
Jesienią Warszawa żyje muzyką. To nie jest tylko Warszawska Jesień, Jazz Jamboree czy tegoroczna wisienka na torcie: Konkurs Chopinowski. To także Szalone Dni Muzyki — czyli festiwal, który w ciągu trzech dni gromadzi na widowniach największą liczbę melomanów, pragnących bezpośredniego kontaktu z muzyką.
W tym roku na 57 koncertach Szalonych Dni Muzyki gościło aż 29 tysięcy widzów. Taką widownią nie może się poszczycić żadna inna stołeczna impreza poświęcona muzyce klasycznej, zarówno tej dawnej, jak i trochę współcześniejszej. Melomani zapełnili salę główną Teatru Wielkiego, sale redutowe i kameralne, zascenie (na codzień niedostępne dla publiczności), namiot na placu Teatralnym oraz kościół środowisk twórczych. Dla porównania: w roku ubiegłym widzów było nieco mniej: 28 tysięcy na 56 koncertach.
Szalone Dni Muzyki są od zawsze skazane na sukces frekwencyjny – a w tym roku było to widoczne jeszcze lepiej niż w przeszłości. Przede wszystkim, chodzi o repertuar. W ciągu tych trzech dni słuchaliśmy muzyki z najwyższej półki – dzieł Haydna, Mozarta, Monteverdiego, Bizeta, Händla, Vivaldiego, Saint-Saensa, Rossiniego, Straussa, Offenbacha, Theodorakisa, Brittena, Brahmsa, Bartoka, Beetovena, Bernsteina, Smetany, Elgara, Dvoraka, Gounoda, Gershwina, Szymanowskiego, Ravela, Moniuszki, Masseneta, Wieniawskiego, Debussyego, Mendelssohna, Strawińskiego, Lutosławskiego, Delibesa, Weilla, Piazzoli, Sibeliusa, Schuberta – tak wymieniać można niemal bez końca. Bardzo mocno reprezentowana była muzyka francuska. Idea Szalonych Dni Muzyki pochodzi wszak z Francji, a ponadto, w tym roku Instytut Francuski w Polsce skończył równo sto lat, co zostało uczczone koncertem „Vive L’Opera!” (na zdjęciu).
Na Szalonych Dniach Muzyki 2025 zjawiały się całe rodziny, bo był też rozbudowany blok koncertów dla dzieci (Smykofonia). Występowali znakomici wykonawcy – Sinfonia Varsovia, orkiestra Teatru Wielkiego, big band Chopin, kwartety smyczkowe Elmire i Martin, pianistka Momo Kodama, kwintet Maru – ale i aż dziewięć orkiestr złożonych z uczniów polskich szkół muzycznych, grających na zadziwiająco wysokim poziomie.
W sumie w tym roku wystąpiło ponad 900 artystów, 18 dyrygentów, 15 zespołów kameralnych, 14 orkiestr. Koncerty nie są długie, trwają od 50 do najwyżej 75 minut, co jest dobrze przyjmowane przez publiczność. Jeszcze lepiej przyjmuje ona niewygórowane ceny biletów. 25, 30 czy maksymalnie 35 złotych, to niewielkie obciążenie kieszeni widza w zamian za świetną muzykę w świetnych wykonaniach (a na koncerty w namiocie przed Teatrem Wielkim wstęp tradycyjnie był wolny).
Motywem przewodnim tegorocznych Szalonych Dni były miasta wibrujące muzyką: Wenecja, Londyn, Wiedeń, Paryż i Nowy Jork. Te ośrodki jak magnes przyciągały kompozytorów; tam powstała lwia część muzyki klasycznej całego świata, rytm miejskiego życia niejednokrotnie znajdował swoje odbicie w rozmaitych dziełach muzycznych. Czy można sobie na przykład wyobrazić bardziej wielkomiejską kompozycję, niż Błękitną Rapsodię, zagraną w tym roku przez Sinfonię Varsovię z towarzyszeniem Paul Lay Trio na koncercie zatytułowanym „Gershwin w Nowym Jorku”?. Wybitnych twórców gromadziły jednak także i Lipsk, Praga, Monachium, Kolonia, Hamburg, Bruksela, Rzym, Mediolan, Neapol czy Warszawa. Muzyka jest nierozdzielnie spleciona z miastami. W naszej stolicy, gdzie w tym roku odbyła się już piętnasta edycja Szalonych Dni Muzyki, widać to było szczególnie wyraźnie. Tłumy przed Teatrem Wielkim i w foyer, czekanie na wejściówki, dyskusje o kompozycjach i wykonawcach, międzynarodowa publiczność, owacje po koncertach (często na stojąco) – z całą tą niepowtarzalną atmosferą ponownie zetkniemy się już niespełna za rok.









