów wojennych).

Wojna na Ukrainie toczy się bowiem dla Stanów Zjednoczonych o podporządkowanie sobie państw NATO i Unii Europejskiej (to się już udało), o osłabienie Rosji i Chin (to się nie udało) oraz o utrzymanie dolara jako światowej waluty rozliczeniowej (to się na razie udało, chociaż wzrastają obroty poza systemem dolarowym i niektóre kraje zmniejszają swój stan posiadania amerykańskich aktywów). Chiny i USA wyciągnęły jak na razie największe korzyści z wojny.

Z jednej strony Trump mówi, że to nie jego wojna, a z drugiej jest dumny, że to on w czasie pierwszej kadencji wysłał dla Ukrainy wielkie ilości uzbrojenia, ręczne przeciwpancerne pociski kierowane Jevelin i ręczne przeciwlotnicze pociski kierowane FIM-92 Stinger, co sparaliżowało możliwości masowego użycia przez Rosjan czołgów i wojsk desantowych. Nawet Barack Obama, który poparł przewrót na Ukrainie w 2014 roku, wiedział, że dostawy broni dla Ukrainy byłyby niebezpieczne, gdyż przeciwstawiłyby Rosję i USA, a ponadto Rosjanie mieliby korzystniejszą sytuację strategiczną, byliby bliżej i nie mieliby problemów z logistyką pola walki.

W polityce zagranicznej największym osiągnięciem Trumpa stało się podważenie dotychczasowej narracji, że odpowiedzialną za Specjalną Operację Wojskową była wyłącznie Rosja i oświadczenie, że gdyby on był prezydentem 2022 roku, to nie doszłoby do wybuchu wojny między Rosją i Ukrainą, że to nieudolny Joe Biden rozpoczął proxy wojnę przeciwko Rosji rękoma Ukraińców. Tym jednym zdaniem wydawało się, że Trump zmienił oficjalną narrację USA i NATO i zasługuje rzeczywiście na Nagrodę Nobla w dziedzinie pokojowej. Można było oczekiwać, że konsekwencją jego oświadczenia o winie Joe Bidena w wybuchu wojny, będzie ogłoszenie, że Stany Zjednoczone przestają wspierać Ukrainę, zaprzestają działań bojowych, przystępują do rozmów pokojowych celem uregulowania politycznych i ekonomicznych punktów spornych z Rosją. Jeśli Trump i ludzie z jego ekipy przyznali, że to proxy wojna, którą w rzeczywistości prowadzą Stany Zjednoczone przeciwko Rosji, to nie na Rosji ciąży konieczność szybkiego zakończenie tej wojny. Jeśli bowiem to jest proxy wojna, to trzeba dyskutować i rozwiązywać problemy, jakie są w stosunkach USA z Rosją, i zakończyć tę wojnę, a nie zmuszać Ukraińców do składania daniny krwi w walce nie o swoje interesy.

Trump faktycznie w ONZ przyznał się do swojej naiwności w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. Ale winę za przedłużanie wojny zrzucił na Indie i Chiny, a nawet na Unię Europejską, które dokonują zakupów rosyjskiej ropy, finansując w ten sposób Rosję w wojnie, pomimo antyrosyjskiej retoryki.

Trump dąży do zorganizowania spotkania Putina z Zełenskim. Ale powstaje pytanie w jakim celu, skoro wiadomo, że spotkanie powinny poprzedzać jakieś wspólne ustalenia i że Zełenski i Putin na razie nie zgodzą się na żadne ustępstwa, że kompromis jest niemożliwy wobec oskarżeń rzucanych przez Zełenskiego i jego maksymalistycznych roszczeń? Zdaniem dziennikarza Briana Berletica chodzi o to, aby wciągnąć Rosjan w bezsensowne rozmowy i ich oszukać. Żeby USA wyglądały na bardziej rozumne niż są w rzeczywistości. Trump miałby być arbitrem, a w końcu miałaby się jeszcze dołączyć Unia Europejska. Byłoby trzech na jednego – Putina… Brian Berletic uważa, że to tak, jakby, kiedy jakiś pies na ciebie szczeka, paść na kolana i zacząć szczekać na niego, zamiast porozmawiać z właścicielem psa. To USA są właścicielem szczekającego psa (Ukrainy), który mocno trzyma smycz. Z jednej strony Trump nie odżegnuje się od przyjaźni z Putinem, ale z drugiej strony próbuje jednak pozyskać tę część oligarchii rosyjskiej, która zainteresowana jest zakończeniem wojny i rozszerzeniem współpracy z Zachodem.

Trump, aby odegrać się na Zełenskim za to, że ten poparł w wyborach prezydenckich Bidena, i jednocześnie pokazać, że jest człowiekiem wszechmogącym, przeciwstawił Zełenskiego własnemu narodowi i ugrupowaniom nacjonalistycznym, i obwieścić, że teraz on go kontroluje. Zmusił Zełenskiego do podpisania (ręką jego ministra) umowy o przejęciu kontroli przez USA nad wszelkimi odkrytymi i nieodkrytymi minerałami oraz całą infrastrukturą. Stany Zjednoczone wciągnęły Ukrainę do wojny, a dobiły się kontroli nad jej minerałami i infrastrukturą. Umowa narzucona przez Trumpa została podyktowana interesami najbardziej ekspansywnych grup kapitału międzynarodowego, któremu nie udało się poprzez ten konflikt rozbić Rosji na kilka państw i zawładnąć jej bogactwami naturalnymi. Realizacja tej umowy będzie najprawdopodobniej większym obciążeniem Ukrainy niż Niemiec po konferencji w Wersalu, i posłuży dalszemu odradzaniu się ukraińskiego nacjonalizmu i przekierowywaniu go przeciwko Rosji. Ale z drugiej strony, gdy Trump nie osiągnął swego głównego celu, tj. zmuszenia Putina do zawieszenia działań bojowych i chwilowego rozejmu, to natychmiast wznowił dostawy uzbrojenia i danych wywiadowczych dla Ukrainy. Co więcej, przy okazji zagroził Rosji, że jeśli ta nie zgodzi się na jego warunki, to spotkają ją sankcje jeszcze większe i straszniejsze niż wszystkie kilkanaście pakietów dotychczasowych.

Sprzeczności polityki Trumpa

Trump z jednej strony pokazał, że rzeczywiście może zakończyć konflikt na Ukrainie, na pewien czas wstrzymał dostawy broni i danych wywiadowczych, jakby to rzeczywiście nie była jego wojna, z czego skorzystała strona rosyjska. Gdyby wojna zakończyła się w takich okolicznościach oznaczałoby to faktyczną klęskę Unii Europejskiej, NATO i oczywiście Stanów Zjednoczonych. Trump nie miał zamiaru do tego dopuścić. Ale ta czasowa decyzja miała bardzo poważne konsekwencje dla niego samego i głoszonych przez niego poglądów. Maska Trumpa opadła. Okazało się bowiem, że grożąc „proxy wojną Bidena” przeciwko Rosji, zajął jego miejsce, uczynił teraz „własną wojną Trumpa przeciwko Rosji”. Dalej tocząca się wojna potwierdza tylko, że nie jest to problem stosunków rosyjsko-ukraińskich, ale dotyczy pozycji w świecie Unii Europejskiej, Chin, Rosji i innych krajów BRICS, odejścia od hegemonii USA, zmiany systemu rozliczeń międzynarodowych i stworzenia świata wielobiegunowego.

Żeby jednak wyprzeć ze świadomości społeczności międzynarodowej takie wrażenie i skojarzenia, Trump postanowił przekształcić Stany Zjednoczone z uczestnika konfliktu w negocjatora między walczącymi stronami – w negocjatora między Rosją i Ukrainą oraz między Rosją a Unią Europejską (a właściwie „koalicją chcących”) i Ukrainą. Rosja nie chce jednak uznać roli Unii Europejskiej w negocjacjach pokojowych głównie z powodu jej coraz bardziej agresywnej postawy i braku jej wiarygodności. Stąd z jednej strony, Trump ponownie zapowiedział zaprzestanie udzielania bezpośredniej pomocy militarnej i finansowej Ukrainie, ale z drugiej, jak na biznesmena przystało oraz pokazując na wasalną zależność Unii Europejskiej, zmusił państwa Europy Zachodniej do zakupów uzbrojenia w Stanach Zjednoczonych i przekazywania go Ukrainie. Trump w każdej chwili może cofnąć swoją zgodę na sprzedaż uzbrojenia Unii Europejskiej, jeśli dojdzie do eskalacji konfliktu w innej części globu. W tym przypadku mamy jednak, wbrew pozorom, do czynienia z kolosalną klęską przywództwa USA, zamieszaniem i z całą pewnością ryzykiem eskalacji konfliktu, eskalacji zarówno celowej, jak i przypadkowej.

Trump podpisał kompleksową umowę z Unią Europejską w sprawie nałożenia 15-procentowych ceł na towary europejskie. Unia Europejska zobowiązała się do zakupu energii w USA, w tym gazu ziemnego, na sumę 750 miliardów dolarów w ciągu trzech kolejnych lat. Unia Europejska zamiast w swoją gospodarkę ma zainwestować w gospodarkę USA ponad 600 miliardów dolarów ponad obecny poziom. Unia Europejska zobowiązała się do zakupu ogromnych ilości amerykańskiego sprzętu wojskowego, wartego setki miliardów dolarów. Unia Europejska postanowiła przeznaczyć 800 miliardów dolarów na remilitaryzację i modernizację swoich armii – prawdopodobnie większość tej sumy będzie przeznaczona na zakupy uzbrojenia w USA. Nowoczesne systemy uzbrojenia o znaczeniu strategicznym, wymagają amerykańskiego systemu naprowadzania i kontroli, i mogą być aktywowane lub wyłączone po dyspozycji z Pentagonu. Przechodząc na amerykańskie uzbrojenie Unia Europejska utraci swoją podmiotowość i suwerenność, co stworzy nową dodatkową zależność Europy od USA. W obecnym procesie tworzenia politycznej wielobiegunowości świata, Europa reaguje na dyspozycje z Waszyngtonu, jak pies Pawłowa na bodźce zewnętrzne. Rolę wyzwalacza odruchów politycznych Europy pełni strach – dlatego Rosja będzie zawsze pokazywana i wykorzystywana jako zagrożenie i wróg, żeby podtrzymać w ten sposób funkcjonowanie systemu technologicznej hegemonii USA. W niedalekiej przyszłości świat będzie dzielił się nie tylko na bloki polityczno-wojskowe, ale i według źródeł zaopatrzenia i systemów uzbrojenia. To, kto jakie uzbrojenie będzie kupował, poświadczy o jego lojalności, i o tym do jakiego bloku będzie należał. Politycy europejscy deklarują, że do 2030 roku powinni być gotowi do ewentualnej wojny z Rosją. To nie musi oznaczać rzeczywistej wojny, ale to oznacza, że do tego czasu Amerykanie będą mieli pod swoją kontrolę wszystkie państwa, posługujące się ich uzbrojeniem. I rola Trumpa w tym procesie będzie nie do przecenienia.

O dziwo Trump we wrześniu 2025 roku po raz pierwszy wypowiedział zdanie o możliwości powrotu Ukrainy do granic z 1991 roku i że gospodarka rosyjska jest w kryzysie. Ale od razy rozprzestrzeniła się interpretacja, że Trumpowi niezupełnie o to chodziło, co powiedział, że to tylko zasłona dymna. Druga interpretacja jest zupełnie przeciwstawna. Według tej interpretacji Trump powiedział Europejczykom między wierszami: „zawsze mówicie mi, że chcecie walczyć, że Rosja jest w kryzysie i przegrywa. Pokażcie, że jesteście lepsi – wszystko wasze, naprzód, kupujcie moje uzbrojenie”. Są to więc dwie różne interpretacje. Na pierwszy rzut oka prawdziwa jest pierwsza interpretacja. Musi budzić obawy to, że Stany Zjednoczone i przywódcy Europejscy nie przedstawili przy tym jednak żadnych propozycji pokojowych.

Trump uwolnił więc Stany Zjednoczone od kosztów prowadzenia wojny na Ukrainie, i zaczął na niej dodatkowo zarabiać, czym spełnił oczekiwania kompleksu wojskowo-przemysłowego. Finansowanie wojny na Ukrainie nie będzie się dokonywało z budżetu USA, ale z budżetów państw europejskich. Pomimo formalnego wycofania się z wojny, pozostawił jednak przed Zachodem szeroko rozumiane cele polityczne tej wojny, z destabilizacją polityczną Rosji włącznie. O wzroście roli kompleksu wojskowo-przemysłowego w polityce Trumpa może świadczyć to, że w pierwszej kadencji domagał się on 2% PKB wydatków na zbrojenia. Teraz zaś wymusił na państwach NATO przyjęcie docelowo wydatków w wysokości 5% PKB, co może również świadczyć o włączeniu Unii Europejskiej do planów wojennych w przyszłości. Deklaruje przy tym chęć obniżenia wydatków zbrojeniowych USA, ale nawet jeśli mu się uda zmusić innych do redukcji wydatków zbrojeniowych (ale na to się nie zanosi), to i tak USA będą wydawały więcej niż kolejnych 7 państw razem wziętych. I w ten sposób wojna trwa nadal, doznając nawet zaostrzenia swej retoryki i przebiegu.

Najprawdopodobniej Trump zdaje sobie sprawę z tego, że wojna na Ukrainie została już faktycznie przez USA przegrana. W jego ocenie USA nie mogły jednak pokazać, że przegrały wojnę na Ukrainie z powodu braku sił, gdyż byłoby to osobistym politycznym i przedwyborczym problemem dla samego Trumpa i jego otoczenia. Oni nie chcieli oficjalnie przegrać tej wojny, klęskę musiała wziąć na siebie Unia Europejska, która przy okazji będzie „dorżnięta” finansowo jako niedawny rywal ekonomiczny.

Jak słusznie zauważył Glenn Diesen, Trump z jednej strony mówi, że to nie jego wojna, ale z drugiej strony nadal wygraża Rosji, i nie tylko jej. Nie widomo, czy robi to dlatego, żeby uspokoić jastrzębi w samych USA. Trump naciska przy tym na kraje europejskie, aby wprowadziły wtórne sankcje na te państwa, które handlują z Rosją. Być może chce doprowadzić dodatkowo do izolacji krajów europejskich w świecie, pozbawić je handlowych partnerów, aby w ten sposób pełniej podporządkować je USA. Sam zaś wysyła obserwatorów na rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Zapad 2025, znosi wybrane sankcje i zapowiada swoją wizytę na Białorusi. Z jednej strony może to być popisywaniem się przez Trumpa możliwościami, wpływami i siłą, a z drugiej strony – zamydlaniem oczu dla wszystkich i kontynuacją globalistycznej linii politycznej Bidena.

Trump przedstawia się również jako wysłannik pokoju, jak mało kto zasługujący na Nagrodę Nobla – można było słyszeć w jego retoryce o tym, że zawarł pokój między Indiami i Pakistanem; pokój w Demokratycznej Republice Kongo i Rwandzie; pokój między Azerbejdżanem i Armenią; między Kosowo i Serbią; Iranem i Izraelem; Tajlandią i Kambodżą, Egiptem i Etiopią. Każdy członek jego ekipy powtarza to jak mantrę. A przecież ten jego „pokojowy sukces” to jedno wielkie kłamstwo, i jeśli ktoś nie ma politycznego interesu, by popierać Trumpa, to nie wierzy w tę oczywistą bzdurę. Trump liczy, że Pokojowa Nagroda Nobla pozwoliłaby mu uniknąć więzienia za wcześniejsze przestępstwa, po zakończeniu kadencji i ewentualnym zwycięstwie demokratów.

W rzeczywistości Trump, jak na razie, kontynuuje wojny Bidena, i zaczął nawet nowe wojny przeciwko Jemenowi i Iranowi, a także szykuje się jawnie do wojny przeciwko Wenezueli. Można sobie wyobrazić Trumpa wymachującego transparentem: „wszyscy są ze mną, a kto nie jest ze mną, ten przeciw mnie, a kto przeciw mnie – ten do grobu”.

Na usprawiedliwienie sprzeczności w polityce Trumpa można spojrzeć „po ludzku”, zapisać to, że przeżył zamach na swoją osobę, snajper pomylił się tylko o 2 centymetry. Ale Trump wspaniałomyślnie, z nieznanych przyczyn, rozkazał zamknąć dochodzenie w tej sprawie. A we wrześniu 2025 roku na Uniwersytecie Utah Valley zginął Charlie Kirk, bliski sojusznik prezydenta Trumpa, który był przeciwny wojnie na Ukrainie oraz wojnie z Iranem, a także zaczął domagać się przerwania bezwarunkowego popierania Izraela. W całym kraju odbywały się w związku z tym zabójstwem mityngi na stadionach, modlitwy na placach i trawnikach, koncerty itd., itp. Biały Dom zarządził opuszczenie flag do połowy masztu. W wyniku tej wielkiej akcji, która przybrała również wyraźnie propagandowy charakter, Trump próbował zjednoczyć wokół siebie większość opinii publicznej (przyszłych wyborców). Czynił tak, pomimo tego, że ideowo-polityczne drogi Trumpa i Kirka zaczęły się w ostatnich miesiącach rozchodzić. Być może ktoś z czasem powie, że Kirka należy uznać za jedną z ofiar zaczynającej się wojny domowej w USA. Trump już dzisiaj jednak musi to brać pod uwagę i szusować między różnymi grupami interesów. Ponieważ elita polityczna skupiona nawet wokół Trumpa nie ma zwartego programu i jednolitej strategii, to Trump w swych wypowiedziach również musi kluczyć, niejednokrotnie zmieniać swoje decyzje i prezentować się jako prezydent-biznesmen, z akcentem na biznesmen. Ponadto w ostatnim okresie demokraci na krytyce polityki Trumpa odzyskują poparcie społeczne, nic dziwnego że sztab republikanów możliwość powstrzymania tej tendencji widzi w zaostrzeniu sytuacji wokół Ukrainy.

Kontrolowana eskalacja napięcia politycznego strategią amerykańskich elit

Obecne próby dyskredytacji Rosji nie są nowe. Już w XVI wieku dyplomaci zachodni przedstawiali Rosję jako wielkie zagrożenie, kraj barbarzyński, ale i niezwykle bogaty. Nawet reformy Piotra Wielkiego, przeprowadzone na wzór zachodnioeuropejski, nie wywołały zadowolenia, lecz pozostawiły stare oceny. Szczególnie po Rewolucji Październikowej 1917 roku i w okresie zimnej wojny różne siły w Europie Zachodniej i USA ciągle liczyły na możliwość rozbicia Rosji na wiele krajów i opanowania jej zasobów. Z tych celów nie zrezygnowało również po upadku ZSRR.

Mało kto pamięta, że pierwotną przyczyną wojny na Ukrainie była walka o kontrolę nad Ukrainą pomiędzy kapitałami rosyjskimi, ukraińskimi, amerykańskimi, Unii Europejskiej, a nawet chińskimi, którą Rosja uważała za tradycyjną i wyłączną strefę swoich wpływów. Rywalizacja między kapitałami rozpoczęła się zaraz po rozpadzie ZSRR i uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę. Pod naciskiem polityków amerykańskich rozpoczął się proces administracyjnego rugowania kapitału rosyjskiego z Ukrainy i rosyjskich wpływów na Ukrainie, a zatem i wpływów języka rosyjskiego. Ponieważ upływał termin dzierżawienia portów krymskich przez Rosję od Ukrainy, i istniała możliwość zainstalowania w nich baz USA, Rosja zdecydowała się na pokojowe odzyskanie Krymu. Donbas i Ługańsk opowiedziały się w referendach za przyłączeniem do Rosji, ale władze w Kijowie nie uznały wyników referendów i wysłały czołgi i samoloty przeciwko ludności cywilnej, i do wojny włączyła się Rosja. Wśród państw NATO dominowała chęć uczynienia z Ukrainy platformy do kontynuacji wojny dla zniszczenia Rosji i w tym celu zawarto porozumienia mińskie, dając Ukrainie czas dla przezbrojenia i przygotowania do nowej wojny. Rosja swoją interwencję z 22 lutego 2022 roku poprzedziła propozycjami porozumienia dla USA i NATO w grudniu 2021 roku. Proponowała wówczas nową architekturę wzajemnego bezpieczeństwa, odpowiednią dla Europy Zachodniej, która jeśli by była przyjęta, położyłaby kres tej 100-letniej wojnie przeciw Rosji. Chodziło więc, nie tylko o usunięcie ukraińskiego pola konfliktu, jako platformy NATO, Zachodu czy USA przeciwko Rosji, ale o rozciągnięcie tej architektury bezpieczeństwa na Europę Środkowo-Wschodnią, północny krąg polarny, Daleki Wschód, rosyjski Kaukaz, Iran. Proponowana architektura bezpieczeństwa została odrzucona bez dyskusji przez administrację Bidena, gdyż chodziło do sprowokowanie Rosji do wkroczenia na Ukrainę. A poddanie tych propozycji dyplomatycznym rokowaniom mogło nie doprowadzić do nieuchronności konfliktu na Ukrainie.

Ostateczne cele wojenne ekipy Władimira Putina pozostają w zasadzie stałe. Zmieniły się one jedynie po zaostrzeniu i przedłużaniu konfliktu przez Ukrainę, USA i Europę Zachodnią. Putin rozumiejąc trudną sytuację Trumpa zdaje się wychodzić jemu pewnymi działaniami naprzeciw. Dał jasno do zrozumienia, że chciał spotkać się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale zgodził się pojechać nawet na Alaskę. Chciał bowiem osobiście powiedzieć Trumpowi, co będzie robił dalej. Z przecieków z Departamentu Stanu wiadomo, że spotkanie na Alasce było znacznie skrócone. Powinno trwać przez ponad 4 godziny, a z nieznanych powodów trwało 2 godziny. Konferencja prasowa powinna trwać godzinę, a zajęła 12 minut, przy czym prezydent Putin, aby zmniejszyć możliwości różnych interpretacji, mówił precyzyjnie w oparciu o swoje notatki przez 8 minut. Dało się zauważyć, jak Trump słuchał tego z niecierpliwością. Trump poznał wówczas bezpośrednio i dokładnie jego polityczne stanowisko. Cały program wizyty był skrócony, nie odbył się nawet wcześniej zaplanowany wspólny obiad, co można różnie rozumieć. Nie ogłoszono powołania żadnych struktur, grup roboczych, programu dnia i warunków, ani żadnych dalszych wymian dla przygotowania tak zwanego trójstronnego spotkania Trumpa, Putina i Zełenskiego, którego celem byłoby zawieszenie działań zbrojnych.

Zamiast tego zobaczyliśmy ofensywę planów europejskich państw „chętnych” w sprawie zawieszenia działań bojowych i podziału Ukrainy – na część zajętą przez Rosję, na zdemilitaryzowaną strefę buforową sił powstrzymywania, na nową zdemilitaryzowaną strefę kontrolowaną przez armię ukraińską. Na żywo transmitowano spotkanie „koalicji chętnych” z Trumpem w Białym Domu, które też nie przyniosło żadnych widocznych efektów. „Koalicja chętnych” wzywała jednocześnie do wysłania wojsk na Ukrainę, ale zaraz popadała w sprzeczność, bo sama jednocześnie stwierdzała, że bez pomocy USA nie ma ku temu realnych możliwości. Żądała reparacji od Rosji, przejęcia jej zamrożonych aktywów, chciała kontynuacji rozmów o rozszerzeniu NATO, żądała gwarancji bezpieczeństwa, ale nie żądała ich również dla Rosji, lecz tylko dla Ukrainy. Wszystko wyglądało na to, jakby „koalicja chętnych” nadal sama chciała nanosić sobie szkodę. Prawdopodobnie jednak było to oznaką świadomości przegrywania wojny. Można chyba przypuszczać, że podejmuje tylko wysiłki, aby zmniejszyć swoje straty i próbuje kontrolować rozpadem Ukrainy.

Celem Trumpa może być albo zakończenie konfliktu, albo jego stopniowa deeskalacja. Takie dominujące państwo, jak USA, dąży do eskalacji swojej dominacji poprzez nasilenie naprężenia albo jego osłabienie, kiedy tylko uznaje to za konieczne. Ale należy uwzględniać, że jeśli w pełni przekreśla konflikt, to państwo dominujące traci całkowitą kontrolę nad eskalacją swojej dominacji. To obniża jego zdolność do eskalacji w przyszłości, kiedy to będzie potrzebne. Dlatego wynajduje się ciągle nowe miejsca przydatne do rozżegania konfliktów. Wbrew sprzecznym sygnałom wysyłanym przez Trumpa, nie są widoczne żadne istotne i trwałe objawy amerykańskiej gotowości do rezygnacji z eskalacji swojej dominacji w świecie.

Przegrana w wojnie na Ukrainie oznaczałaby dla Trumpa przegraną jego partii w przyszłych wyborach do Kongresu. Aby temu przeciwdziałać, odpowiedzialność za ewentualny sukces Rosji ma spaść na Europę Zachodnią, a na Trumpa zaszczyty za zrobienie dobrych interesów ekonomicznych na dostawach uzbrojenia.

Dlaczego Rosja nie może zgodzić się na bezwarunkowe przerwanie ognia przed zawarciem pokoju?

Na bezwarunkowe przerwanie ognia na Ukrainie naciskała „koalicja chętnych” i początkowo nawet Trump, ale później się z tego wycofał. Zgłaszane przez zachodnioeuropejskich polityków różne warianty propozycji w sprawie przerwania ognia były wielkim kamuflażem, który miał pozwolić na przedstawienie Rosji i opinii międzynarodowej przerwania ognia za równoznaczne z zawarciem pokoju. Później zażądaliby od Rosji dodatkowych ustępstw. W przypadku odmowy zawarcia bezwarunkowego rozejmu ze strony Rosji, mogliby ją przedstawiać jako przeciwniczkę pokoju, a Putina jako militarystę i ekspansjonistę. Putin obawiał się, że Europa Zachodnia chciała zawieszenia broni, czyli faktycznie tylko zamrożenia konfliktu na czas niezbędny do przezbrojenia i reorganizacji oraz umocnienia armii ukraińskiej, a także do remilitaryzacji własnych gospodarek. Zachód mógłby w dogodnym momencie odmrozić konflikt i poważnie zagrozić Rosji. Rosjanie już raz przechodzili ten cykl zamrożenia i rozmrożenia konfliktu ukraińskiego, z porozumieniami mińskimi – powtórki nie chcą…

Taka perspektywa Zachodu ma jednak dwa słabe punkty: po pierwsze pomija fakt, że obecnie Rosja odnosi sukcesy na polu militarnym i zgodnie z wolą samego Zachodu szuka na nim rozstrzygnięcia konfliktu, nie zgodzi się więc na zatrzymanie swoich działań ofensywnych; a po drugie – zakłada, że Rosja nie byłaby w stanie przygotować się do nowej fazy konfliktu lub że nic by nie robiła w tym kierunku, uśpiona obietnicami współpracy. Abstrahuje ponadto od zmiany opinii publicznej na Zachodzie, siły antywojenne zaczynają coraz bardziej się organizować i dochodzi do istotnych przetasowań w układzie sił politycznych. Cały pomysł opiera się więc na poczuciu wyższości Zachodu i jego strategii wojennej, a ponadto pomija rolę sojuszników Rosji.

Rosja już w trakcie Specjalnej Operacji Wojskowej co najmniej dwukrotnie zawieszała działania zbrojne, wycofywała się z części zajętych terenów, ale zamiast podpisania pokoju Ukraina ośmielona nowymi dostawami i politycznym wsparciem z państw NATO, podejmowała ofensywne działania zbrojne przeciwko Rosji. Danie się oszukać po raz kolejny, mogłoby zagrozić politycznej stabilności ekipy Putina, a zwłaszcza zdobyczom oligarchii rosyjskiej.

Czy to Putin wodzi nosem Trumpa?

Pojawiają się zarzuty ze strony jastrzębi wojennych, że Rosjanie celowo odwlekają zawieszenie broni i podjęcie rokowań. Krytycy Putina nie chcą widzieć, że jeśliby USA chciały szybkiego pokoju – to prowadziłyby zupełnie inną politykę, i Trump już raz pokazał, że inna polityka jest możliwa.

Można więc wyrazić dwie wątpliwości: pierwsza, wbrew tezom wielu polskich polityków, czy Trump ze względu na interesy swego otoczenia może rzeczywiście rozwiązać konflikt i zlikwidować jego przyczyny, czy Trump musi dążyć tylko do wyciągnięcia z niego maksymalnych korzyści dla USA; a druga, czy to rzeczywiście przebiegłość Putina jest przyczyną trwania rosyjsko-ukraińskich starć, czy tylko pozwala uniknąć globalnej wojny? Putin ciągle chce tego samego i nie zmienia warunków ewentualnego zawieszenia broni. Chce zaprzestania dostaw uzbrojenia dla Ukrainy, uznania zmian terytorialnych i likwidacji rzeczywistych przyczyn wojny, a nie tylko zawieszenia konfliktu ukraińskiego. Wymaga to rezygnacji Zachodu z hegemonicznych zamiarów wobec Rosji, zniesienia sankcji wobec Rosji i Białorusi, przywrócenia praw dla ludności rosyjskojęzycznej i cerkwi prawosławnej, denazyfikacji i demilitaryzacji Ukrainy, rezygnacji przez Ukrainę ze wstąpienia do NATO.

Trzeba jednak pamiętać, że stanowisko Putina, to nie to samo, co stanowisko całej Rosji. W Rosji wiedzą, że Trump kupuje swoich wrogów i sprzedaje swoich przyjaciół. W rosyjskiej oligarchii trwa zatem ostra walka między tymi, którzy chcą zaprzestania mówienia o „czerwonych liniach” oraz natychmiastowego zawarcia pokoju i rozpoczęcia negocjacji nad zniesieniem wszelkich sankcji w stosunku do Rosji i Białorusi, oraz tymi, którzy chcą zdecydowanej reakcji na „czerwone linie” oraz prowadzić wojnę do całkowitego pokonania i podporządkowania sobie Ukrainy bez względu na sankcje Zachodu. Siła poszczególnych frakcji ulega zmianie i Putin musi uwzględniać ją w swojej polityce. Putin, podobnie jak Trump, musi więc poruszać się między siłami o sprzecznych interesach. Jednak jego pozycja, jak na razie, wydaje się stabilną i niezagrożoną.

Uważne wsłuchanie się w aktualną retorykę, pozwala stwierdzić, że ekipa Zełenskiego nie chce pokoju, bo USA jej tego zabroniły. Podpisane przez Ukrainę umowy z USA i innymi państwami zachodnimi pokazują, że elity polityczne Ukrainy utraciły całkowicie suwerenność nad własnym terytorium i spadły do roli kolonialnych kompradorów i wykonawców rozkazów, dla których pokój oznacza utratę intratnych stanowisk i możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności karnej z powodu korupcji i nadużyć władzy. Zwolennicy pokoju i ewentualnej współpracy z Rosją są na razie pozbawieni wpływów na władzę, chociaż wpływy ich wśród społeczeństwa zaczynają rosnąć. Dlatego Trump, jak i wszyscy z elity politycznej, muszą kłamać, że chcą pokoju i realizować politykę faktów dokonanych.

Trump jest dumny ze swojej strategicznej nieokreśloności, nieprzewidywalności, a jednocześnie demonstracyjnie pokazuje, że pragnie pokoju. Jest w tym sprzeczność, z którą musi liczyć się strona rosyjska, gdyż przy jego nieokreśloności i nieprzewidywalności nie można wykluczyć żadnego oszustwa i w każdym momencie.

Trump w potrzasku badań opinii publicznej

Trump musi się liczyć z sondażami opinii publicznej, gdyż zbliżają się wybory do Kongresu. Tym można dodatkowo tłumaczyć sprzeczności i niekonsekwencje jego polityki. Nawet gdybyśmy optymistycznie założyli, że Trump jest szczerym zwolennikiem pokoju (chociaż nie przeszkadzały mu zbrodnie w Gazie, niesprowokowane atakowanie Iranu, grożenie wojną Wenezueli), to musi liczyć się z opozycją w Kongresie i we własnej partii. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie zdobywa sobie głosów za swoje nawet chwiejne działania w rosyjsko-ukraińskim konflikcie zbrojnym.

Jeden z ostatnich sondaży pokazuje, że działań Trumpa w odniesieniu do sytuacji na Ukrainie od marca do czerwca 2025 roku nie akceptuje coraz więcej badanych. W marcu jego działania w odniesieniu do wojny na Ukrainie akceptowało 41% pytanych. W czerwcu ten wskaźnik upadł do 33%. Spadek o 8 punktów jest znaczącą stratą. Porównywalna strata poparcia występuje w odniesieniu do polityki imigracyjnej. W lutym zgodnie z sondażem Gallupa, 46% pytanych akceptowało działania Trumpa w stosunku do imigracji. W czerwcu 2025 roku ten wskaźnik zmniejszył się do 38%. A problem migracji jest jednym z bardziej nabrzmiałych i nośnym społecznie i politycznie. Niektórzy zarzucają Trumpowi militaryzację miast (zwłaszcza tych, w których rządzą wrodzy mu demokraci), prowadzenie pokazowej brutalnej deportacji, kiedy ludzi w kajdankach odsyła się z powrotem do innych krajów. Jeśli tego nie akceptują nawet stronnicy Trumpa, to znaczy to, że i liczba potencjalnych wyborców maleje. Jeśli szef sztabu i jego zastępcy komunikują Trumpowi, że tracą głosy pomimo usilnej propagandy, to pobudzają Trumpa do eskalacji, demonstracji siły i taktyki zniszczenia, która była wykorzystana w czasie ataku na Iran.

Trump nie wierzy jednak w sondaże, Trump wierzy w swoją intuicję i charyzmę. Jednakże tacy ludzie, jak zastępca szefa administracji Stephen Miller, kontrolują twitty Trumpa. Jest całkowitym nieporozumieniem myślenie, że Trump improwizuje z tymi twittami i krótkimi konferencjami prasowymi. Tymi konferencjami manipuluje się, zaprasza się dziennikarzy, których poinstruowano o zadawaniu pytań. Pytania i odpowiedzi przygotowuje się wcześniej. Kontroluje się pisanie przemówień i sieci społecznościowe.

Ekipa Trumpa kiedy traci poparcie uważa, że powinna nie tylko demonstrować eskalację jakiegoś konfliktu, ale jeśli przegrywa w jednym miejscu, przenosi swoją przemoc w inne miejsce. Jeśli chce odroczyć napad na Iran lub Rosję, będzie nasilać nacisk ma Kanał Panamski, Wenezuelę itd., itp. Ekipa Trumpa myśli, że to pomoże jej utrzymać poparcie społeczne, a nie stać jej na zasadniczą zmianę strategii. Trump i jego doradcy mylą się w swoich rachubach, ale oni tak myślą. Jest to sposób myślenia oligarchii finansowej i wielkiego kapitału, których reprezentantem jest Trump. Przy tych wszystkich rachubach liczą jeszcze na zawarcie korzystnych transakcji biznesowych, niezależnie czy jest to Ukraina czy Rosja, czy to sojusznik, czy wróg. Istotne dla nich są interesy tych korporacji, które mogą zasilić ich konta przed wyborami do Kongresu i wyborami prezydenckimi w 2028 roku. Niedawno odbyły się np. rozmowy przedstawicieli Rosnieft o ExxonMobil i podpisano wstępną umowę, która otwiera drogę do odzyskania przez amerykański koncern 4,6 mld dolarów utraconych w Rosji. Odebrano to jako sygnał możliwego zbliżenia gospodarczego USA i Rosji.

Obecny konflikt między Rosją i USA należy rozumieć jako zbiór sprzeczności. W obecnej sytuacji Rosja zwycięża na konkretnym polu walki na Ukrainie, odnosi też swoje sukcesy na arenie międzynarodowej. USA, Ukraina i Europa Zachodnia przegrywają, ale niezależnie od tego europejskie reżymy zarabiają pieniądze. USA także zarabia pieniądze. Remilitaryzacja NATO i Ukrainy przyśpiesza. Teraz te wszystkie działania należy jakoś objaśnić i nazwać pokojem lub wskazać jako jedyną drogę do pokoju. Za te różne łamańce logiczne, sprzeczności i absurdy, dziennikarzom w podstawowych środkach masowego przekazu bardzo dobrze płacą. I nie należy myśleć, że dziennikarze i politycy zgłupieli. W gąszczu kłamstw i absurdów realizują swoje interesy i wygodnie żyją ze swoimi rodzinami, w nadziei, że to nigdy się nie skończy…

Mainstreamowi dziennikarze wyolbrzymiają negatywne skutki wojny na Ukrainie i wszystko, co złe przypisują tylko Rosji. Natomiast nie dostrzegają strasznych skutków polityki Izraela na terenie Gazy i ludobójstwa na Palestyńczykach. Ukraina jest czubkiem amerykańskiego miecza wymierzonego w miękkie podbrzusze Rosji. Każda rakieta wystrzelona z Kijowa czy Charkowa jest finansowana z Kapitolu, Berlina, Paryża lub Londynu. Każda tajna operacja jest błogosławiona przez Trumpa oraz amerykańskich i natowskich generałów. Zełenski, który jest krzykliwy i któremu wydaje się, że może narzucać swą wolę innym politykom, jest w rzeczywistości podwykonawcą polityki amerykańskiego imperium, które starło się zbrojnie z interesami oligarchów i rosyjskiego państwa. Zełenskiemu zaś się wydaje, że jest on ogonem, który macha psem. Wie on jednak, że jak straci władzę, to szybko będzie musiał uciekać z Ukrainy, albo zostanie zabity przez swoje otoczenie, które będzie chciało z niego zrobić kozła odpuszczenia, a może też zgnić w więzieniu. Przekonany jest, że tylko wojna zapewni mu trwanie. Powszechna jest świadomość, że niezależnie od tego, kto wygra wybory w USA, stoi za nim światowa oligarchia finansowa i amerykański kapitał, który klepie go po plecach, płaci rachunki i ma nadzieję na dorwanie się do surowców Rosji…

Szybkie zakończenie konfliktu na Ukrainie i zdobycie dodatkowego poparcia w kraju i na świecie, nie udało się Trumpowi. Skoro konflikt na Ukrainie ma się przeciągać, to Stany Zjednoczone są zainteresowane, zgodnie ze sprzeczną intencją Trumpa, w maksymalnym osłabieniu Europy lub Rosji. Przy każdym z tych wariantów Trump jest wygranym. Stany Zjednoczone mogą jednak zmienić dalszy przebieg wydarzeń na Ukrainie, bo w perspektywie leży konflikt amerykańsko-chiński. Tragiczne jest to, że stoimy na progu eskalacji konfliktu, która zależna jest od interpretacji poszczególnych wypowiedzi i przypisywanych im intencji. W najgorszym wariancie może doprowadzić co najmniej do bezpośredniej wojny, jako minimum, między Europą Zachodnią i Rosją, o ile nie NATO i Rosją. Może dojść do wojny z bezpośrednimi otwartymi starciami zbrojnymi i aktywnymi operacjami wojskowymi poza granicami Ukrainy w różnych częściach Europy, a nawet poza nią. Przywódcy europejscy nie wiodą bowiem żadnego uczciwego, otwartego, publicznego dyskursu na temat poważnych zagrożeń. Nie słychać niczego od triumwiratu Emmanuela Macrona, Keira Starmera i Friedricha Merza o ryzyku trzeciej wojny światowej, o wojnie jądrowej, o tym że Unia Europejska i Wielka Brytania mogą stać się polem bitwy… cała nadzieja w ożywieniu się społecznych protestów przeciwko wojnie…

W Stanach Zjednoczonych narasta w ostatnich tygodniach rozczarowanie polityką Trumpa. Nawet Tucker Carlson, zwolennik Trumpa, miał stwierdzić, że zamiast realizacji hasła Ameryka przede wszystkim, realizuje się hasło Izrael przede wszystkim, co wpływa na spadek poparcia dla Trumpa.

P.S. W drugim tygodniu października pojawiła się informacja, że Stany Zjednoczone zaczęły zdejmować sankcje z pierwszej grupy rosyjskich banków i największych korporacji handlu zagranicznego, że Pentagon przerwał dostawy rakiet przeciwlotniczych i innych pocisków kierowanych. New York Times napisał, że Stany Zjednoczone dały jasny sygnał o tym, że wychodzą z konfliktu zbrojnego na Ukrainie… Czas pokaże czy stało się to początkiem rzeczywistych zmian w kierunku pokoju, czy tylko manewrem (jak się okazało nieskutecznym!) przed decyzją Norweskiego Komitetu Noblowskiego o ewentualnym przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla Trumpowi…


Przypisy:

[1] K. Marks, List do F. Engelsa z 7 sierpnia 1862 r., w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 30, Książka i Wiedza, Warszawa 1974, s. 320.

[2] Thomas Palley, Wojna na Ukrainie i pogłębiający się marsz głupoty w Europie, https://www.defenddemocracy.press/the-ukraine-war-and-europes-deepening-march-of-folly/, dostęp: 7.10.2025.

Edward Karolczuk

Poprzedni

Symboliczne zwycięstwo Gruzji. Rosja wezwana do zapłaty 253 milionów euro odszkodowania