28 marca 2024

loader

Niemcy, Niemcy, Niemcy!

fot. Miroslav Klose - Facebook

Nie może być inaczej. Kiedy Polski nie było na wielkich imprezach piłkarskich – mistrzostwach świata i Europy – a nie było jej tam, póki nie skończyłem 13 roku życia, kibicowałem tym, których na Śląsku czasem też nazywamy „naszymi”.


I tak mi zostało. Trzymam też oczywiście kciuki za Biało-czerwonych, bo dobrze się współprzeżywa emocje ze współobywatelami, ale przykro mi, w bezpośrednim starciu będę, jak zawsze, za die Mannschaft. Zbyt wiele wspomnień ugruntowało tę lojalność. Przypomnijmy je sobie. W pierwszej kolejności cudowna kadra Bertiego Voegtsa, która wygrała Euro 96 – z Klinsmannem, Sammerem, Moellerem, Haesslerem (choć bez Lothara Matthaeusa). Od niej wszystko się zaczęło. Od wklejania naklejek z Panini, konkursu jedenastek z Anglią na Wembley i wyrównanego finału z Czechami, ostatecznie zwycięskiego po dwóch golach rezerwowego Olivera Bierhoffa.

Dwa lata później na mundialu we Francji ta sama reprezentacja, już podstarzała, została rozbita w ćwierćfinale 0:3 przez rewelacyjnych Chorwatów. I nastał okres posuchy. Fatalne Euro 2000, na którym kadra prowadzona przez Ericha Ribbecka dostała baty w fazie grupowej baty od Portugalii (hat-trick Sergio Conceicao), przegrała z Anglią, tylko zremisowała z Rumunią i obrońcy tytułu zajęli kompromitujące ostatnie miejsce w zestawieniu. Na MŚ 2022 nie spodziewano się po Niemcach fajerwerków. W składzie były w zasadzie dwie gwiazdy – Oliver Kahn w bramce i Michael Ballack w środku pola. Obok nich pełno wyrobników: Ramelow, Jeremies, Hamann, Boehme itd. Ale Kahn w bramce wyczyniał cuda, Ballack zdobywał ważne gole, a drużyna jako całość grała solidnie i… tak dokulała się do finału (po drodze pamiętne 5 goli Klose). Niemcy mieli dużo szczęścia w drabince, trafiali na słabszych rywali. W finale wyłożyli się na Canarinhos naszpikowanymi gwiazdami: Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho, Roberto Carlos, Cafu. To był wielki mecz Ronaldo, który powetował sobie kompletnie nieudany finał z 1998. I dramat Kahna, najlepszego golkipera turnieju, który w decydującym spotkaniu wypuścił piłkę z rąk po strzale bohatera wieczoru.

Wydawało się, że kadra Rudiego Voellera jedzie nieco mocniejsza na Euro 2004, bo w składzie pojawiła się młodzież, która w najbliższych latach stanowić będzie o sile Czarno-czerwono-żółtych: Lahm, Schweinsteiger, Podolski. I choć cała trójka błyszczała na portugalskim turnieju, to Niemcy nie byli w stanie wygrać w grupie nawet meczu i znów odpadli z Euro na tym etapie. Po boisku biegało sporo typowych ligowców w rodzaju Kuranyi’ego, Woernsa, Nowotnego, Friedricha, a w kraju dyskutowano o generacyjnych problemach ze szkoleniem. Zwiastunem przełomu był mundial 2006, na którym prowadzeni przez Klinsmanna (z Joachimem Loewem w roli asystenta) Niemcy wreszcie grali ładnie, efektownie, ofensywnie. Jakość drużyny nadal była nierówna, ale młodzi odgrywali w niej coraz ważną rolę. Ten turniej rozpoczął się od dramatu Kahna, który przegrał rywalizację o miejsce w składzie z Jensem Lehmannem. Skończył się zwycięskim meczem o trzecie miejsce z Portugalczykami, w którym Kahn wrócił między słupki i pożegnał się z narodowymi barwami. Niemców wyrzucili w półfinale idący po puchar Włosi.

Od tego momentu zaczęła się trwająca 15 lat era selekcjonera Loewa. Charakteryzował ją styl gry oparty na posiadaniu piłki i dominowaniu przeciwnika. Loew miał już do swojej dyspozycji całą plejadę wschodzących gwiazd. Na mundialu 2010 zabłysnął i został królem strzelców Thomas Mueller – dopiero co wyciągnięty z rezerw Bayernu przez Louisa van Gaala młodzian. W bramce wiekowych Lehmanna i Kahna zastąpił Manuel Neuer. W pomocy brylowali piłkarze o imigranckich korzeniach – Oezil i Khedira. Do grona supertalentów dołączyli Kroos czy Goetze. Drugą młodość przeżywał Klose. To były grube lata dla niemieckiej piłki, okraszone mocnymi występami na wielkich imprezach. Zmorą Niemców byli jednak Hiszpanie, którzy zatrzymali ich w finale Euro 2008 i w półfinale MŚ 2010. Na Euro 2012, na którym Niemcy grali rewelacyjnie, nie udało się zrewanżować w półfinale Włochom za porażkę sprzed sześciu lat. Na trofeum trzeba było czekać ostatecznie 18 lat – od 1996 do 2014 roku. Ale co to był za triumf na brazylijskim mundialu! Niemcy zlali gospodarzy 7:1, a w finale po dogrywce po golu Goetze pokonali swojego dawnego wielkiego przeciwnika z czasów Maradony – Argentynę.

To był szczyt ery Loewa. Po nim był jeszcze półfinał Euro 2016 (przegrany z Francją) i dwa koszmarne występy na MŚ 2018 i pandemicznym Euro 2020. Pomimo składów zmieszanych z utytułowanych weteranów poprzednich imprez i świeżego narybku, zawodników takich jak Kimmich, Havertz, Gnabry, Sane, Goretzka czy Ruediger, wydawało się, że system gry Loewa odebrał zawodnikom ich wszelkie atuty znane z piłki klubowej. Niemcy grali do bólu schematycznie, wolno, narażali się na proste kontrataki, ich obrońcy byli spóźnieni i nieporadni. Teraz nadzieja Niemców tkwi w selekcjonerze Hansi Flicku, który obejmując Bayern tymczasowo, wygrał z tym klubem wszystko, co było do wygrania, wykręcał kosmiczne statystyki i prezentował atrakcyjny ofensywny futbol. Reprezentację opiera na swoich byłych podopiecznych, którzy są głodni sukcesów w narodowych barwach, ciągle stosunkowo młodzi, ale już bardzo doświadczeni. Największym problemem jest brak klasowego typowego napastnika i Flick będzie musiał ustawiać drużynę bez tej pozycji. Gwiazdą imprezy może zostać zaś 19-letni Jamal Musiala, który w ostatnim czasie czaruje w koszulce Bayernu.

Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka tej wspólnej podróży z die Mannschaft. Poza tym będę trzymał kciuki, jak zwykle, za kilka drużyn. Za Iran , który kupił mnie w 1998 pokonując 2:1 USA w wielkim triumfie nad imperializmem. Za Urugwaj , choć nie ma w nim już Diego Forlana, za Meksyk , choć kariery dawno skończyli już Cuathemoc Blanco, Jorge Campos i Luis Hernandez. Z latynoameryki wspieram też zawsze Kolumbię, bo kraj, który wydał z siebie Carlosa Valderramę i Rene Higuitę, dozgonnie na to zasługuje, ale tym razem się nie zakwalifikowali. Za Kamerun, bo ciepło myślę o Lwach od mundialu 2002, gdzie grali w bezrękawnikach, prowadzeni przez blond-anioła Winfrieda Schaefera. Za Walię, bo mam słabość do tych walczaków. Za Kanadę, bo to może być nowa ciekawa drużyna na mapie świata. I za wszystkich obecnych i byłych piłkarzy Bayernu Monachium. Pięknego mundialu życzę!

Łukasz Moll

Poprzedni

Carlsenem położył Dudę na łopatki

Następny

CBA w PZPN